górskie wyprawy

Wschód słońca na Krakkanuten

 

Od dłuższego czasu usiłuję zorganizować chwilę, którą będę mógł poświęcić na góry. Mając dwójkę urwisów w domu oraz obowiązki służbowe, długo odkładałem na niesprecyzowane później moje górskie wyprawy. Aż w końcu znalazłem dobre rozwiązanie. Bo przecież czemu nie wykorzystać czasu, kiedy dzieciaki nie wchodzą na głowę a jednocześnie nie trzeba siedzieć w pracy. Czy jest to w ogóle możliwe? Czy w ogóle istnieje taka opcja, że w moim codziennym życiu jest obecny czas nie zdominowany ani przez obowiązki rodzinne, ani obowiązki służbowe? Okazało się, że jest. W nocy 🙂

Mieszkanie w Norwegii ma te zaletę, że latem dni są dłuższe. Zazwyczaj tak jest, ktoś mógłby powiedzieć, jednak to co znamy i do czego się przyzwyczailiśmy w Polsce tutaj wygląda nieco inaczej. Nie mieszkam daleko na północy, więc nie doświadczam uroków dnia lub też nocy polarnej. Tak więc latem jest u mnie noc, ale tylko przez jakieś dwie, trzy godziny. I tak planując wypad w góry można mieć pewność, że wychodząc o trzeciej lub czwartej nad ranem z domu, nie będzie się szło po ciemku. Ja nastawiłem budzik na trzecią, a zanim się oporządziłem i wrzuciłem coś do żołądka było już w pół do czwartej. Wyjście z domu i dojazd na zaplanowane wcześniej miejsce zajął mi kolejne minuty. Postanowiłem wybrać się na Krakanuten, najbliższą górę w okolicy (choć nie najniższą). Jako że w planach miałem potem pracę, nie chciałem marnować czasu na ewentualne szukanie drogi i przecieranie nowych szlaków. Droga na Krakanuten była mi znana z wcześniejszej wyprawy parę lat temu.

Widok stojącego przy drodze radiowozu w Norwegii jest raczej rzadkością, przynajmniej w mojej okolicy. Tym bardziej można się zdziwić widząc policjantów o 3.40 w nocy na służbie. W dodatku czających się na parkingu, gdzie zamierzałem pozostawić auto. I jeśli owi policjanci czaili się na kierowców przekraczających prędkość to miałem szczęście. W normalnych okolicznościach gnałbym tą drogą pewnie z 80 km/h, podczas gdy ograniczenie prędkości w tym miejscu wynosi zaledwie 60 km/h. I tylko dlatego, ze zaplanowałem wejście na Krakkanuten a tutaj znajdował się najbliższy parking, nie jechałem zbyt szybko. Gdybym obrał sobie za cel inną górkę, przejechałbym pewnie ten odcinek jak szatan co w konsekwencji mogłoby mnie zaboleć po kieszeni. W końcu co jak co ale mandaty w Skandynawii do lekkich nie należą. Widać, ma się to szczęście.

Policjanci chyba byli równie zaskoczeni moją obecnością jak ja ich w tym miejscu kiedy parkowałem tuz obok ich wozu. Jeden z nich wysiadł z samochodu, żeby się przywitać i zapytać co tu robię. Dość uprzejmie i nie nachalnie. Chyba się zdziwił, ze ktoś o tej porze może wybierać się w góry ale życzył mi udanej wyprawy i wrócił do samochodu. A ja ruszyłem na szlak.

Pogoda była idealna. Poranny chłód, niebo częściowo zachmurzone, a na wschodzie widniała czerwona łuna wstającego słońca. Zastanawiałem się, czy uda mi się uchwycić aparatem ten widok, kiedy wejdę trochę wyżej.

Droga wiodła początkowo po chodniku wzdłuż drogi, którą przyjechałem, lecz po około dwustu metrach zaczynał się szlak. Odbiłem w prawo i idąc wzdłuż żywopłotu na czyjejś działce dotarłem do nieutwardzonej drogi, która prowadziła w górę. Mijałem pastwiska dla krów, starając się omijać pozostawione przez zwierzęta niespodzianki, a gdy wyszedłem poza pierwszą linię linię drzew zatrzymałem się by wreszcie wyciągnąć z plecaka aparat. Zastanawiałem się czy zdjęcia oddadzą choć w części piękno, jakim cieszyły się moje oczy. Krajobraz tuż przed wschodem słońca był fantastyczny.

Już na tym etapie, a przypomnę, że był to dopiero początek trasy, dostałem lekkiej zadyszki. Fajnie więc było na chwilę przystanąć, nacieszyć oczy widokiem i porobić kilka fotek.

Nie pozwoliłem sobie jednak na dłuższy odpoczynek. Schowałem aparat i ruszyłem dalej. Droga wiodła zakosami, wspinając się po zboczu góry i po którymś z kolei zakręcie otoczyły mnie ponownie drzewa. W pewnym momencie usłyszałem przed sobą nagłe trzaski w gęstwinie i odgłosy przemieszczającego się w pośpiechu zwierzęcia. Coś musiało usłyszeć moje sapanie i się przestraszyło, pomyślałem. I rzeczywiście zaraz potem ujrzałem oddalającą się szybko sarnę.

Po pewnym czasie droga przechodziła w wąską, wijącą się pod górę i najeżoną kamieniami wąską ścieżkę. Szybko też wyszedłem ponad linię drzew i mogłem delektować się pięknymi widokami. Słońca wciąż nie było widać, jednak pomarańczowo-różowo-czerwone niebo za górami na wschodzie zapowiadało, że nie zostało już wiele czasu do świtu.

Gęsto osadzone kamienie, większe i mniejsze sprawiały, że mój wzrok rzadko podnosił się z ziemi. Trzeba było uważać, bo jeden nieostrożny krok mógł się nieprzyjemnie skończyć. Na szczęście obyło się bez przykrych niespodzianek.

Słońce ukazało się za moimi plecami zanim dotarłem na szczyt. Nie zatrzymywałem się jednak, nie chcąc tracić czasu. Odmawiałem sobie także wody, którą miałem w bocznej kieszonce plecaka. Szczyt był blisko i już nic nie mogło mnie powstrzymać. Gdy już byłem na samej górze, zauważyłem że oprócz urzekającego widoku na wschodzie mam niemal równie piękny po przeciwnej stronie. Blaknąca pomału wysoka tęcza. Wyciągnąłem aparat i porobiłem kilka zdjęć, nie zapominając o uwiecznieniu miejsca swojego zamieszkania, które z tej wysokości było widoczne jak na dłoni. Cała dolina i małe norweskie domki były doskonale widoczne. Gdy wytężyłem wzrok mogłem dostrzec nawet parking, gdzie pozostawiłem swoje auto. Radiowozu już tam nie było. Spałaszowałem też jabłko z plecaka i dopiero potem ruszyłem w drogę powrotną.

07
Niebo tuż przed wschodem słońca
09
Na szczycie
08
Wschodzące słońce

Droga w dół jak to często bywa okazała się szybsza i już niedługo znów stałem koło swojego auta. Podczas schodzenia zaczął padać lekki kapuśniaczek. Teraz jednak padało już bardziej i z ulgą schowałem się do wnętrza samochodu. Zaraz potem deszcz jeszcze bardziej przybrał na sile. Jak już wspomniałem prawdziwy szczęściarz ze mnie.

Jadąc do pracy widziałem przebiegającą mi przed autem sarnę. Była na tyle daleko, że ani przez moment nie podniosła mi ciśnienia a moje serce ani przez moment nie zabiło szybciej ze strachu przed kolizją. Czy była to ta sama sarna, którą spotkałem wcześniej? Oba miejsca były oddalone od siebie dobry kawałek więc raczej wątpię aby to było jedno i to samo zwierzę. Kilka kilometrów dalej minąłem jadący z naprzeciwka radiowóz. Czy byli to ci sami policjanci z parkingu? Tutaj prawdopodobieństwo wydawało się większe.

 

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *