Kuhammarsbekken
To miała być lekka i przyjemna wycieczka z niesamowitymi widokami w tle. Opis trasy do doliny Bjørndalen znalazłem w internecie i dość szybko zdecydowałem, że fajnie byłoby tę dolinkę zobaczyć. Szybkie spojrzenie na mapę utwierdziło mnie w przekonaniu, że będzie warto. Bjørndalen, podobnie jak i inne sąsiednie doliny stanowią idealny przykład doliny polodowcowej. Przed oczami mam wciąż rysunek przedstawiający taką dolinę widziany na lekcji geografii w podstawówce. Strome górskie zbocza opadające w dół po obu stronach i tworzące przekrój w postaci litery U. To właśnie czekało mnie w Rosendal, bo to tam właśnie miałem się udać.
Rosendal, dolina Bjørndalen i okolice.
Na tę trasę zdecydowałem się również dlatego, bo chciałem uniknąć chodzenia w głębokim śniegu, który wciąż pokrywał szczyty wyższych gór.
Żeby dostać się do Rosendal, należy skręcić z drogi E134 za miasteczkiem Etne i skierować się na Skånevik. Stamtąd promem przeprawić się do Matre bądź Utåker. Trasa z Matre do Rosendal jest krtótsza, węższa ale nie wszystkie rejsy obsługują tę przystań. Mi akurat się udało i po zapłaceniu 115 koron za przewóz mogłem rozkoszować się rejsem.
Alternatywną trasą, choć nieco dłuższą może być dojazd do Oddy, stamtąd tunelem pod lodowcem Folgefonna do drogi 551 a następnie 48, wzdłuż wybrzeża paru fiordów aż do Rosendal.
Kiedy dotarłem do miasteczka, musiałem znaleźć jakieś miejsce na pozostawienie auta i początek szlaku. Dobrym miejscem startowym okazał się parking przed turystyczną atrakcją Rosendal, rezydencją Baroniet (parking, przynajmniej o tej porze roku okazał się bezpłatny). Przeszedłem przez posiadłość Baroniet, pozostawiając sobie bliższe poznanie tego miejsca w drodze powrotnej i skierowałem się dalej, zgodnie z mapką, którą sobie wcześniej naszkicowałem (brak sprawnej drukarki bywa czasem uciążliwy).
Parę minut później dotarłem do wylotu doliny Hattebergsdalen, gdzie znalazłem miejsce, w którym mogłem pozostawić auto. Tutaj także znajduje się punkt startowy kilku szlaków, o czym informuje tablica z obszernymi danymi na temat tras. Wzdłuż doliny przepływa rzeka Hattebergselva z krystalicznie czystą wodą.
Szeroka szutrowa droga była płaska i spacer rzeczywiście zapowiadał się przyjemnie. Z uwagą rozglądałem się za spodziewanym szlakiem do Bjørndalen, który musiał być gdzieś widoczny po lewej stronie. Ku mojemu rozczarowaniu nie odnalazłem żadnej ścieżki odchodzącej w tamtym kierunku a gdy dotarłem do końca drogi i przekroczyłem niewielki drewniany mostek, ujrzałem trzy tabliczki kierujące mnie na widoczną dalej ścieżkę. Na jednej z tabliczek widniała nazwa Bjørndalen.
Szlak teraz zaczął piąć się w górę. Po jakimś czasie uzmysłowiłem sobie, że nie ma szans, abym tą dróżką dotarł do doliny. Wspinałem się właśnie na zbocze na samym końcu doliny Hattebergsdalen, podczas gdy do Bjørndalen powinienem iść na lewo. Coś było mocno nie tak, ale uznałem, że szlak to szlak i najwyżej zamiast do Bjørndalen dojdę gdzie indziej. Na przykład na szczyt Malmangersnuten. Góra ta, o dość charakterystycznym kształcie wznosi się nad Rosendal, będąc swoistą wizytówką miasteczka. Trochę obawiałem się śniegu, który pokrywał szczyt i prowadzącą ku niemu grań, ale uznałem, że już nie raz zdobywałem szczyty grzęznąc w śniegu więc i teraz jakoś sobie poradzę.
Tymczasem ścieżka pięła się coraz bardziej stromo. Ponadto na szlaku przybywało śniegu i wkrótce cały teren wokół był nim pokryty. Zaskoczyło mnie, gdy natknąłem się na poręczówkę, ale okazała się bardzo przydatna. Zauważyłem również jakieś stare ślady na śniegu, które ułatwiły mi wyszukiwanie niewidocznej pod śniegiem ścieżki. Mimo tych ułatwień, wspinaczka okazała się mordęgą. Gdy dotarłem na górę i mogłem stanąć na przełęczy, byłem wykończony, a plecak zdawał się ważyć tonę. Zrobiłem sobie kilka minut przerwy zanim ruszyłem dalej.
Na przełęczy Kuhammarsbekken odnalazłem dalsze drogowskazy. Jeden prowadził na Malmangersnuten, inny na Skeidsfjellet, inny z powrotem do Rosendal. Oczywiście tabliczki z nazwą Bjørndalen nie było. Wybrałem trasę na Malmangersnuten i już po chwili przekonałem się, że nie będzie łatwo. Zanurzyłem się aż po uda w śniegu. Wygramoliłem się na jakiś kamień i założyłem na nogi stuptuty (dobrze jest zabierać nawet na planowane łatwe wycieczki taki awaryjny sprzęt).
Brnąłem uparcie w śniegu, kierując się ku widocznym gdzieniegdzie na skałach czerwonym znakom bądź odnajdując stare ślady stóp. Te ostatnie wkrótce skręciły w zupełnie inną stronę niż pokazywało oznakowanie szlaku. Szedłem jeszcze jakiś czas wypatrując czerwonego T (oznaczenie Norweskiego Towarzystwa Turystycznego – Den Norske Turistforening), ale po jakimś czasie musiałem się zatrzymać. Dotarłem do punktu, w którym znaki się urywały, bądź nie były widoczne spod śniegu. Musiałem podjąć decyzję czy iść dalej, kierując się na widoczny w oddali szczyt i zmagając się z sięgającymi kolan zaspami czy wrócić. Przeważyło wyczerpanie. Nie miałem już sił i postanowiłem odpuścić.
Ponownie przekopywałem się przez zaspy wracając na przełęcz. Obawiałem się zejścia po stromym zboczu ale okazało się to łatwiejsze niż wcześniejsza wspinaczka. Wypracowałem metodę pół-kontrolowanego ślizgu na piętach, dzięki czemu poruszałem się dość szybko. Poręczówki również się przydały. Gdy znalazłem się przy kierunkowskazach koło mostu, wyjaśniło się, czemu nie trafiłem do Bjørndalen. Tabliczka z nazwą doliny była skierowana lekko w inną stronę i prowadziła na niewidoczną z tego miejsca ścieżkę. Przez całą drogę powrotną plułem sobie w brodę, czemu wcześniej tego nie spostrzegłem.
Przekuśtykałem jakoś wzdłuż Hattebergsdalen i dotarłem do Baroniet. Jest to rezydencja (czasem szumnie nazywana zamkiem) z 1665 roku. Jako że sezon turystyczny w tym miejscu zaczyna się dopiero w połowie maja, mogłem przyjrzeć się temu miejscu jedynie od zewnątrz. Baroniet słynie ze swych ogrodów i ujrzałem kilka kobiet pracujących z sadzonkami przy budynku. Teren wokół rezydencji był ładnie zagospodarowany, z licznymi alejkami pośród rozłożystych drzew i myślę, że miejsce jest warte zwiedzenia w sezonie turystycznym.
Wracając udałem się do Utåker na prom powrotny do Skånevik. Ku mojemu zaskoczeniu za bilet zapłaciłem mniej bo tylko 102 korony, a jak się okazało rejs był dłuższy, bo prom zawijał także do Matre.
Byłem trochę zawiedziony, że nie udało mi się dotrzeć do Bjørndalen i że musiałem zrezygnować ze szczytu Malmangersnuten. Przynajmniej do czasu, gdy zobaczyłem profil wysokości trasy. Podejście pod tak stromą górę robi wrażenie (około 500m w górę na dość krótkim odcinku).
2 komentarze
Kejt
Ciekawy ten baroniet, sprawdzilam w internecie i latem wyglada pieknie. Taki manor house w norweskim wydaniu. Z checia odwiedzimy jesli bedziemy kiedys w poblizu. Orientujesz sie czy w Norwegii sa jeszcze inne tego typu posiadlosci? Jadac do Norwegii rozgladalam sie tylko za zamkami 😉
Paweł
Na pewno na uwagę zasługują twierdze obronne w większych miastach, np. Oslo Akershus, Oscarsborg Festning (niedaleko Oslo), Bergenhus Festning (w Bergen) czy Christiansholm Festning w Kristiansand. Ciekawym obiektem może być też Klasztor Ulstein (Ulstein Kloster) niedaleko Stavanger.