Høgevard
Norefjell to jedna z najbliżej położonych górskich miejscówek gdy mieszka się w okolicy Oslo. Ze stolicy Norwegii można się tam dostać w niecałe trzy godziny. Oczywiście o ile unikniemy korków. Ja na miejscu byłem już o 08.30 w niedzielny poranek, więc ruchu na drodze nie doświadczyłem prawie w ogóle. Zapowiadano słoneczną pogodę, idealną na wypad w góry, więc grzechem było nie skorzystać. Miało co prawda nieco wiać, ale tym się nie martwiłem. Najważniejsze żeby nie padało.
Dotarłem do Noresund, niewielkiego miasteczka u podnóża gór, położonego po obu stronach jeziora Krøderen, w jego najwęższym miejscu. Przejechałem przez most łączący obie części miasta i odnalazłem drogę prowadzącą w góry Norefjell. Jest to teren obsiany domkami letniskowymi. Znajduje się też tutaj ośrodek narciarski, a cały masyw poprzecinany jest trasami zarówno pieszymi jaki i narciarskimi. Zaraz na początku dostrzegłem informację, że droga jest płatna i faktycznie, chwilę potem przejechałem przez automatyczną bramkę rejestrującą wjeżdżające pojazdy. Zanim dotarłem na miejsce przejechałem przez kolejną bramkę pobierającą opłaty. Wkrótce po tej wycieczce otrzymałem pocztą dwie faktury. Jeśli więc rozważacie podobną podróż spróbujcie dostać się na miejsce inną trasą i dajcie znać czy i tam czekają na podróżnych takie zdradzieckie pułapki.
Chciałem zaparkować na bocznej drodze tuż przy miejscu, gdzie zaczyna się szlak, ale wjazd okazał się zamknięty. Ten szlaban wyglądał bardziej profesjonalnie niż ten, który pokonałem ostatnio i bez odpowiedniego pilota nie mogłem przejechać dalej. Zaparkowałem więc w zatoczce na łuku głównej drogi, dzięki czemu miałem do przejścia nieco ponad kilometr więcej niż zakładałem.
Moim celem był szczyt Høgevard (1460m n.p.m.), do którego prowadziła większość szlaków w masywie Norefjell. A właściwie prowadziły one do schroniska Høgevarde, które znajdowało się tuż pod szczytem.
Droga niemal od samego początku zaczęła piąć się pod górę i zanim jeszcze dotarłem na początek szlaku, byłem już nieźle zziajany. Na samej ścieżce było nieco lepiej. Szedłem przez las mając po jednej stronie wartką rzekę. Było chłodnawo, musiałem więc założyć czapkę i rękawiczki ale poza tym szło się całkiem przyjemnie. Gdy drzewa się przerzedziły poczułem pierwsze podmuchy silnego wiatru ale wtedy jeszcze nie przeczuwałem, jak da mi on w kość. Drzewa nie przesłaniały mi już widoku i dostrzegłem w oddali charakterystyczny kształt najpopularniejszej góry w Norwegii, Gaustatoppen. Według mapy, znajdowała się tylko 66 km dalej.
Wkrótce potem pojawił się śnieg. Niebo wciąż było bezchmurne. Śnieg leżał na ziemi. Z początku w pojedynczych miejscach, ale z czasem tych miejsc było coraz więcej.
Kontynuowałem marsz. Ścieżka łagodnie wznosiła się do góry ale szło mi się jakoś ciężko. Początkowo myślałem, że może coś ze mną jest nie tak tego dnia. Jakiś nagły spadek formy czy coś (albo jakiś wirus 🙂 ). Ale potem dotarło do mnie, że to przez wiatr. Silny, lodowaty wiatr wiejący z północy prosto w twarz. Szlak właściwie prowadził prosto na północ, co oznaczało, że praktycznie do samego końca, będę się z nim zmagał. Wiało na tyle mocno, że zacząłem rozważać odwrót. Spoglądałem na mapę i dostrzegłem biegnącą równolegle do mojej ścieżkę, którą mógłbym wrócić jeśli dojdę wpierw do miejsca, gdzie oba szlaki się krzyżują. Postanowiłem, że w tym miejscu zrobię w tył zwrot. Najdziwniejsze było to, że samo podejście nie było jakoś specjalnie wymagające. To właśnie wiatr robił różnicę. Parłem naprzód wypatrując rozwidlenia szlaków, gotowy skręcić i zawrócić, gdy tylko dojdę do tego miejsca. Co chwila sprawdzałem swoją pozycję na mapie ale im częściej to robiłem, tym dłużej to trwało.
Tymczasem krajobraz z jesiennego przeistoczył się całkiem w zimowy. Kępki roślinności wystawały spod warstwy białego śniegu, pokrywającego wszystko wokół. Sama ścieżka także tonęła pod warstwą puchu. Na szczęście kierunek marszu wytyczały liczne ślady, dzięki którym mogłem zlokalizować przebieg szlaku. Oznaczało to, że trasa jest dość często odwiedzana, mimo że do tej pory nie napotkałem żywej duszy. Ale w końcu było jeszcze wcześnie.
W końcu dotarłem do miejsca, gdzie według mapy powinienem skręcić i udać się w powrotną drogę inną ścieżką. Był tylko jeden problem. Tej ścieżki nie było widać. Ginęła gdzieś całkiem pod śniegiem. Ślady, po których stąpałem prowadziły dalej, ku szczytowi, oddalonemu o jakieś 2 kilometry. Ale nikt ostatnio nie szedł trasą, którą chciałem wrócić. W tej sytuacji pozostawało tylko jedno. Iść jednak dalej.
Doczłapałem jakoś na szeroką grań, gdzie wiatr hulał na całego, nie mając żadnych przeszkód, które by go hamowały. Ujrzałem słup z tabliczkami wskazującymi różne kierunki. Podszedłem bliżej i okazało się, że to kolejne rozwidlenie szlaków. Tym razem dostrzegłem wyraźną, wydeptaną w śniegu ścieżkę, prowadzącą na południe. Zaprowadziłaby mnie aż do ośrodka narciarskiego ale to by było znacznie dalej niż miejsce, gdzie zostawiłem samochód. Postanowiłem iść dalej i dojść chociaż do schroniska pod szczytem niż zawrócić już teraz.
Wiatr nie dawał za wygraną i ciężko było nawet patrzeć przed siebie. Skierowałem zatem wzrok na ścieżkę pod swoimi stopami i parłem do przodu. Nachylenie terenu było tutaj niemal zerowe, więc walczyłem już tylko z wiatrem. Wkrótce, zupełnie nieoczekiwanie dojrzałem zabudowania schroniska. Okazało się, że stoją tam dwa budynki. Jeden stary o klasycznej budowie i nowy, o dość futurystycznym kształcie. Za nimi znajdowało się nieduże jezioro, Høgevardtjenn, a za jeziorem szczyt Høgevard.
Przystanąłem na moment za ścianą jednego z budynków, aby wytrzeć nos, z którego ciekło niemiłosiernie i w tej chwili dostrzegłem jak jakaś postać wynurza się ze schroniska, zaledwie kilka metrów ode mnie. Byłem tak zaskoczony, jakbym był astronautą na księżycu i spotkał jakiegoś kosmitę. Do pierwszej kobiety zaraz potem dołączyła kolejna i jeszcze jedna. Po chwili przed schroniskiem stała już liczna grupka kobiet, które zapewne nocowały w tym przybytku i teraz szykowały się albo w dalszą drogę, albo na jakieś śniadanie w sąsiednim budynku.
Dotarło do mnie, że to po ich śladach dotarłem aż tutaj. A potem dostrzegłem, że ślady prowadzą też dalej, w kierunku szczytu. I nagle zrozumiałem, że one zapewne wczoraj do dotarciu do schroniska, weszły jeszcze na Høgevard. Nie mogłem być gorszy i zawrócić. Góra była na wyciągnięcie ręki. W śniegu wydeptany był wyraźny szlak. Bez względu na zmęczenie, nie mogłem teraz zawrócić. Dzika ambicja dodała mi nowych sił. Rzuciłem kilka przywitań z pojawiającymi się wciąż na zewnątrz paniami i skierowałem się na wydeptaną ścieżkę, prowadzącą w kierunku Høgevard.
Wydawało się, że góra jest tuż tuż, ale przy takim wietrze, wejście na szczyt okazało się sporym wyzwaniem. Nie było szans na odpoczynek i relaks czy choćby jakąś dłuższą sesję zdjęciową. Ledwie wszedłem na szczyt, zaraz musiałem wracać. Z nosa ciekło mi od zimna a wiatr od razu porywał moje smarki w dal. Przynajmniej w tej kwestii mogłem mu podziękować 🙂
Wróciłem szybko do schroniska i na jego schodach, osłonięty od wiatru zrobiłem sobie przerwę. Spałaszowałem kanapki i udałem się w drogę powrotną. Tym razem szło się dużo łatwiej. Nie dość, że z górki, to jeszcze wiatr wiejący w plecy. Droga powrotna zleciała jak z bicza strzelił. Po drodze napotkałem ludziów dopiero zmierzających pod górę i wszyscy oni o dziwo szli z uśmiechem na ustach, jakby to był dla nich lekki spacerek. Może wiatr nie był już taki silny, a może to rzeczywiście ja nie byłem dziś w formie. Wkrótce dotarłem do samochodu i pozostawiłem te rozmyślania za sobą. Czas było wracać do domu.
Norefjell is one of the closest mountain spots if you are from Oslo area. From the capital of Norway, you can get there in less than three hours. Of course, as long as we avoid traffic jams. I was there at 08.30 on a Sunday morning, so I hardly experienced any traffic on the roads.
I arrived at Noresund, a small town at the foot of the mountains, situated on both sides of Lake Krøderen, at its narrowest point. I crossed the bridge that connects the two parts of the town and found the road to the Norefjell Mountains. There is a ski center here, a lot of private cabins and the whole massif is crossed by both hiking and skiing routes. There are a gates for collect the fees on the road. Later I received two bills to pay for crossing that road which made this trip quite expensive. I parked in a bay on the curve of the main road, close to the Djupsjøen Lake. My goal was the Høgevard peak (1,460m above sea level). The trail led to the Høgevarde Cabin, which was located just below the summit. First I was walking through the forest with a swift river on one side. It was chilly, so I had to wear a hat and gloves. When the trees thinned, I felt the first gusts of a strong wind. Soon the trees no longer blocked my view and I saw in the distance the characteristic shape of Norway’s most popular mountain, Gaustatoppen. According to the map, it was only 66 km away. Snow on the ground appeared soon after. On the beginning in single places, but after some time there were more and more of snow everywhere. I continued walking. The strong, icy wind blowing from the north straight in the face. The trail actually ran straight north, which meant I would struggle with this wind until the very end. Meanwhile, the autumn landscape has completely turned into a winter. Everything around and the path itself was under a blanket of snow. I saw plenty of foot prints, that led me in correct direction. I reached a wide ridge, where the wind was blowing all over the place, with no obstacles that would stop it. The slope of the terrain here was almost zero, so I only fought the wind. Soon, quite unexpectedly, I saw the buildings of the lodge. It turned out that there are two cabins there. One is old with a classic architecture and a new one with a futuristic shape. Behind them was a small lake, Høgevardtjenn, and behind the lake was the peak of Høgevard. I saw the footprints that led all the way towards the summit. The mountain seemed to be just around the corner, but with such winds, reaching the top was a quite challenge. There was no chance for a rest and relaxation or even a longer photo session. As soon as I got to the top, I had to go back immediately.
I returned quickly to the lodge and took a break on the stairs, sheltered from the wind. I had eaten my sandwiches and made my way back. This time it was much easier. Not only that downhill, but also the wind blowing in the back. Soon I got to my car and left these thoughts behind me. It was time to go home.