górskie wyprawy

Bukkenibba – podejście pierwsze

 

Na górkę o oryginalnej nazwie Bukkenibba chciałem wejść już od dłuższego czasu. Szczyt kusi mnie właściwie każdego dnia, bo podobnie jak Aksla, Vardafjell czy Krakkanuten, widuję go za każdym razem jadąc do lub z pracy. Znajduje się vis a vis Aksli jednak jedyna znana mi droga na górę ma swój początek w oddalonej jakieś dziesięć kilometrów od mojego domu miejscowości Ølensvåg. Jeśli jakiś alternatywny szlak znajduje sie bliżej to ja o tym nie wiem i podejrzewam, że jedyna opcja aby się tego dowiedzieć to dotrzeć na szczyt i na miejscu rozejrzeć się za innymi trasami.

Uznałem, że wystarczająco długo już siedziałem bezczynnie próbując wykurować kolano (bez rezultatów zresztą) i że czas podreperować kulejącą ostatnio kondycję. Pogodę na weekend zapowiadali całkiem przyjemną (brak opadów, małe zachmurzenie i temperatury w okolicach zera). A jako, że wciąż walczyłem ze wspomnianym kolanem i nie chciałem zbytnio go obciążać, wymyśliłem że wezmę ze sobą Tymka, który swoim tempem marszu będzie skutecznie hamował moje zapędy zdobywcy.

O ile Tymek był chętny na wyprawę jeszcze dzień wcześniej, to w momencie gdy szykowałem się do drogi w sobotę rano oznajmił, że jednak nie idzie. A że upór odziedziczył chyba po ojcu więc nie udało się go przekonać (przekupić) do zmiany zdania. Wyszło więc na to, że idę sam.

Droga do Ølensvåg zajmuje jakieś dziesięć minut. Mniej więcej wiedziałem, gdzie znajduje się początek szlaku i bez trudu znalazłem wiejską drogę prowadzącą w góry tuż za nowym osiedlem domków. Dziwne było jedynie to, że przy drodze nie uświadczyłem żadnego oznaczenia czy informacji. Założyłem, że mogą tu panować inne zwyczaje, niż w mojej okolicy, gdzie niemal każda ścieżka ma swoją tabliczkę z nazwą i niemożliwością jest się zgubić. Ruszyłem.

Przelazłem przez pierwszą bramę i kilkadziesiąt metrów dalej natknąłem się na stado owiec. Minęliśmy się, obserwując bacznie. Stojący przy drodze baran, osobnik alfa stada łypał na mnie swoimi ślepiami. Zastanawiały go zapewne moje zamiary. Obyło się na szczęście bez jakichkolwiek gwałtownych akcji. Kawałek dalej odwróciłem się by popatrzeć na widoki za plecami. W dole, za domkami Ølensvåg rysował się częściowo zamarznięty fiord oraz masywne góry po drugiej stronie. Przy nabrzeżu miejscowej stoczni cumowały trzy platformy wiertnicze. Czwarta kotwiczyła nieco dalej na środku fiordu. Norwegia jak z obrazka, pomyślałem.

IMG_9436 a
Stocznia i cztery platformy
IMG_9442 a
Tu w nieco szerszym kadrze
IMG_9443 a
Droga w góry. W oddali szczyt Middagshaugen.
IMG_9448 a
I jeszcze jedno spojrzenie za siebie
IMG_9450 a
Jeden z nielicznych na trasie drogowskazów
IMG_9452 a
Zimowa sceneria

Po pokonaniu kolejnej bramy, droga zrobiła się bardziej stroma i otoczyły mnie drzewa. Szedłem powoli, mając na uwadze swoje kolano, jak i brak kondycji. Ślady na śniegu sugerowały, że szlak jest uczęszczany. Przed sobą widziałem zarys szczytu. Nie wydawał się daleki i podejrzewałem, że o ile trasa będzie dobrze oznaczona, powinienem szybko się uwinąć w drodze na górę. Stało się jednak inaczej. Dotarłem do drogowskazu informującego, że górka, którą widziałem nazywa się Middagshaugen i to na nią wiedzie komfortowa szeroka, choć nieco stroma droga. Na nią też podążały wszystkie ślady butów na śniegu. Trasa na Bukkeniba to odbijająca w prawo wąska, niewidoczna pod śniegiem i wśród drzew ścieżka. Przez moment zastanawiałem się czy jednak nie wybrać łatwiejszego celu. Uznałem jednak, że skoro początkowo w planach miałem Bukkenibę, to nie będę zmieniał zdania tylko dlatego, że ciężko jest dojrzeć ścieżkę. Ruszyłem w zarośla i po chwili stanąłem przed wielką skalną ścianą, z której spływała woda. Lekko pochyła skała pokryta była fantazyjnie ułożonymi soplami lodu, co nadawało jej baśniowego wręcz charakteru. Przez chwilę cykałem fotki by w końcu zająć się obserwacją terenu i rozszyfrowaniem, którędy ta ścieżka prowadzi. Dobrą chwile zajęło mi znalezienie jakichkolwiek oznaczeń szlaku. I gdy już miałem uznać, że szlak nie jest oznakowany, dojrzałem znak. Żadne czerwone patyczki, czerwona farba czy nawet wstążka na drzewie. Okazało się, że tutaj będę podążał za żółta farbą, widniejącą słabo na drzewach. Dokonawszy tego odkrycia ruszyłem do przodu. Szło się całkiem nieźle. Ustaliwszy z grubsza kierunek marszu, mogłem domyślić się jak ścieżka biegnie i nawet gdy nie dostrzegałem żadnych oznaczeń prułem przed siebie. Znaki na drzewach były bowiem malowane oszczędnie. Warstwa śniegu sięgała za kostkę, lecz czasem wpadałem w jakąś głębszą zaspę, po której uświadamiałem sobie, że założenie stuptupów byłoby wielce uzasadnione. Byłem jednak zbyt leniwy i wolałem nie zatrzymywać się by przeprowadzać tak skomplikowaną operację jak ściąganie plecaka, grzebanie w nim a potem majstrowanie z ochraniaczami. Szedłem wiec dalej i nie przejmowałem się kiedy śnieg wpadał mi do butów.

IMG_9460 a
Ściana płaczu
IMG_9462 a
Sople na ścianie tworzyły tu niesamowity widok
IMG_9465 a
Lodowe kuleczki
IMG_9468 a
I inne fantazyjne kształty
IMG_9469 a
Wyglądają jak zęby potwora
IMG_9478 a
Auć !

Im dalej w las tym więcej drzew jak mawia znane powiedzenie. Ja mogłem powiedzieć im głębiej w las tym znaków mniej. Coraz częściej szedłem na czuja, niekiedy brnąc w śniegu po kolana. Nachodziły mnie wątpliwości czy aby na pewno idę w dobrym kierunku. Potem jednak dochodziłem do kolejnego oznaczenia i wszystko zaczynało się od nowa. W końcu trafiłem na niedużą polanę porośniętą karłowatymi drzewkami i tabliczkę ze strzałką kierującą na Bukkanibbę. Ta kierowała mnie znów w las. A tam ponownie brak znaków. Szedłem tak jakiś czas napotykając sporadycznie na jakieś oznaczenia. W pewnym momencie przy kolejnej polance. Spostrzegłem, że żółte oznaczenia się kończą a ich miejsce zajmują czerwone. Jednak i te szybko się skończyły i ponownie byłem zmuszony iść na wyczucie. Teraz już grzązłem w śniegu po kolana. Rozpaczliwie szukałem szlaku lecz jedyne co znalazłem to niewielki domek, należący zapewne do jakiegoś myśliwego. Stojąca na stromym zboczu chatka była w tym momencie jedynym miejscem, gdzie mogła znajdować się informacja o trasie na Bukkenibę, ruszyłem więc w jej stronę. Po dotarciu na miejsce rzeczywiście natrafiłem na drogowskaz. Wskazywał na pokryte śniegiem, zalesione wzgórze, lecz jak okiem sięgnąć nie dostrzegłem nic co przekonałoby mnie o istnieniu w tamtym kierunku jakiejkolwiek ścieżki.

IMG_9479 a
W oddali widoczny charakterystyczny szczyt Ormåsen
IMG_9485 a
Pokryte śniegiem góry wyglądają przepięknie
IMG_9489 a
I którędy teraz?
IMG_9491 a
Tutaj moja cierpliwość (i siły witalne) się skończyła
IMG_9493 a
A to już obrazek z drogi powrotnej

Zdecydowałem, że czas zawrócić. Przedzieranie się przez śniegi nadwyrężyło moją i tak słabą kondycję (oraz żądze zdobywcy). Sprawdziłem komórkę i dowiedziałem się, że przeszedłem zaledwie dwa kilometry. Nie wiedziałem ile jeszcze zostało do szczytu, lecz podejrzewałem, że mogło być jeszcze trochę. Nie miałem już sił walczyć.

Zawróciłem.

Trasa powrotna okazała się łatwiejsza. Nie musiałem szukać znaków na drzewach, po prostu wracałem po własnych śladach i wkrótce dotarłem do skrzyżowania, z droga na Middagshaugen. Pomyślałem, że ta górka musi być bliżej i że może to nią wejdę ale gdy uszedłem kilkanaście metrów i ujrzałem jej wierzchołek zza drzew przekonałem się, że czekałaby mnie jeszcze jakaś godzina marszu. Nie miałem już ochoty na wędrówkę. Porobiłem ostatnie zdjęcia i zacząłem schodzić. Dość szybko uporałem się z trasą na dół i gdy znalazłem się przy aucie mogłem odetchnąć. Wycieczka może nie do końca okazała się udana, ale sama okazja do wyjścia z domu i spędzenie trochę czasu na świeżym powietrzu była zaletą samą w sobie. Postanowiłem sobie, że jeszcze tu kiedyś wrócę i wejdę na obie górki, z których dziś musiałem zrezygnować.

IMG_9504 a
Jeszcze jeden rzut oka na sektor naftowy
IMG_9513 a
A to już fotka z trasy powrotnej do domu.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *