górskie wyprawy

Nipa

Nipa to drugi szczyt, który zamierzałem odwiedzić tego dnia. Kiedy więc zszedłem z Molden, wsiadłem do auta i udałem się w miejsce, gdzie szlak ma swój początek. Osada Joranger jest malowniczo położona w dolinie pomiędzy zboczami gór a wylot tej doliny skierowany jest na Gaupenfjorden. Całość położona gdzieś na wysokości 50 metrów, więc widoki prezentowały się już z samej osady bardzo okazale.

Close
Wyznaczanie trasy
pokaż opcje ukryj opcje
Print Reset
Pobieranie wskazówek...
Close
Find Nearby Zapisz położenie znacznika Wyznaczanie trasy

Zaparkowałem na niewielkim parkingu przy białym kościółku. Był środek dnia, Słońce świeciło, norweskie flagi powiewały z racji narodowego święta nad okolicznymi domami. Ciepło i przyjemnie. Zapowiadała się bardzo ciekawa wycieczka. Wcześniej, przed przyjazdem w tę okolicę zasięgnąłem języka co do warunków pogodowych w pobliskich górach. Poinformowano mnie, że na Molden można wejść mimo śniegu, ale że na Nipie śniegu nie ma w ogóle, w przeciwieństwie do innych szczytów w regionie, gdzie funkcjonują jeszcze wyciągi narciarskie. Z taką informacją oraz z doświadczeniami z Molden, gdzie ten śnieg niezbyt przeszkadzał podczas wędrówki, uznałem że rakiety śnieżne i stuptuty nie będą mi tutaj potrzebne. Pozostawiłem więc to wszystko w samochodzie, żeby niepotrzebnie nie dźwigać. Jak się później okazało, był to poważny błąd.

Nieświadom jeszcze czekających mnie trudności, zagłębiłem się w las za zabudowaniami Joranger. Było, słonecznie, ciepło i przyjemnie. Śniegu, rzeczywiście na tym etapie próżno by się doszukiwać na szlaku. Ścieżka jednak sukcesywnie pięła się w górę, wyciskając ze mnie litry potu. Wyjście poza granicę drzew ciągnęło się w nieskończoność.

W międzyczasie, im wyżej wchodziłem, tym coraz gęściej napotykałem przestrzenie przykryte śniegiem. Omijałem je jak mogłem, ale w pewnym momencie już nie dało się ich omijać. Stąpałem wtedy ostrożnie, aby tylko nie wpaść w głębokie zaspy. Przez pewien czas nawet mi się to udawało. Wreszcie wyszedłem na w miarę otwartą przestrzeń. Dotarłem do starej, zapewne pasterskiej chaty i do skrzyżowania szlaków. W tym miejscu śnieg był już wszędzie. Przydałyby się rakiety śnieżne. Te jednak spoczywały sobie wygodnie w aucie. Parłem wobec tego naprzód, ciesząc się, że chociaż zabrałem okulary słoneczne, bo odbite od śniegu słońce nieźle dawało po oczach.

Kościółek w Joranger | Jorager church

Chodzenie po śniegu jest męczące. Tak bardzo, że w pewnym momencie miałem już szczerze dosyć tej góry. W dodatku odkryłem, że posuwając się cały czas ścieżką (mogłem ją odnaleźć tylko dzięki apce w komórce) nigdy nie dotrę na szczyt. Szlak przebiegał bokiem i schodził z góry po drugiej, północnej stronie. Po namyśle uznałem, że nie idę na samą górę, wierzchołek jest dość płaski, więc widoki nie będą dużo bardziej spektakularne niż te, które miałem nieco niżej. Drugą moją konkluzją było to, że nie miałem ochoty męczyć się, schodząc tą samą trasą, którą tu przyszedłem. Skoro ścieżka biegnie dalej, schodzi po drugiej stronie i zawraca do punktu wyjścia już na płaskim terenie, to czemu z tego nie skorzystać.  Przyznaję, nie wiem jak mogłem wpaść na tak szalony pomysł. Chyba zmęczenie (pamiętajcie, że miałem już w nogach wejście na Molden) odebrało mi resztki rozumu.

Szedłem więc dalej, i coraz częściej zapadałem się w głęboki śnieg. Ten wsypywał mi się bez litości do butów. Wkrótce miałem w nich małą przenośną lodówkę. Liczyłem, że szybko zejdę na dół, odnajdę drogę i pozostawię śnieg za sobą. Nie było to jednak takie proste. Nie poddawałem się jednak. Parłem do przodu jak rosyjski czołg, nie oglądając się na koszty. W końcu zauważyłem pomiędzy drzewami jakieś zabudowania. Były to domki wypoczynkowe, puste zapewne, bo nigdzie nie dostrzegłem żadnych samochodów, skuterów śnieżnych czy świeżych śladów stóp. Mapa w telefonie pokazywała, że do drogi nie pozostało daleko. Minąłem więc te norweskiej hytty i szedłem dalej.

Odkryłem nagle, że już nie zapadam się w śniegu a po bliższym zbadaniu sytuacji zorientowałem się, że to dlatego iż wlazłem na zamarznięte jezioro. Byłem chyba w na samym jego środku, lód nawet nie trzeszczał, nie było więc sensu się stresować czy zawracać. Ale widać tego dnia nie miałem głowy do dobrych decyzji. Gdy byłem już przy brzegu, lód się załamał i wylądowałem w lodowatej wodzie. A właściwie tylko jedna moja noga. Druga wciąż stała bezpiecznie na stabilniejszej części. Okazało się, też, że poziom wody sięga co najwyżej do połowy łydki. Widać, że ktoś tam na górze jednak nade mną czuwa. Albo, że mam więcej szczęścia niż rozumu.

Skoro już stałem jedną nogą w wodzie, a do brzegu pozostało zaledwie parę metrów, to co stało na przeszkodzie zamoczyć drugą nogę? Zrobiłem kolejny krok. Lód ponownie nie wytrzymał ciężaru. Brnąłem w lodowatej wodzie aż w końcu wyszedłem z jeziora. To nie był jednak jeszcze koniec, bo wciąż miałem przed sobą pole głębokiego śniegu, w którym zagłębiałem się po kolana przy każdym kroku. Mięśnie paliły żywym ogniem od wysiłku a stopy prawie odpadały z zimna. W końcu dobrnąłem do jakiegoś wystającego ze śniegu większego kamienia, usiadłem na nim i ściągnąłem buty i przemoczone skarpetki. Lało się z nich jakby wiadra z wodą. Przez kilak minut suszyłem stopy na słońcu, ale koniec końców trzeba było się zbierać, założyć ponownie przemoczone rzeczy na nogi i ruszać dalej.

Jakoś dotarłem do drogi i niedługo potem zszedłem ze śniegu na ubity grunt. Do przejścia wciąż miałem jeszcze spory odcinek, ale najgorsze miałem już za sobą. Parę kilometrów później byłem z powrotem przy samochodzie. Nipa nie okazała się taką łatwą górką, jak liczyłem. Nadmierna pewność siebie i błędne decyzje po raz kolejny pokazały mi, że gór się nie zdobywa. To one łaskawie pozwalają ci na nie wejść, jeśli wykażesz się pokorą i odpowiednio się przygotujesz. Z taką nauczką opuszczałem Joranger.

Gaupenfjorden

Feigefossen

Feigefossen

Nipa is the second peak I was going to visit that day. So when I came down from Molden, I got in the car and went to the place where the trail has its beginning. The settlement of Joranger is picturesquely situated in a valley between the slopes of the mountains and the outlet of this valley is directed towards the Gaupenfjorden. The whole place is located somewhere at a height of 50 meters, so the views from the settlement were very impressive.

I parked in a small parking lot by the white church. It was the middle of the day, the sun was shining, Norwegian flags were flying over the surrounding houses due to the national holiday. Warm and pleasant. It was going to be a very interesting trip. Earlier, before coming to this area, I made inquiries about the weather conditions in the nearby mountains. I was informed that Molden can be climbed despite the snow, but that there is no snow at all on Nipa, unlike other peaks in the region where there are still conditions for ski. With such information and experiences from Molden, where the snow didn’t bother me much during the hike, I decided that snowshoes and gaiters would not be needed here. So I left them in the car to not carry them unnecessarily. As it turned out later, this was a serious mistake.

Not yet aware of the difficulties ahead, I plunged into the woods behind the Joranger houses. It was sunny, warm and pleasant. Snow, indeed, at this stage it would be in vain to find on the trail. The path, however, gradually climbed up, squeezing liters of sweat from me. It took forever to go beyond the tree line.

In the meantime, the higher I climbed, the more and more often I encountered spots covered with snow. I avoided them as much as I could, but at some point it was impossible to avoid them. I walked carefully then, so as not to fall into deep snowdrifts. I even managed to do that for a while. Finally, I came out into a fairly open space. I reached an old, probably shepherd’s hut and a crossrpathes. Snow was everywhere here. Using a snowshoes would be nice. These, however, rested comfortably in the car. So I went on, glad that at least I had brought my sunglasses, because the sun reflected off the snow was really hurting my eyes.

Walking in the snow is tiring. So much so that at some point I had had enough of this mountain. In addition, I discovered that by following the path (I could only find it on the app in my phone) I would never reach the top. The trail passed by and descended the mountain on the other, northern side. On second thought I decided I wasn’t going all the way to the top, the summit is pretty flat so the views won’t be much more spectacular than the ones I had a little lower down. My second conclusion was that I had no desire to go through the trouble of going down the same route I had come here. Since the path continues, descends on the other side and returns to the starting point on flat ground, why not take advantage of it. I admit, I don’t know how I could have come up with such a crazy idea. I guess fatigue (remember that I had already all the way to Molden in my legs) took away what was left of my mind.

Mejsce, w ktrym się zmoczyłem 🙂 | The place where I got wet.

Droga do cywilizacji | Road to the civilization.

So I walked on, and more and more often sank into deep snow. This one poured into my shoes mercilessly. Soon I had a small portable fridge in them. I was hoping to get down quickly, find my way, and leave the snow behind me. But it wasn’t that simple. However, I did not give up. I pushed forward like a Russian tank, regardless of the cost. Finally, I noticed some buildings among the trees. They were holiday cabins, probably empty, because there were no cars, snowmobiles, or fresh footprints anywhere. The map on my phone showed that the road wasn’t far away. So I passed these cabins and kept walking.

I suddenly discovered that I was no longer sinking in the snow, and upon closer examination I realized that it was because I had stepped on a frozen lake. I must have howled in the middle of it, the ice didn’t even crackle, so there was no point in stressing out or turning around. But apparently that day I didn’t have the head to make good decisions. When I was near the shore, the ice broke and I landed in the icy water. Actually, only one of my legs. The other was still standing securely on the more stable part. It also turned out that the water level reached at most the middle of the calf. It’s obvious that someone up there is watching over me. Or that I have more luck than brains.

Since I was already standing with one foot in the water and there were only a few meters to the shore, what prevented me from getting the other foot wet? I took another step. The ice failed again. I waded through the icy water until I finally came out of the lake. It wasn’t over yet, though, for there was still a field of deep snow in front of me that I was knee-deep in with every step I took. Muscles burned with fire from the effort and feet almost fell off from the cold. Finally, I made my way to a larger rock sticking out of the snow, sat on it, and took off my boots and soaked socks. They were pouring like buckets of water. For a few minutes I dried my feet in the sun, but in the end it was time to get up, put my soaked clothes back on my feet and move on.

Somehow I made it and get to the road, and soon after I stepped out of the snow onto the packed ground. I still had a long way to go, but the worst was behind me. A few kilometers later I was back at the car. Nipa turned out not to be as easy a hill as I had hoped. Overconfidence and wrong decisions once again showed me that you can’t climb mountains. They are the ones who graciously allow you to enter them, if you show humility and prepare yourself accordingly. That was my lesson when I left Joranger.

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *