Samlen, 686m n.p.m.
Już poprzedniego dnia, gdy wracaliśmy z Danielem promem do Jondal (patrz poprzedni wpis) miałem w głowie plan B na niedzielę. Skoro mieliśmy nocleg po tej stronie fiordu, to wymyśliłem górkę, która znajduje się niedaleko i nie musieliśmy znów przeprawiać się przez Hardangerfjord. Tą górką miał być Samlen, 686m n.p.m., szczyt na wysuniętym w głąb fiordu cyplu, oferujący widoki, jak przypuszczałem niemal w każdym możliwym kierunku. Pogoda również miała być lepsza niż w sobotę, więc nic nie mogło pójść źle.
Pomimo zmęczenia wędrówką poprzedniego dnia, nie spałem dobrze. W środku nocy zbudził mnie warkot silnika traktora. Pomimo usilnych prób, nie zdołałem już zasnąć, zresztą i hałas nie milknął przez długie godziny. W końcu wypełzłem ze śpiwora by sprawdzić co się dzieje. A działo się to, że najwidoczniej miejscowy rolnik postanowił skosić trawę na swoim polu nieopodal. W środku nocy. Ciekawe jak na co dzień żył z sąsiadami. Dźwięk jeżdżącego w tę i z powrotem traktora niósł się chyba po całej dolinie. Nie wiem jakim cudem nie obudził również Daniela. Wykorzystałem czas na pstrykaniu zdjęć, a było co uwieczniać bo przez niebo przewalały się chmury, tworząc fajny klimat z fiordem i górami. Ufając prognozom liczyłem, że wkrótce wiatr rozpędzi te chmurzyska i nastanie piękny słoneczny dzień, tak jak to zapowiadali.
W końcu prace na polu się skończyły, traktor zamilkł, a wkrótce potem mój towarzysz podróży wyjrzał ze swojego namiotu. Spakowaliśmy graty i ruszyliśmy na północ. Przejechaliśmy przez Jondal, a następnie przez Herand. Za tą ostatnią osadą, gdzieś między jednym a drugim szalonym zakrętem zaczynał się szlak na naszą górkę. Znaleźliśmy miejsce do pozostawienia auta i wyszliśmy na szlak. Niebo było całkiem zachmurzone. Chyba nie powinienem więcej ślepo ufać prognozom.
Gdy ścieżka zaczęła ostro piąć się w górę, Daniel zrezygnował. Uzgodniliśmy, że poczeka na mnie w samochodzie. Dalej szedłem sam. Pogoda raczej nie miała zamiaru się zmienić i zastanawiałem się czy mój kolega nie podjął właśnie lepszej decyzji. Uparcie jednak wspinałem się dalej. Parę razy dało mi się nawet coś dojrzeć poprzez tę ścianę chmur. To co ujrzałem wyglądało zachęcająco, ale tych parę chwil w drodze na szczyt to było wszystko na co mogłem liczyć tego dnia.
Kiedy skończyła się stroma wspinaczka, wszedłem w taką mgłę, że gdyby nie wydeptana ścieżka, zapewne nie odnalazłbym oznaczeń szlaku na kamieniach. Zrobiło się też wyczuwalnie chłodniej. Parłem naprzód aż wreszcie doszedłem do szczytu. Trzy kopce kamieni stały wśród bieli. Nic nie zapowiadało rychłej poprawy pogody. Nie było nadziei, jak poprzedniego dnia. Pozostawało jedynie zawrócić i zejść do auta.
W drodze powrotnej było jeszcze mniej do oglądania. Chmury zawłaszczyły całe niebo na dobre. Doszedłem do Daniela, czekającego przy aucie i niedługo potem jechaliśmy z powrotem do domu. Obraliśmy drogę przez Utne i wzdłuż Sørfjordu, co dało nam okazję na podziwianie ładnych widoków po drodze. I jak to zwykle bywa, niedługo po moim zejściu z Samlen, rzeczywiście się przejaśniło. Ta pogoda to jednak potrafi być wredna.
Zatrzymaliśmy się w Hesthamar, niewielkiej wiosce nad brzegiem fiordu, żeby zobaczyć miejscową atrakcję, kamienny krzyż z 1303 roku. Wg tablicy przy parkingu, został on wzniesiony by uczcić miejscowego możnowładcę, Sigurda Brynjulvssona, którego ciało wyrzuciło morze w tym właśnie miejscu. Czy było to utonięcie, a Sigurd wypadł ze statku i prądy zaniosły go do Hesthamar, czy jednak zginął bardziej tragiczną śmiercią (legendy opowiadają że jego zwłoki nie posiadały głowy), tego dokładnie nie wiadomo. Niemniej, kamienny krzyż stoi do dziś dzień i jest ciekawą atrakcją dla przyjezdnych.
Kolejny postój miał miejsce w jednej z nielicznych zatoczek wzdłuż Sørfjordu, gdzie zastaliśmy malowniczą chatkę, kamienną przystań i widoki, które zrekompensowały mi trochę tą biel na szczycie Samlen.
The previous day, when Daniel and I were returning by ferry to Jondal (see previous post), I already had a plan B in mind for Sunday. Since we had an overnight stay on this side of the fjord, I came up with a summit that is nearby and we didn’t have to cross the Hardangerfjord again. This mount was supposed to be Samlen, 686 m above sea level, a peak on a promontory extending into the fjord, offering views, as I assumed, in almost every possible direction. The weather was also supposed to be better than Saturday, so nothing could go wrong.
Despite being tired from the previous day’s hike, I didn’t sleep well. In the middle of the night, I was woken up by the roar of a tractor engine. I tried my best, but I couldn’t fall asleep, and the noise continued for hours. I finally crawled out of my sleeping bag to see what was going on. What happened was that apparently a local farmer decided to mow the grass in his field nearby. The sound of the tractor driving back and forth seemed to echo throughout the valley. I don’t know how it didn’t wake up Daniel too. I took advantage of the time to take photos, and there was something to capture because the clouds were rolling through the sky, creating a nice atmosphere with the fjord and mountains. Trusting the forecast, I hoped that the wind would soon disperse the clouds and there would be a beautiful, sunny day, just as they announced.
Eventually the work in the field ended, the tractor fell silent, and shortly thereafter my traveling companion peered out of his tent. We packed our stuff and headed north. We passed through town of Jondal and then through village of Herand. Behind this last settlement, somewhere between one crazy turn and another, the trail to our mountain began. We found a place to leave the car and went out onto the trail. The sky was quite cloudy. I guess I shouldn’t blindly trust the forecasts anymore.
When the path began to climb sharply, Daniel gave up. We agreed that he would wait for me in the car. I still kept going. The weather wasn’t going to change and I was wondering if my friend had made a better decision. However, I stubbornly kept climbing. A few times I was even able to see something through this wall of clouds. What I saw looked encouraging, but those few moments on the way to the top were all I could count on that day.
When the steep climb ended, I entered into such fog that if it weren’t for the well-trodden path, I probably wouldn’t have found the trail markings on the stones. It also became noticeably colder. I pushed forward until I finally reached the top. Three mounds of stones stood amidst the whiteness. There was no sign of any imminent improvement in the weather. There was no hope like the day before. The only thing left to do was turn around and get back to the car.
There was even less to see on the way back. The clouds took over the entire sky for good. I reached Daniel waiting by the car and soon we were driving back home. We took the route through Utne and along the Sørfjorden, which gave us the opportunity to admire some nice views along the way. And as it usually happens, shortly after I descent from Samlen, the sky cleared up. This weather can be mean though.
We stopped in Hesthamar, a small village on the shore of the fjord, to see a local attraction, a stone cross from 1303. According to the plaque at the parking lot, it was erected to honor the local magnate, Sigurd Brynjulvsson, whose body washed up at sea in this very place. Whether it was drowning and Sigurd fell out of the ship and the currents carried him to Hesthamar, or whether he died a more tragic death (legends say that his corpse had no head), it is not known exactly. Nevertheless, the stone cross still stands today and it is an interesting attraction for visitors.
The next stop was in one of the few bays along the Sørfjorden, where we found a picturesque cabin, a stone pier and views that made up for the whiteness at the top of Samlen.