Uncategorized

Aurora borealis w Bodø

Niejednokrotnie już się przekonywałem, że plany lubią się sypać. Zaplanowanie idealnej wyprawy nie jest takie proste. Budowany misternie ideał jest kruchy jak kryształ i łatwo może ulec zniszczeniu z powodu nieprzewidzianych okoliczności. Tak było i tym razem. To miał być rodzinny, zimowy wypad na północ Norwegii. Śnieg, zorza polarna i Lofoty. Doskonały wręcz ideał, że użyję takiego zmyślnego pleonazmu.
Planowana od miesięcy wyprawa stanęła pod znakiem zapytania jakieś dwa tygodnie przed godziną zero. Śledząc prognozy pogody uświadomiłem sobie, że druga połowa stycznia chyba nie jest najlepszą porą na takie wypady. Silne wiatry i potężne ulewy nawiedzały północne wybrzeże Norwegii niemal non stop. I raczej nie zapowiadało się na poprawę pogody w najbliższym czasie. Połączenie promowe pomiędzy Bodø, dokąd mieliśmy lecieć z Gdańska a Moskenes na Lofotach, też nie okazało się tak bardzo optymalne, jak początkowo zakładałem. Uznałem, że czas obmyślić w związku z tym jakiś plan B i w ten sposób pobyt na Lofotach zamienił się na pobyt w Bodø.

Bodø nocą


Pogoda przez owe dwa tygodnie niewiele się zmieniła i tak wylądowaliśmy w Bodø, wietrznym i deszczowym mieście, z nikłymi szansami na ujrzenie zorzy polarnej. Los sprawił, że nasz trzydniowy pobyt zgrał się perfekcyjnie z nadejściem jakiegoś silnego orkanu szalejącego na wybrzeżu. Siła wiatru dochodziła momentami do 19 m/s a deszcz i / lub śnieg tworzył za oknem kwatery poziome smugi szalejącego żywiołu.
Jak mawiają nadzieja umiera ostatnia, a że wobec sztormowej pogody na zewnątrz niewiele można było porobić, nieustannie śledziłem prognozy na najbliższe godziny i szanse na ujrzenie zorzy w specjalnej apce na komórce. I pewnie ktoś tam na górze się nad nami zlitował i podczas trzeciej (ostatniej) naszej nocy w Bodø pojawiła się okazja. Czekaliśmy do północy jak na powitanie nowego roku po czym wyruszyliśmy na polowanie aurory borealis.
Znaleźliśmy się na przystani jachtowej zaraz za miastem. Miejscówka może nie do końca najlepsza, jako że wokół wciąż było mnóstwo świateł a łuna nad miastem nie ułatwiała wpatrywania się w niebo. To ostatnie wciąż pokrywały chmury, gnane silnym, mroźnym wiatrem. Można jednak było dojrzeć gdzieniegdzie migoczące gwiazdy. To była nasza nadzieja.
Początkowo niewiele było widać. Zupełnie jakby nasza Aurora dopiero się budziła i powoli, nieśmiało pokazywała swoje wdzięki. Jej pierwsze oblicze udało się dojrzeć dopiero na zdjęciu przy długim czasie naświetlania. Gołe oko dostrzegało zaledwie jakiś szary zarys, niewiele różniący się od kolejnej chmury. Ale im dłużej wpatrywaliśmy się w niebo, tym kolory stawały się żywsze, bardziej zieleńsze. Aż w końcu można było ujrzeć piękno zorzy bez pomocy aparatu.

Nasza miejscówka do obserwacji zorzy.
Tu jeszcze niewiele widać.
I wreszcie jest!


Spędziliśmy na przystani może godzinę, walcząc z zimnem i porywistym wiatrem. Gdy chmury ponownie przesłoniły całkowicie niebo, uznaliśmy, że pora wracać. Jednak w drodze powrotnej, jadąc ulicami Bodø dostrzegłem zorzę ponownie i jeszcze raz, przed drzwiami naszej kwatery w centrum miasta. Zanieczyszczenie światłem zupełnie jej nie przeszkadzało.
Przyznaję, że mieliśmy dużo szczęścia podczas tego wyjazdu. Prognozy bezlitośnie utwierdzały mnie w przekonaniu, że niewiele zobaczymy podczas tych trzech nocy. Ale jak widać nawet w takich warunkach trafiła nam się okazja do ujrzenia zorzy polarnej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *