górskie wyprawy

Brennesteg 520 m n.p.m.

 

Tydzień siedzenia w domu z chorymi dziećmi daje w kość. Tak bardzo, że musiałem się wyrwać choć na chwilę. I nie miało znaczenia nawet to, że pogoda nie zachęcała do spacerów. Zastanawiałem się dokąd mógłbym się udać, żeby spędzić jakąś godzinkę, może półtorej poza domem tylko spacerując i nie przemęczać się za bardzo. Myślałem i myślałem i nie przychodziły mi do głowy żadne płaskie trasy. Postanowiłem więc wybrać się na mało wymagający szczyt Brennesteg, który ”zaliczyłem” już jesienią.

Spakowałem plecak i udałem się na miejsce. Dojazd autem na prowizoryczny parking przy farmie na Blikra zajął jakieś dziesięć minut. Mogłem ruszać. To będzie łatwy spacerek, myślałem, mając w pamięci poprzednią moją wyprawę w tym miejscu. Zajmie pewnie dłużej niż półtorej godziny, ale to nawet lepiej. Będę mógł bardziej się dotlenić.

Temperatura oscylowała w okolicach kilku stopni na plusie. Ścieżkę, szeroką wiejska drogę pokrywały powoli topniejące placki śniegu. Niebo było zachmurzone a szczyty gór przesłaniało mleko. Tam, gdzie szedłem prowadziła szeroka droga niemal na sam szczyt, więc nie spodziewałem się kłopotów.

Po kilkuset metrach musiałem zdjąć kurtkę. Było za ciepło i marsz w samym polarze okazał się bardziej komfortowy. Warstwa śniegu zrobiła się grubsza gdy zanurzyłem się w las ale wysokie buty skutecznie chroniły stopy. Ślady stóp wskazywały, że szlak jest uczęszczany również zimą. Szedłem więc coraz wyżej, posuwając się prowadzącą po zakosach drogą. Co prawda nie powinno mnie to dziwić, że im wyżej się wspinałem tym więcej na drodze leżało śniegu, ale fakt ten okazał się zdumiewająco irytujący. Tym bardziej kiedy okazało się, że wysokość moich butów nie jest już wystarczająca. Coraz częściej musiałem przystawać i wygrzebywać śnieg z butów. Dodatkowo uświadomiłem sobie, że to co zapamiętałem ze swojej jesiennej wyprawy nieco mija się z rzeczywistością. Nie był to lekki spacerek. Pomijając nawet przedzieranie się przez zaspy śniegu, nachylenie drogi dawało nieźle w kość. Parę razy musiałem przystanąć, żeby złapać oddech i zadać sobie pytanie: ile jeszcze zostało? Krótko mówiąc nie było lekko.

Nie poddawałem się jednak. Nie było nawet takiej opcji, żeby zrezygnować i zawrócić. Szedłem dalej nawet wtedy gdy nogi zapadały się w śniegu aż do połowy łydki. I gdy wreszcie droga wyprowadziła mnie z lasu, poczułem, że jestem blisko. Doszedłem do miejsca z drogowskazem, kierującym na kilka okolicznych szczytów. Krajobraz wokół przypominał scenerię jakiegoś filmu sf. Mogłem poczuć się jakbym wylądował na księżycu lub na obcej planecie. Biała pustka wokół i równie biały śnieg pod moimi stopami nadawały nieco surrealistyczny klimat całemu miejscu.

Wspiąłem się na niewielkie wzniesienie po prawej i poszedłem za ledwo widocznymi patyczkami wskazującymi drogę. Po kilku minutach byłem u celu. Nieduży kopczyk kamieni z nazwą szczytu oraz skrzynka z książeczką, do której można się wpisać. Poprzedni wpis widniał z datą sprzed dwóch dni. Rozejrzałem się wokół ale w otaczającej mnie bieli nie było nic do podziwiania. Czas było wracać. Wejście na górę zajęło mi godzinę i dwadzieścia minut.

IMG_9633 a
Widać to co widać
IMG_9634 a
Jeszcze tylko parę kroków
IMG_9635 a
U celu
IMG_9637 a
Można stąd dojść do Friarane
IMG_9639 a
A ścieżka wygląda tak
IMG_9643 a
Drogowskaz
IMG_9645 a
Rozległa panorama bieli

Już pierwsze metry podczas zajścia uzmysłowiły mi, że nie będzie łatwo. Podczas wejścia ostrożne stawianie nogi gwarantowało, że śnieg nie nasypie się do butów. Teraz jednak, podczas zejścia takiej gwarancji już nie było. Właściwie każdy krok kończył się zimną, białą masą wlewającą się na skarpetę. A już miałem nadzieję na nieco przyjemniejszy etap wędrówki. Znalazłem jednak na to sposób. Nie uniknąłem zmoczenia stóp ale udało mi się znacznie skrócić czas męczarni. Po prostu pobiegłem. Musiałem podnosić wysoko kolana, żeby nie wyłożyć się na śniegu ale dzięki temu poruszałem się szybciej. Nachylenie terenu samo zachęcało do zwiększenia prędkości. Co kilkanaście, kilkadziesiąt metrów zatrzymywałem się, aby złapać oddech i wygrzebać śnieg z butów. Ten sposób był nieco ryzykowny bo ewentualny upadek mógłby się nieprzyjemnie skończyć i sam nie polecam nikomu takich wariactw. Jednak w tamtym momencie okazało się to dobrym posunięciem do tego aby szybko znaleźć się na dole. I faktycznie, droga na dół zajęła mi tylko dwadzieścia minut.

W miejscu, gdzie zaparkowałem auto stała tablica z informacją o kilku okolicznych szlakach, nawet na górki oddalone o kilkadziesiąt kilometrów. Porobiłem szybko parę fotek do przestudiowania na potem. Zawsze przyda się wiedza o tym gdzie można wybrać się kolejnym razem.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *