Bodø
Bodø to słynące z wietrznej pogody miasto u wybrzeży Morza Norweskiego i centrum administracyjne regionu Nordland. Liczące ponad 41 tys. mieszkańców (dane ze stycznia 2019 roku), ustępuje pod tym względem jedynie Tromsø, jeśli chodzi o północną Norwegię (a plasuje się na piątym miejscu w całej Norwegii). Historia miasta sięga epoki kamienia łupanego, kiedy to powstały w okolicy Saltstraumen pierwsze osady rybackie. Żyjąca głównie z połowów społeczność uzyskała prawa miejskie w 1816 roku, dzięki czemu możliwy był rozwój handlu rybami, na który monopol do tego momentu posiadało Bergen. Obecnie rybołówstwo wciąż jest znaczącą gałęzią przemysłu w regionie.
Podobnie jak w pozostałej części regionu Nordland, nad miastem dominują fiordy i góry, z płaskimi i uprawnymi obszarami wzdłuż całego wybrzeża, a także w dolinach utworzonych przez lodowce z ostatniej epoki lodowcowej.
Położone pół godziny drogi od centrum miasta Saltstraumen to jedna z głównych atrakcji Bodø. Jest to najsilniejszy prąd pływowy na świecie. Co sześć godzin 400 milionów metrów sześciennych wody z szybkością 20 węzłów (37 km/godz) przepływa pod mostem Saltstraumen przez cieśninę o szerokości 150 metrów i długości 3 kilometrów. Woda tworzy wiry o średnicy ponad 12 metrów i 5 metrów głębokich. Poziom wody podnosi się najgwałtowniej w czasie pełni i nowiu księżyca. Wiry można obserwować z mostu, lub z brzegu.
Ponad to Bodø szczyci się największą na świecie populacją orłów morskich.
To tyle ciekawostek z Wikipedii. Moje zainteresowanie tym, leżącym za kołem podbiegunowym miastem wynika z dawnych, niezrealizowanych planów na ujrzenie zorzy polarnej. Od jakiegoś czasu z Gdańska do Bodø można bezpośrednio, bez żadnych przesiadek dostać się samolotem przy całkiem przystępnych cenach biletów. Zrodziło to okazję do kilkudniowego pobytu, który zakończył się ujrzeniem na niebie zielonej poświaty (patrz poprzedni wpis).
O tym, że statystycznie styczeń to czas najsilniejszych wiatrów i burz, nawiedzających tę okolicę, dowiedziałem się już po czasie, gdy bilety były opłacone a cały trzydniowy pobyt zorganizowany. Pozostawało mieć nadzieję, że pogoda się nad nami zlituje i przegoni chmury z nieba choć na jedną noc. O dziwo, ostatniej nocy, udało nam się zaobserwować zorzę a kolejny dzień (dzień powrotu do Polski), choć wciąż nieco wietrzny, okazał się nadzwyczaj pogodny.