Mjåvassnipa & Gjevdenuten
W ten weekend chciałem czegoś większego. Chciałem poszwendać się po górach dłużej i spędzić w końcu noc w namiocie. To nie miał być kolejny jednodniowy wypad w góry i powrót jeszcze tego samego dnia. W ostatnich latach niewiele było nocy, które spędziłem na łonie natury i chciałem w końcu zacząć to zmieniać. I byłem psychicznie nastawiony na to wyzwanie. Brakowało mi tylko gór wolnych od śniegu, a po ostatniej, długiej zimie z tym akurat mógł być problem. Tydzień wcześniej wszedłem na Himingen w górach Lifjell i przekonałem się, że nawet tam, niezbyt daleko od Oslo wciąż jest mnóstwo śniegu. Nie topniał on tak szybko jak bym sobie tego życzył i zastanawiałem się , gdzie mógłbym się wybrać. Długo szukałem odpowiedniego miejsca ale w końcu znalazłem.
Gjevden to niewielkie jezioro w południowej Norwegii, na granicy rejonów Agder i Telemark. Niełatwo tam dotrzeć, bo miejsce położone jest z dala od głównych dróg, a w pobliżu brak większych miast. Uznałem to za zaletę, bo na szlaku nie powinno być innych wędrowców. Jednak, żeby tam dojechać potrzebowałem aż pięciu godzin. Na miejscu okazało się, że okolica jest przepiękna i utwierdziłem się w przekonaniu, że dobrze wybrałem lokalizację. Pozostawiłem samochód w niewielkiej zatoczce przy drodze, zaraz za mostem i z dużym, obładowanym plecakiem ruszyłem na szlak. Jakieś 300 metrów od pozostawionego auta skręciłem z asfaltowej drogi w leśną ścieżkę, która od samego początku pięła się stromo w górę. Pierwszy etap wędrówki był najtrudniejszy. To jakieś 400m przewyższenia po wąskiej, stromej ścieżce i wejście na płaskowyż. Z ciężkim plecakiem nie było to łatwe i odetchnąłem z ulgą gdy w końcu dotarłem na miejsce. Znalazłem się w pobliżu położonego na wysokości 794m jeziora, w pobliżu hytty DNT (Mjåvasshyta) i dwóch szczytów górskich, na które zamierzałem wejść.
Mój plan zakładał wejście na sąsiadujące ze sobą góry Mjåvassnipa (911m n.p.m.) i Gjevdenuten (908m n.p.m.), następnie minięcie chatki DNT i wejście na szlak, którym mógłbym zrobić pętlę wokół innego jeziora, Øyvatn. Następnie powrót w okolice hytty i nocleg w jej pobliżu (lub na tarasie jeśli byłaby taka możliwość). A rano zejście i powrót do domu. Trasa była dość długa, więc dopuszczałem także przesunięcie noclegu w inne miejsce, gdy nie dam rady dotrzeć do hytty przed zmrokiem. Chociaż dni były już wtedy bardzo długie.
Odpocząłem chwilę po dotarciu na płaskowyż i ruszyłem w kierunku obu szczytów. Jeszcze zanim dotarłem do podnóża pierwszego z nich, Mjåvassnipy, zauważyłem niepokojącą rzecz. Ni z tego, ni z owego tuż za moimi plecami wyskoczyła para wędrowców. Nie mam pojęcia skąd się wzięli, musieli iść pewnie jakąś inną ścieżką. Ulżyło mi jednak, gdy okazało się, że nie idą w tę samą stronę, co ja. Skręciłem w stronę ścieżki prowadzącej na szczyt, a oni poszli dalej, doliną pomiędzy dwoma wzniesieniami. Droga na szczyt nie była trudna i wkrótce stanąłem na miejscu. Widok nie był może rewelacyjny, ale kilkunastometrowa przepaść robiła wrażenie.
Kilka minut później już wracałem na dół a po dotarciu do skrzyżowania ścieżek ruszyłem w stronę drugiego ze szczytów. Dotarcie na tę górę było już trudniejsze, głównie przez zalegający na zboczu śnieg. W chwili, gdy mozoliłem się wspinaczką, ujrzałem kolejnych tubylców zmierzających w tym samym kierunku co ja. A wydawało się to takie odludne miejsce. Znalazłem się na szczycie, przy kupce kamieni. Widok nie zachwycał szczególnie, zwłaszcza, że szczyt był bardziej płaski niż poprzedni. Ale podchodząc bliżej zachodniego zbocza miałem niezły widok na jezioro Gjevden w dole i tam udało mi się zrobić parę ciekawych zdjęć.
Czas było wracać. Zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu dotarłem do hytty nad jeziorem. Klapnąłem na ławeczce na tarasie i delektowałem się przerwą. Taras nadawał się idealnie na nocleg, o ile nikt się tu nie zjawi z zaklepanym wcześniej miejscem. Do wieczora było jeszcze daleko a i ja miałem sporo do przejścia. Zarzuciłem ponownie plecak na ramiona i ruszyłem w dalszą drogę. Najpierw musiałem dojść do jeziora Øyvatn, a potem zrobić wokół niego pętlę. Pokonałem może 500 metrów kiedy na mojej drodze pojawiła się kolejna pokryta śniegiem dolina. Miałem dość śniegu po forsowaniu zbocza Gjevdenuten i na ten widok dotarło do mnie jak bardzo jestem już zmęczony. A przecież jeszcze nie dotarłem do jeziora, wokół którego miałem iść. Postanowiłem darować sobie dalszy marsz. Wróciłem do Mjåvasshytty i ponownie rozłożyłem się na tarasie. Nocleg w tym miejscu coraz bardziej do mnie przemawiał, tym bardziej, że każde inne miejsce na ziemi roiło się od mrówek, a teren był podmokły, momentami wręcz bagnisty.
Perspektywa noclegu zgasła jednak kiedy niedługo potem na miejsce zjawiła się ekipa młodych Norweżek z psem. Najwyraźniej miały zabukowane miejsce we wnętrzu chatki. Pozostało mi więc porzucić swoje plany. Uznałem, że lepiej zejść na dół, do samochodu i poszukać jakiegoś miejsca na nocleg przy drodze. Ostatecznie jednak zdecydowałem się powrócić do domu jeszcze tego samego dnia. Miałem nadzieję, że następnym razem uda mi się spędzić noc w namiocie.
This weekend I wanted something bigger. I wanted to wander around the mountains longer and finally spend the night in a tent. It wasn’t supposed to be another one-day trip to the mountains and back on the same day. There have been few nights spent in nature in recent years and I wanted to finally start changing that. And I was mentally prepared for this challenge. I only missed the mountains free of snow, and after the last long winter, that could be a problem. A week earlier, I had climbed Himingen in the Lifjell Mountains and found that even there, not too far from Oslo, there is still plenty of snow. It was not melting as fast as I would have liked, and I was wondering where I could go. I’ve been looking for the right place for a long time, but I finally found it.
Gjevden is a small lake in southern Norway, on the border between Agder and Telemark. It is not easy to get there, because the place is located away from the main roads, and there are no major cities nearby. I took it as an advantage, because there should be no other hikers on the trail. However, it took me five hours to get there. On the spot, it turned out that the area is beautiful and I was convinced that I had chosen the right location. I left the car in a small bay by the road, just behind the bridge and set out on the trail with a large, loaded backpack. About 300 meters from the car, I turned off the asphalt road into a forest path, which from the very beginning climbed steeply up. The first part of the hike was the hardest. It’s about 400m of elevation difference on a narrow, steep path and ascent to a plateau. With a heavy backpack it wasn’t easy and I breathed a sigh of relief when I finally got there. I found myself near a lake located at an altitude of 794m, near the DNT cabin (Mjåvasshyta) and the two mountain peaks I was going to climb.
My plan was to climb the neighboring Mjåvassnipa (911m asl) and Gjevdenuten (908m asl) mountains, then pass the DNT cabin and take a trail that loop around another lake, Øyvatn. Then return to the cabin area and spend the night in the nearbyt (or on the terrace if possible). And in the morning, descent and return home.
I rested for a while after reaching the plateau and headed towards both peaks. Even before I reached the foot of the first one, Mjåvassnipa, I noticed a disturbing thing. All of a sudden, a pair of wanderers jumped out behind me. I have no idea where they came from, they must have followed some other path. But I was relieved to find out that they weren’t going in the same direction as me. I turned to the path leading to the top, and they continued on, down a valley between two hills. The way to the top was not difficult and soon I was on the spot. The view may not have been sensational, but the several-meter cliff was impressive.
A few minutes later I was coming back down and after reaching the crossroads I headed towards the second peak. Reaching this mountain was more difficult, mainly because of the snow on the slope. As I toiled to climb, I saw more natives heading in the same direction as me. And it seemed such a desolate place. I found myself at the top, by a pile of stones. The view was not particularly impressive, especially since the top was flatter than the previous one. But getting closer to the western slope I had a nice view of the Gjevden lake below and managed to take some interesting photos there.
It was time to go back. It took me a while, but I finally got to the cabin by the lake. I plopped down on a bench on the terrace and enjoyed the break. The terrace was perfect for a night’s sleep, unless someone showed up with a pre-booked spot. It was still a long way to evening and I had a lot to go. I slung my backpack over my shoulders again and continued my journey. First I had to walk to Lake Øyvatn and then make a loop around it. I walked maybe 500 meters when another snow-covered valley appeared on my way. I had enough snow after forcing the slope of Gjevdenuten and this sight made me realize how tired I am already. And I had not yet reached the lake around which I was to go. I decided to give up a further march. I returned to Mjåvasshytta and stretched out on the terrace again. Overnight in this place appealed to me more and more, the more that every other place on the ground was full of ants, and the area was wet, sometimes even swampy.
The prospect of accommodation faded, however, when soon after a team of young Norwegian women and a dog appeared on the spot. Apparently they had a reserved place inside the cabin. So I had to abandon my plans. I decided it was better to go downstairs to the car and look for a place to stay on the road. In the end, however, I decided to return home the same day. I was hoping to spend the night in a tent next time.
Jeden komentarz
Lidia Ogrodowczyk
Piękne krajobrazy.