Reset czyli plan awaryjny
2018.09.05
To miał być udany tydzień w Norwegii. Całe siedem dni, które zamierzałem wykorzystać na przecieranie górskich szlaków i ładowanie swoich wewnętrznych baterii. Od dłuższego czasu przeglądałem mapę na stronie https://www.ut.no/kart/ i wybierałem ciekawe miejsca do odwiedzenia. Pełen optymizmu wsiadałem do samolotu i wciąż szczęśliwy z niego wysiadałem na lotnisku w Haugesund. Słońce zapowiadało przyjemny pobyt. Już następnego dnia chciałem wybrać się na dwudniową wyprawę, zabierając ze sobą namiot i śpiwór. Przygotowując się do tej wycieczki sprawdziłem w necie pogodę i mój optymizm uleciał jak powietrze z przebitego balonu.
Okazało się, że dzień mojego przylotu miał być jedynym słonecznym dniem przez najbliższy tydzień. W oczy zajrzało mi widmo bezczynnego siedzenia w domu przez całe siedem dni. To się po prostu nie mogło dziać. Z totalnej rozpaczy wybawił mnie nagły i olśniewający pomysł. A dlaczego nie pojechać gdzieś już teraz i wykorzystać chociaż ten jeden dzień słonecznej pogody? Spojrzałem na zegarek. Było już po trzeciej po południu i jeśli zamierzałem się dokądś wybrać to musiałem wyjść z domu już teraz i wspiąć się na jakąś górę gdzieś blisko. W myślach przewertowałem listę dostępnych miejsc. Mój wybór padł na górkę o ciekawej nazwie Reset. Było to miejsce w dolinie Stokkadal, gdzie bezskutecznie próbowałem odnaleźć szlak w zeszłym roku i dopiero podczas mojej kwietniowej wyprawy do Norwegii udało mi się natrafić na obiecująco wyglądającą drogę. Wówczas jednak wejście na górę okazało się niemożliwe z powodu grubych zasp śnieżnych.
Otrzymałem więc swoją szansę i nie zamierzałem jej zmarnować. Szybko spakowałem plecak, wsiadłem do auta i pojechałem do oddalonej o kilkadziesiąt minut jazdy doliny Stokkadal. Na miejscu znalazłem się o godzinie 16. Słońce przyjemnie prażyło. Jednak z uwagi na fakt, że nie wiedziałem ile czasu zajmie mi wejście na górę a potem zejście, profilaktycznie zabrałem ze sobą ciepły polar. Nie było sensu go teraz zakładać, przewlokłem go zatem przez siatkę na plecaku, tuż obok kurtki przeciwdeszczowej. Po zachodzie słońca zazwyczaj dość szybko się ochładza i coś ciepłego na grzbiecie byłoby dużą pomocą.
Ruszyłem szybko na trasę, znaną mi z kwietniowego marszu. Tam gdzie rozpoczynała się droga w górę natknąłem się na stado owiec. O dziwo nie uciekły w popłochu na mój widok ale zaciekawione podeszły jakby oczekując, że poczęstuję je jakimiś smakołykami (jakby wokół mało było soczystej trawy). Chwilę później zostawiłem je za sobą wspinając się po szerokiej drodze. Wzdłuż szlaku spływał w dół wartki potok. Dość szybko uświadomiłem sobie swoje braki kondycyjne. Pot już nieźle ze mnie spływał i aby przewentylować nieco plecy, niosłem plecak tylko na jednym ramieniu, co jakiś czas przerzucając go na drugie.
W którymś momencie, gdy drzewa odsłoniły przede mną masyw górski, ku któremu zmierzałem, ujrzałem na jednej z gór mały domek. Zapewne była to jakaś myśliwska chata. Szedłem dalej drogą aż minąłem miejsce, w którym musiałem zawrócić ostatnim razem. Jakieś dwa zakręty dalej droga urywała się nagle. Oprócz śladów po quadzie nie dostrzegłem żadnej ścieżki, którą mógłbym pójść. Ślady prowadziły prosto przez podmokłą polanę. Ja, zupełnie na przekór ruszyłem na prawo, w kierunku oddalonego o kilkadziesiąt metrów lasu. Tam znalazłem, co prawda jakąś ścieżynę, ale ta szybko się urwała, gdy tylko wyszedłem na otwartą przestrzeń. Chwilę później znów natknąłem się na ślady kół i tym razem potulnie szedłem ich biegiem.
Znajdowałem się na podmokłym obszarze z rzadko rosnącymi drzewami i wysokimi, pożółkłymi od słońca trawami. Gdzieniegdzie rysowały się skaliste wzgórza, wyłaniające się z traw jak wyspy na morzu. Na jednym z takich wzniesień oszacowałem swoją dalszą marszrutę i uznałem, że czas porzucić quadowe ślady, gdyż wiodły one w inną stronę niż zmierzałem. Przede mną rysował się masyw górski ze szczytami o takich nazwach jak Reset, Bukkanuten, Høgafjellet, Bårnuten. Zmierzałem na ku pierwszemu z nich, położonemu najbardziej na lewo. Prawdopodobnie nie uda mi się przejść całego masywu, jako że słońce stało już nisko.
Parłem naprzód obrawszy sobie za cel ogromny głaz leżący wysoko na zboczu. Kolejne strome podejścia i następujące po nich łagodniejsze, lub całkiem płaskie tereny szybko stały się elementem charakterystycznym całej wędrówki. Najważniejsze było, że się zbliżałem do celu.
Byłem już naprawdę blisko. Można to ocenić chociażby przypatrując się mapce z przebiegiem trasy poniżej. Ale wtedy spostrzegłem, że zniknął mój polar. Ten sam, który przyczepiłem do plecaka. Nie było go. Rozejrzałem się, ale nie było go na trasie, którą przeszedłem. A przynajmniej nie w zasięgu wzroku. Mogłem wspiąć się wyżej, wejść na szczyt i wtedy schodząc go poszukać, ale zamierzałem przejść się granią i spróbować znaleźć jakąś ścieżkę prowadzącą w dół a więc schodziłbym w zupełnie innym miejscu. Musiałem go znaleźć już teraz. Musiał pewnie leżeć gdzieś niedaleko.
Nie zastanawiając się wiele ruszyłem z powrotem. Z kieszeni spodni wyciągnąłem komórkę i przywołałem trasę, którą właśnie szedłem. Teraz, wracając po własnych śladach, nie mogłem przegapić czarnej plamy poniewierającego się gdzieś polara.
Byłem przekonany, że musi być gdzieś blisko, ale mijały kolejne minuty a ja posuwałem się coraz dalej. Co prawda bluza miała już swoje lata, dziury w kieszeniach i gdybym odpuścił, miałbym pretekst do kupna nowego. Ale coś nie dawało mi odpuścić. Może przywiązanie do starego łacha. A może z zasady, aby nie pozostawiać w górach żadnych śmieci. A może po prostu pragmatyzm, który podpowiadał mi, że będę potrzebował ciepłej bluzy wracając po zmroku.
Szedłem i szedłem a polara ani widu, ani… widu (bo przecież polary nie mają głosu). Zacząłem się zastanawiać jak wielka byłaby to strata, jeśli bym go nie odnalazł (chociaż jak to możliwe, przecież wracałem niemal po własnych śladach). A może wypadł mi w miejscu, w którym zauważyłem jego brak i zamiast spojrzeć pod nogi gapiłem się gdzieś w dal? A potem uświadomiłem sobie, co trzymałem w kieszeni polara (w tej, w której nie było jeszcze dziur). Słuchawki do telefonu. Niewielka strata. Nie były drogie. Chwilę potem przypomniałem sobie, co jeszcze tam było. Paszport, który zapomniałem wyjąć po przyjeździe z lotniska. No pięknie. Stratę ponad dziesięcioletniego polara można było jeszcze przeboleć. Stratę słuchawek za trzy dychy również. Ale paszport? Wyrabiany w dodatku jakieś dwa lata temu? Co to to nie.
Jednak im dalej się cofałem tym mniej miałem optymizmu, co do odnalezienia zguby. I coraz bardziej skłaniałem się do myśli, że całe zawiniątko po prostu leżało mi pod nogami, kiedy zawracałem będąc tak blisko szczytu.
Dotarłem w końcu do drogi, ale tam oczywiście też polara nie było. Zrobiło się już późno, a i ja nie miałem ochoty po raz kolejny pokonywać tej samej trasy, więc zrezygnowany i zły na samego siebie wróciłem do auta. Było raczej mało prawdopodobne, aby ktoś odnalazł moją zgubę w miejscu, gdzie brak jakichkolwiek ścieżek. A ja wciąż miałem zapis trasy, więc mogłem wrócić innego dnia i spróbować raz jeszcze się rozejrzeć.
Tylko, że nazajutrz miała się rozpętać pogodowa apokalipsa i trudno było przewidzieć, czy dostanę jeszcze szansę na powrót w to miejsce w nadchodzącym tygodniu.
Chyba musiałem spisać swój paszport na straty. Do Polski zawsze można wrócić na dowód osobisty.
Wciąż zły na siebie wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu.
Jednak los uśmiechnął się do mnie parę dni później. Czy wróciłem jeszcze raz w to samo miejsce? Czy udało mi się odnaleźć zaginiony paszport? Czy w końcu zdobyłem Reset?
O tym dowiecie się z kolejnego wpisu, już niedługo.
I had a plans for my next trip to Norway. I wanted to go out to the mountains at least two, maybe three times, take a tent and sleeping bag and spend a night somewhere outside. I prepared several maps with interesting tracks and full of optimism I went to country of fjords. Unfortunately, the weather ruined my plans. I realized that just after arrival when I check forecast for next day. And for day after. And for whole next week up to the end of my vacation. My enthusiasm disappeared in one moment. Forecast showed rain, strong wind and more rain in following days.
It looked like the best weather for any mountain trip was in my arrival day. But now was after three afternoon and if I wanted to go anywhere, I had to go now. I packed very quickly my backpack and in few minutes I was ready to go.
I decided to go to Stokkadal valley, where was the trail to mountains Reset, Bukkanuten, Høgafjellet and Bårnuten. I tried to climb there in April, but due to snow lying on the road I had to surrender. Now I was not going to give up.
Because of late time, I counted that I may go back after dark, so I put a flashlight into the backpack and I take my fleece jacket with me. When I started to go, it was warm and still sunny. I attach my jacket to backpack then.
Soon I was on the trail. Steep but wide road goes into the woods, just next to the stream. After first minutes I realized that I am not in shape. There was very warm and I sweated a lot. To relieve my back I carried my backpack only on one arm. Soon I reach the place, when I had to turn back last April. I passed this spot and went further. Few minutes later the road ended. And there was no trails in my sight. I found only tracks of quad. I didn’t follow them but I turned right and went into the wood. There was some kind of path there which led me out to open space. The path was gone there but I found quads tracks again. This time I followed them for some time. But when they go too much on east, I decided to go on my own. From one of the hills I check where should I go to reach first summit. Then, I followed that imaginary way.
And when I was just several dozen meters from the top I realized that I lost my fleece jacket. It was gone. Somehow it slipped from the backpack and fall somewhere on my trail. I knew that I had to go back and looked after it. I could climb up first and go back then, but I wanted to walk from one top to another and that means that I will back completely different way. I had to turn back now. I supposed that my jacket is lying somewhere around and it takes no more than few minutes to find it.
But those few minutes became longer and longer. I used Endomondo app in my cell phone to check my recorded track so I followed the same route. But I still couldn’t see my jacket anywhere. Soon, I started to think that maybe it slipped out in place where I turned back and I didn’t look at my feet. Maybe it was lying just there. In the same time I found out that in the pocket of the jacket I left two items: headphones and my passport. I could stand the loss of fleece jacket (it was over 10 years old) and the headphones (it was very cheap ones), but my passport was quite new and I had to find it.
I reached the road again and I just knew that I won’t find my loss. It had to be at place where I turned back. I was too tired, too angry to myself and it was going to be late to come back to this place once more. I returned to my car, still angry for this situation. I hoped that I will have a chance to go back here and finally find my passport.
3 komentarze
Eugeniusz
..akcja prawie jak w thriller’ -..e. Czekamy na cdn. Ale ciekawie..
Kejt
Eugeniusz dobrze to ujal! Dobrze ze czytam ten wpis w momencie kiedy druga czesc jest juz dostepna. Czy pogoda bedzie dla Pawla laskawa? Gdzie skrywa sie czarny jak noc polar? Czy paszport przetrwa kilkugodzinne opady deszczu? O tym poczytam juz za moment 😉
Kejt
PS. Bardzo malowniczo piszesz. Twoje opowiesci nadaja sie do audycji radiowych 😉 Albo (bardziej wspolczesnie) na audiobooka!