górskie wyprawy

Romsdalseggen

Po prawie trzymiesięcznym pobycie w Polsce, byłem tak bardzo spragniony gór, że nie przeszkadzała mi długa, siedmiogodzinna jazda samochodem, aby w końcu zobaczyć jakieś nowe, przyprawiające o drżenie serca miejsce. Ostatecznie spędziłem w aucie 7,5 godziny, wliczając w to dwa czy trzy postoje na krótkie drzemki i tankowanie i po ósmej rano (policzcie sobie o której musiałem wyjechać z domu) wjeżdżałem do miasteczka Åndalsnes w gminie Rauma, w rejonie Møre og Romsdal. Od paru lat myślałem o wybraniu się na trasę Romsdalseggen, ale zawsze było mi za daleko. Teraz byłem tak wyposzczony, że pewnie zgodziłbym się na podróż w Himalaje, gdyby mi ktoś taką zaproponował. Więc stanęło na Romsdalseggen, jednym z tych ikonicznych szlaków, które raczej są mało znane poza samą Norwegią, ale wśród miejscowych uchodzą za najlepsze z najlepszych. Trasa liczy nieco ponad 10 km w jedną stronę, więc psychicznie nastawiałem się na całodzienną wędrówkę. Dodatkową atrakcją miały być super widoki praktycznie przez cały czas, w tym na wznoszącą się po drugiej stronie doliny Romsdalen sławną, pionową ścianę Trollveggen.

Close
Wyznaczanie trasy
pokaż opcje ukryj opcje
Print Reset
Pobieranie wskazówek...
Close
Find Nearby Zapisz położenie znacznika Wyznaczanie trasy

Odnalazłem parking przeznaczony specjalnie dla tych, którzy wybierają się na tę właśnie trasę i na parkometrze wystukałem czas postoju na cały dzień. Może zaoszczędziłbym 150 kr, parkując gdzieś w innym miejscu, np. przy stacji benzynowej, ale pomyślałem o tym już po fakcie. Przebrałem się, zarzuciłem plecak i ruszyłem na szlak. O dziwo, tabliczki na trasie rzadko wspominały o Romsdalseggen, częściej pojawiała się nazwa Rampestreken. Co to takiego jest zapewne bym wiedział, gdybym bardziej przygotował się do tej wyprawy i co nieco poczytał. A tak, czekała mnie niespodzianka.

Pierwsze metry to coś jak dotąd niespotykanego. Tuż obok tradycyjnej leśnej ścieżki biegła metalowa rampa. Wznosiła się wraz z nachyleniem terenu i zakręcała zakosami jak miniaturowa Droga Trolli (która notabene znajdowała się niedaleko Åndalsnes, ale obecnie była zamknięta dla ruchu). Tu i ówdzie dostrzegłem, wykonane także z blachy dekoracje w postaci uśmiechniętych skrzatów lub innych stworków. Po paru minutach dotarłem na prześwit pomiędzy drzewami i mogłem popatrzeć na miasto z góry. Rozpościerający się za zabudowaniami fiord i okoliczne góry robiły wrażenie. A wyżej widok musiał być jeszcze rozleglejszy.

Piąłem się wyżej i wyżej. W paru miejscach drzewa odsłaniały mi ciekawy widok na Åndalsnes, góry i Romsdlasfjorden. W pewnym momencie usłyszałem jakieś hałasy przed sobą i wkrótce ujrzałem ubranych w robocze ciuchy ludzi na szlaku. Okazało się, że to nepalscy Szerpowie, pracujący przy układaniu kolejnego odcinka kamiennych schodów na trasie. Wspominałem o ich pracy na blogu już kilkukrotnie gdy tylko natykałem się na efekty ich pracy w norweskich górach. I w końcu mogłem osobiście ich spotkać. Przywitałem się i zapewniłem jak bardzo imponujące jest to, co robią, ale widać było, że słuchają tylko jednym uchem. Pewnie słyszą takie rzeczy milion razy dziennie. Oddaliłem się więc, kontynuując wspinaczkę.

Niedługo potem, po około godzinie marszu dotarłem do Rampestreken. Jest to punkt widokowy, metalowa, wąska platforma wysunięta kilkanaście metrów poza zbocze, z której można podziwiać panoramę miasta i całą okolicę. O tej porze miałem ją całą dla siebie, więc mogłem zignorować tabliczki informujące o potencjalnych kolejkach i prośbach, by nie korzystać z platformy zbyt długo, gdy inni czekają na swoją kolej.

Gdy już się nacieszyłem widokami, poszedłem dalej. Kamienne schody Szerpów zaprowadziły mnie pod restaurację Eggen i stację kolejki liniowej Romsdalsgondolen. Tutaj widok był jeszcze rozleglejszy. Restauracja wciąż była jeszcze zamknięta, choć, gdy kręciłem się po jednym z tarasów, ujrzałem jak ze wspomnianej kolejki wychodzą już pierwsi pracownicy. Minęła dobra chwila, nim zaspokoiłem swoja ciekawość i ruszyłem dalej. Tuż za restauracją widniał znak, informujący, że osiągnąłem Nesaksla (708m n.p.m.), pierwszy z kilku szczytów na trasie. Dziwiło mnie, że tak mało tabliczek informowało o kierunku marszu na Romsdalseggen, a jak już się na którąś natknąłem to wskazywała kierunek przeciwny, w stronę Åndalsnes. Później zaczęły pojawiać się tabliczki z informacją o przebytych kilometrach i tych pozostałych do końca trasy, ale i te były ustawione tyłem do mnie, sugerując jakoby koniec trasy znajduje się w mieście, z którego wyruszyłem. Dziwne, ale ta zagadka miała się rozwiązać nieco później.

Åndalsnes

Rampestreken

Restauracja Eggen | Eggen Restaurant

Minąłem idącą z naprzeciwka młodą dziewczynę a jakiś czas potem starszego wędrowca. Dotarłem wtedy na kolejny ze szczytów, Høgaksla (991m n.p.m). Tuż za nim zobaczyłem wąską grań prowadzącą na południe ku kolejnej górze. Zbocza po obu stronach nie opadały może całkiem pionowo ale były dość strome i zapewne jakakolwiek mijanka z kimś idącym z naprzeciwka mogłaby być nieco kłopotliwa.

Szedłem dalej. Teren stał się wkrótce bardziej kamienisty a ja przekroczyłem granicę 1000 m n.p.m. Upajałem się widokami. W oddali dostrzegłem grupkę ludzi stojących na kolejnym szczycie na trasie. Zastanawiałem się skąd tam się znaleźli, bo pewnie nie weszli tam tą samą trasą co ja. Musieliby rozpocząć dużo wcześniej, a poza tym na parkingu, gdzie pozostawiłem auto, nie było aż tak tłoczno. No ale mogli przecież skorzystać z innej ścieżki. Jedna trasa wiodła z osady Isfjorden, inna od wschodniej strony masywu.

W końcu dotarłem do tamtego miejsca, szczytu o nazwie Mjøvafjellet. Wokół sporego kamiennego kopca wciąż kręciła się spora grupka ludzi. Jedni odpoczywali, inni szykowali się do marszu, inni nadchodzili od południowego wschodu, mijali szczyt i szli dalej. Nikt nie wędrował od strony Åndalsnes, tak jak ja. Wkrótce znalazłem odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Podczas gdy cykałem kolejne fotki, podeszła jakaś kobieta i zapytała, czy mógłbym zrobić jej zdjęcie jej telefonem. Porozmawialiśmy chwilę i dowiedziałem się, że faktycznie, wszyscy wędrują trasą od wschodu, lub południowego wschodu i że najpierw podjechali na miejsce, gdzie zaczyna się szlak autobusem. Resztę dopowiedziałem sobie sam. Zapewne z uwagi na długość trasy, ludzie decydują się przejść ją tylko w jedną stronę. Dodatkowym argumentem mogą być również wąskie granie, wzdłuż których poprowadzono ścieżkę. Jak już zauważyłem trudno byłoby się na nich mijać. Do tego dochodziły miejsca, w których trzeba było posiłkować się łańcuchami (te wciąż były przede mną). Na takich odcinkach, grupy nadchodzących z obu stron tworzyłyby spore zatory. Zagadka została więc rozwiązana.

Romsdalseggen

Udałem się w dalszą drogę. Zejście z Mjøvafjellet od południowo wschodniej strony było strome, wąskie i w paru miejscach zainstalowano poręczówki z łańcuchów. Z naprzeciwka wciąż nadchodzili ludzie, więc przystawałem, żeby ich przepuścić. Zmierzałem na kolejny szczyt, majaczący 2 kilometry dalej, Blånebba. To był najwyższy punkt masywu (1320m n.p.m) i najdalej wysunięte miejsce na trasie Romsdalseggen. Dotarłem tam jakiś czas potem. Tam również zastałem kolejne grupki wędrowców odpoczywających lub zmierzających w powrotną drogę. Z tego najdalej wysuniętego na południe punktu rozpościera się niesamowity widok na sąsiednie góry, Store Venjetinden na południowym wschodzie oraz imponujący Romsdalshornet i prowadzącą na niego grań na południu. Wierzchołek tego drugiego szczytu to niemal pionowa ściana. Zastanawiałem się, czy można tam się jakoś wdrapać bez sprzętu wspinaczkowego. Małe punkciki na szczycie wskazywały i że ta góra jest dość popularna.

Po krótkiej przerwie udałem się w drogę powrotną. Miałem przed sobą kolejne 10 km marszu, ale czułem się całkiem dobrze, a kolana nie dokuczały. Byłem ostatnią osobą opuszczającą szczyt Blånebba.

Szczyt Romsdalshornet, 1550m n.p.m. i dolina Venjesdalen. | Romsdalshornet peak (1550m asl) and Venjesdalen valley.

Store Venjetinden (1852m n.p.m.)

Czas zleciał bardzo szybko podczas drogi powrotnej. Wciąż natykałem się na innych wędrowców, choć już nie było takich tłumów jak wcześniej. Jednych udało mi się wyprzedzić, gdy przystawali odetchnąć, parę osób zmierzało w przeciwna stronę (a jednak nie byłem jedyny). Minąłem Mjøvafjellet, jakiś czas później Høgaksla, Nesaksla i dotarłem do restauracji Eggen. Wewnątrz jak i na zewnętrznych tarasach było dość tłoczno. Dotarłem do punktu widokowego Rampestreken. Nie było przy nim tłumów, ale parę osób czekało w kolejce, aby wejść na platformę, nacieszyć się widokiem i zrobić parę fotek. Minąłem ich schodząc po kamiennych stopniach. To na tej trasie, gdzieś od punktu widokowego, podczas schodzenia moje kolana dały mi o sobie znać. Przebyta odległość oraz obciążenie związane z poruszaniem się w dół dały mi trochę w kość na tym końcowym odcinku. Jeszcze zanim dotarłem na koniec szlaku, czułem jak bardzo trzęsą mi się kolana. Zupełnie jakby były zrobione z galarety.

Szerpowie wciąż pracowali przy układaniu stopni, zupełnie jak wtedy, gdy ich mijałem jakieś 9 godzin wcześniej. Widziałem, że nie tylko ja próbowałem do nich zagadywać. Jakaś norweska para również próbowała nawiązać z nimi rozmowę i cykała im fotki jakby byli jakąś egzotyczną atrakcją. Hmm, w pewnym sensie byli.

W końcu udało mi się dotrzeć na sam dół, a potem na parking. Moja wędrówka trwała dokładnie 10 godzin. Przeszedłem 20,5 km, osiągając wysokość 1320m n.p.m. Całkiem nieźle. Pozostało jeszcze znalezienie jakiegoś miejsca na nocleg.

Isfjorden

Romsdalen, Romsdalshornet i Ściana Trolli (Trollveggen). | Romsdalen, Romsdalshornet and Trollveggen.

Romsdalshornet

kolejka linowa Romsdalsgondolen. | Romsdalsgondolen cable car.

After almost three months in Poland, I was so hungry of mountains that I didn’t mind a long, seven-hour drive to finally see something new, heart-pounding place. In the end, I spent 7.5 hours in the car, including two or three stops for short naps and refueling, and after eight in the morning (you can calculate yoursel when I had to leave home) I was driving into the town of Åndalsnes in the Rauma commune, in the Møre og Romsdal region. For a few years now, I had been thinking about taking the Romsdalseggen route, but it was always too far away. Now I was so well-thirsty of hiking that I would probably agree to a trip to the Himalayas if someone offered it to me. So, I decided to take Romsdalseggen, one of those iconic trails that are rather unknown outside of Norway but are considered the best of the best by locals. The route is a little over 10 km one way, so I was mentally prepared for a whole day’s hike. An additional attraction was supposed to be great views practically all the time, including the famous vertical wall of Trollveggen rising on the other side of the Romsdalen valley.

I found a parking lot designated especially for those who are going on this route and on the parking meter I punched in the time for the whole day. I could have saved 150 kr by parking somewhere else, e.g. at a gas station, but I thought about it after the fact. I changed the clothes and shoes, put on my backpack and set off on the trail. Surprisingly, the signs on the route rarely mentioned Romsdalseggen, the name Rampestreken appeared more often. I probably would have known what it was if I had prepared myself better for this trip and read a bit more. And yes, I was in for a surprise.

The first meters were something I had never seen before. Right next to the traditional forest path was a metal ramp. It rose with the slope of the terrain and twisted like a miniature Trollstigen Road (which, by the way, is located near Åndalsnes, but it was currently closed to traffic). Here and there I noticed decorations made of sheet metal in the form of smiling gnomes or other creatures. After a few minutes I reached a gap between the trees and could look down on the city from above. The fjord spreading out behind the buildings and the surrounding mountains were impressive. And higher up the view must have been even more extensive. I climbed higher and higher. In a few places the trees revealed an interesting view of Åndalsnes, the mountains and Romsdlasfjorden. At one point I heard some noises ahead of me and soon I saw people in work clothes on the trail. It turned out they were Nepalese Sherpas, working on laying another section of stone stairs on the route. I’ve mentioned about them on my blog a few times before, whenever I’ve stumbled upon their work evidence in the Norwegian mountains. And finally I got to meet them in person. I said hello and assured them how impressive what they were doing was, but it was obvious they were only half listening. They probably hear things like that a million times a day. So I walked away and continued climbing.

Shortly after, after about an hour’s walk, I reached Rampestreken. It’s a lookout point, a narrow metal platform jutting out a dozen or so meters from the slope, from which you can admire the panorama of the city and the surrounding area. At this hour, I had it all to myself, so I could ignore the signs informing about potential queues and requests not to use the platform too long while others are waiting their turn.

Restauracja Eggen | Eggen Restaurant

After I had enjoyed the views, I continued on. The stone Sherpa steps led me to the Eggen restaurant and the Romsdalsgondolen cable car station. Here the view was even more expansive. The restaurant was still closed, although as I was hanging around one of the terraces I saw the first employees coming out of the aforementioned cable car building. It took me a while to satisfy my curiosity and move on. Just behind the restaurant was a sign informing me that I had reached Nesaksla (708m above sea level), the first of several peaks on the route. I was surprised that so few signs indicated the direction of the hike to Romsdalseggen, and when I did come across one, it indicated the opposite direction, towards Åndalsnes. Later, signs began to appear with information about the kilometers covered and those remaining until the end of the route, but they were also set with their backs to me, suggesting that the end of the route was in the city from which I had set off. Strangely, this mystery was to be solved a little later.

I passed a young girl coming from the opposite direction and some time later an older hiker. I then reached the next peak, Høgaksla (991 m above sea level). Just behind it I saw a narrow ridge leading south to another mountain. The slopes on both sides did not drop completely vertically, but they were quite steep and any passing with someone coming from the opposite direction could probably be a bit troublesome.

I continued walking. The terrain soon became more rocky and I crossed the 1000 m above sea level barrier. I was reveling in the views. In the distance I saw a group of people standing on the next peak on the route. I wondered how they had gotten there, because they probably had not climbed it the same route as I had. They would have had to start much earlier, and besides, the parking lot where I left my car wasn’t that crowded. But they could have used another path. One route led from the settlement of Isfjorden, another from the eastern side of the massif. Finally, I reached that place, a peak called Mjøvafjellet. There was still a large group of people milling around a large stone cairn. Some were resting, others were getting ready to march, others were approaching from the southeast, passing the peak and continuing on. No one was hiking from Åndalsnes, like me. I soon found the answers to my questions. While I was taking more photos, a woman approached and asked if I could take a picture of her on her phone. We chatted for a while and I learned that, indeed, everyone was hiking from the east or southeast and that they had first driven to the place where the trail begins by bus. Then I connected all dots together. Probably because of the length of the route, people decide to go only one way. An additional argument could be the narrow ridges along which the path was laid. As I have already noticed, it would be difficult to pass each other on them. In addition, there were places where you had to use chains (they were still ahead of me). On such sections, groups coming from both sides would create significant traffic jams. So the riddle was solved.

I continued my journey. The descent from Mjøvafjellet from the south-east side was steep, narrow and in a few places chain  handrails were installed. People were still coming from the opposite direction, so I stopped to let them pass. I was heading for the next peak, looming 2 kilometres away, Blånebba. It was the highest point of the massif (1320m above sea level) and the furthest point on the Romsdalseggen route. I got there some time later. There I also found more groups of hikers resting or heading back. From this southernmost point there is an amazing view of the neighboring mountains, Store Venjetinden to the southeast and the impressive Romsdalshornet and the ridge leading to it to the south. The top of this second peak is an almost vertical wall. I wondered if it was possible to climb it without climbing gear. Small moving dots on the top indicated that this mountain is quite popular.

After a short break I headed back. I had another 10 km of walking ahead of me, but I felt pretty good and my knees weren’t bothering me. I was the last person to leave the Blånebba peak.

Time flew by on the way back. I still came across other hikers, although it wasn’t as crowded as before. I managed to overtake some when they stopped to take a breath, a few people were heading in the opposite direction (so I wasn’t the only one). I passed Mjøvafjellet, then Høgaksla, Nesaksla and the Eggen restaurant. It was quite crowded inside as well as on the outside terraces. I reached the Rampestreken viewpoint. Here, there were a few people waiting in line to get on the platform, enjoy the view and take a few photos. I passed them on the way down walked on the stone steps. It was on this route, somewhere from the lookout point, when my knees started to hurt. The distance I had covered and the strain of moving down had taken a toll on me on this final stretch. Before I even reached the end of the trail, I could feel my knees shaking like they were made of jelly.

The Sherpas were still working on the steps, just like when I had passed them about 9 hours earlier. I could see that I wasn’t the only one trying to talk to them. A Norwegian couple was also trying to strike up a conversation with them and taking photos of them as if they were some exotic attraction. Well, they were, in a certain way.

Finally, I made it to the bottom and then to the parking lot. My hike had taken exactly 10 hours. I had walked 20.5 km, reaching an altitude of 1,320 m above sea level. Not bad. All that was left was to find a place to stay for the night.

3 komentarze

  • Maniek

    Super hike. Byłem w Åndalsnes na wycieczce motorowej i wtedy z dołu wydawały mi się te górki przepiękne. Natomiast z góry widoki są bajeczne.
    Bardzo ładne zdjęcia. Jakbyś miał jakąś panoramę zrobioną to byłoby ekstra.
    Film rownież cool. Najbardziej podoba mi sie ujęcie jak idziesz granią a dron Cie filmuje minuta 3:30. Zajebiaszcze ujęcie.
    Pozdro

    • Paweł

      Hej. Ma się tego drona właśnie do takich ujęć 🙂 Miejscówka rzeczywiscie przepiękna i chciałoby się spędzić tam więcej czasu, ale niestety obowiązki wzywały do powrotu już następnego dnia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *