Sobotni spacer
Po ostatniej dość krótkiej wycieczce odczułem dość mocno niedosyt górskich wędrówek i mimo lekkiego załamania pogody zaplanowałem na kolejną sobotę poranny wypad. Pomyślałem sobie, że dobrze będzie wejść na Bukkenibbę, górkę, której nie udało mi się zdobyć zimą. Jednak siedząc w piątek w pracy i spoglądając za okno na nieustający deszcz, moje plany rozmywały się z każdą mijającą godziną. Nawet jeśli sobota miała okazać się bezdeszczowa (a taką właśnie pogodę zapowiadali) to i tak trasa może okazać się zbyt ciężka do przejścia. W końcu nie ma to jak grzęznąć w podmokłym gruncie. Z żalem zrezygnowałem z sobotniej wyprawy.
Jednak w piątek wieczorem do głowy wpadł mi pomysł na inną wycieczkę. I był to pomysł jak najbardziej do zrealizowania w obecnej sytuacji. Jako, że sąsiedni do Bukkenibby szczyt -Bukkanibba również leży w gestii moich zainteresowań i mniej więcej wiem którędy się nań wchodzi, postanowiłem zrobić dokładniejszy rekonesans w tym rejonie. Parę lat temu szedłem tą trasą i choć na samą górkę nie wlazłem, pomysł odświeżenia sobie tego szlaku wydał mi się idealny. Tym bardziej, że miałem iść szeroką drogą, ani razu nie schodząc na wąską trawiastą i zapewne podmokłą ścieżkę.
Trasa zaczyna się w Ølensvåg, przy drodze numer 543, jakieś trzysta metrów od skrzyżowania z drogą E134. Na dość sporym parkingu można śmiało pozostawić auto. Okolica jest gęsto zaludniona jak na norweskie warunki, więc początkowo mija się typowe skandynawskie domostwa i gospodarstwa rolne. Już po kilkunastu metrach mogłem podziwiać robiącą wrażenie panoramę fiordu z charakterystyczną sylwetką platformy wiertniczej przycumowanej do nabrzeża stoczni.
Po drodze mijałem domy, farmy, miejsce wydobycia kamieni. Na jakimś polu zobaczyłem kilka spacerujących saren. Gdy minąłem ostatnie zabudowania, nachylenie drogi gwałtownie wzrosło a ja poczułem jak robi się gorąco. Ściągnąłem bluzę i upchałem ją w plecaku. Chwilę trwało nim wreszcie droga pod górę się skończyła i zaczął się płaski odcinek.
Spoglądając na mapę, można dostrzec, że droga wiedzie pomiędzy dwoma pasmami gór a cała dolina to teren poprzecinany żyłkami strumieni spływających z okolicznych zboczy. Nieduże jeziorka wśród wysokich traw nie są tu wcale rzadkim widokiem. I choć sama droga pozostaje względnie sucha to już zejście z niej niesie ze sobą ryzyko przemoczenia butów. Gdyby trzymać się cały czas głównego szlaku, zaprowadziłby on nas do miejscowości Innbjoa na północy półwyspu. Jednak alternatywą są pomniejsze dróżki prowadzące na mijane góry. Pierwsza, odchodząca w prawo prowadziła na Ormåsen, szczyt o charakterystycznym, ciekawym kształcie. Jakiś czas później kolejny drogowskaz kieruje na lewo na Bukkanibbę.
Zwalczyłem w sobie pokusę, żeby już teraz udać się w tym kierunku. Jeden rzut oka na stan ścieżki pomógł mi odłożyć wyprawę na ten szczyt na inny, późniejszy termin. Poszedłem dalej i wkrótce dotarłem do drewnianego mostku przerzuconego przez jeden ze strumieni. Za mostkiem natrafiłem na ławeczkę oraz odchodzącą w na południowy wschód inną drogę. Ta na północ prowadziła na Bjoa (tak ogólnie określa się dwie sąsiadujące ze sobą wioski: Innbjoa i Utbjoa). Postanowiłem sprawdzić tę południową drogę ale ta po kilkunastu minutach kończyła się gęstwiną krzaków i musiałem wrócić. Na spacer do Bjoa nie miałem już ochoty. Wiedziałem zresztą jak wygląda ta droga. Kiedyś pokonywałem tę trasę idąc właśnie z Innbjoa na najwyższy w tej okolicy szczyt Gråhorga. Szlak na tę górę prowadził właśnie z tej drogi, nieco bardziej na północ od mojego położenia.
Zawróciłem więc i udałem się w drogę powrotną. Przeszedłem przez mostek, minąłem szlak na Bukkanibbę a potem na Ormåsen i zanim się spostrzegłem już schodziłem w kierunku Ølensvåg. Teraz było widniej, mogłem więc przyjrzeć się oddalonym zboczom Bukkenibby. Dostrzegłem również oddaloną dolinę Vats a także zarysy gór Krakkanuten oraz Fuglen.
Kiedy droga skręciła na wschód moim oczom znów pokazał się fiord Ølsjøen oraz sylwetka platformy wiertniczej. Co prawda platformy były dwie, jednak ta bliższa przesłaniała zupełnie tę drugą. Wyłaniające się zza chmur słońce tworzyło spektakularny widok. Ponownie minąłem czyjeś domy i farmy. Jeszcze raz ujrzałem sarnę (tym razem jedną), która uciekła spłoszona na mój widok. Dotarłem do auta na parkingu mając w nogach ponad 9 km i niecałe dwie i pół godziny marszu.
Jeden komentarz
Maniek
Fajna wycieczka, ale jeszcze lepsza jest jak sie pokonuje ja rowerem.
Podjazdy na poczatku sa dosc ciezkie i trzeba miec noge, zeby zakrecic tam korba, ale potem jest niezla adrenalina kiedy przejezdza sie rozpedzonym jak pocisk przez te rzeczke obok mostku 😉
Polecam sprobowac – micha sie smieje i ma sie energie na pokonanie kolejnych podjazdow.