górskie wyprawy

Rondane & Rondslottet

Rondane to najstarszy z norweskich parków narodowych. Założony w grudniu 1962 roku, liczy obecnie 963m³ powierzchni. Położony jest w regionie Innlandet w sąsiedztwie dwóch innych obszarów chronionych: Dovre oraz Jotunheimen. W Rondane znajduje aż 10 szczytów górskich o wysokości przekraczającej 2 tys. metrów. Najwyższym z nich jest Rondslottet, liczący 2178 m n.p.m. Centralnym punktem obszaru jest wąskie i długie na 4 km jezioro Rondvatnet. Przy jego południowym brzegu znajduje się jedno z kilku schronisk turystycznych. To stąd prowadzi większość szlaków w okoliczne góry, w tym ten najbardziej popularny, na Rondslottet.

Park narodowy Rondane zamknięty jest dla ruchu motorowego, jednak na jego granicach znajdują się liczne parkingi, jak ten w Spranget, niedaleko miejscowości Otta. Sam parking jest bezpłatny, jednak żeby do niego dojechać, trzeba uiścić opłatę parę kilometrów wcześniej za wjazd na drogę dojazdową.

O górach Rondane myślałem już od paru lat. Jak dotąd najbliżej mi do nich było, kiedy wybrałem się w sąsiednie Dovrefjell. Tym razem postanowiłem nie odpuszczać. Tydzień wcześniej pogoda pokrzyżowała mi plany i ostatecznie pojechałem do Aurlandsdalen. Teraz jednak prognozy wskazywały idealny na wędrówkę weekend.

Na parking w Spranget dojechałem w sobotni poranek w okolicach godziny 9.00. Wciąż było chłodno, choć świecące raźno słońce zapowiadało ocieplenie. Na parkingu zastałem całkiem sporo aut i, co mnie zaskoczyło całą masę rowerów. Okazało się, że są to rowery do wynajęcia, jako że stąd do schroniska Rondvassbu prowadziła 6,5 km szutrowa droga, a większość szlaków zaczynała się dopiero przy schronisku. Wynajęcie roweru przez specjalną aplikację kosztowało 125 kr (cena za przejażdżkę w jedną tylko stronę). Zarzuciłem plecak na ramiona i ruszyłem w drogę (pieszo oczywiście).

Już z parkingu nie dało się przeoczyć niesamowitych widoków. Rozległa równina kończyła się w oddali szeregiem majestatycznych szczytów. W ich stronę prowadziła tylko jedna droga, niknąca z oczu za niewielkim pagórkiem.

Rowery do wynajęcia | Bikes for rent

Nie dotarłem do samego schroniska, jako że jeden ze szlaków na Rondslottet zaczynał się może z kilometr wcześniej. Jeszcze zanim na niego wszedłem, wiedziałem, że po drodze będzie tłoczno. Z daleka widziałem małe poruszające się punkciki, zaczynające swoją wędrówkę ze schroniska. Minęło mnie także kilku rowerzystów zmierzających do Rondvassbu, zapewne także z zamiarem wejścia na najwyższą górę Rondane. Dopiero na ścieżce zaczęła się prawdziwa wędrówka. O ile do tej pory szedłem po względnie łatwym, płaskim terenie, tak teraz było już trudniej. Początkowo nie było jeszcze tak strasznie ale wkrótce okazało się, że wejście na Rondslottet to nie bułka z masłem. Pierwsze ostrzejsze podejście, potem kolejny dłuższy, łatwiejszy odcinek, kiedy ścieżka prowadziła dnem długiej doliny Rondholet. Koniec doliny był zarazem końcem sielanki. Strome podejście na przełęcz pomiędzy dwoma szczytami: Vinjeronden i Storronden wyciskało siódme poty. Na tym odcinku wyprzedziłem kilku innych wędrowców, a na przełęczy minąłem jakąś odpoczywającą zorganizowaną grupę. Jeśli myśleliście, że poprzedni odcinek był trudny, to ten kolejny, prowadzący na szczyt Vinjeronden bije go na głowę. Stroma ścieżka pomiędzy wielkimi, poszarpanymi skałami, gdzie często trzeba wspomagać się rękoma jest niezwykle wymagająca. Na szczęście w przerwach na złapanie oddechu można podziwiać otaczający krajobraz. Wcześniej, w dolinie minąłem wędrującą rodzinę z małymi dziećmi. Zastanawiałem się, czy rodzice mieli pojęcie na co się porywają, zabierając swoje pociechy na taką wyprawę.

W końcu udało mi się wejść na wierzchołek Vinjeronden. Złapałem oddech i ruszyłem dalej, zanim na szczycie zrobiło się tłoczno. Z dołu wciąż docierali kolejni ludzie. Czekało mnie zejście na kolejną przełęcz a następnie znów stroma wspinaczka, tym razem prowadząca już na właściwy szczyt. Nie było lekko. Schodząc po wielkich kamlotach, często musiałem przytrzymywać się rękoma. Z niedowierzaniem patrzyłem na mijających mnie Norwegów, przeskakujących lekkomyślnie z kamienia na kamień. Na przełęczy znów wyprzedziłem parę osób i z zapałem zacząłem piąć się w górę.

Ciężko powiedzieć ile czas zabrała mi ta wędrówka, ale w końcu stanąłem na szczycie. 2178m n.p.m. to już nie byle co. A Widoki ze szczytu to po prostu bajka. W oddali widziałem małe punkciki poruszające się na wierzchołku Vinjeronden i całe spektrum szczytów Rondane, których nie potrafiłem nazwać.

Rondholet

Złapałem oddech i zacząłem myśleć się co dalej. Już wcześniej zastanawiałem się, jaką trasę zaplanować i do tej pory nie zdecydowałem czy wracać tą samą drogą, czy też zejść inną trasą i naokoło przez doliny Langglupdalen i Rondvassdalen dotrzeć do Rondvassbu i dalej na parking. Teraz, stojąc na szczycie dojrzałem trzecią opcję. Mógłbym wrócić na przełęcz pod Vinjeronden i stamtąd wspiąć się na Storronden, skąd już prowadzi szlak w dół. Obawiałem się jednak, że brak ścieżki z przełęczy na sam szczyt może być nieco kłopotliwy i może nie bez przyczyny takiego szlaku tam nie ma.

Ostatecznie zdecydowałem się skorzystać z dłuższej drogi. Zejść z Rondslottet od wschodu, dotrzeć na dno doliny Langglupdalen, gdzie w miarę po płaskim terenie dojdę do prowadzącej na południe doliny Rondvassdalen i do jeziora Rondvatnet. Tam czekała mnie droga pod górkę, jako że brzegi jeziora są strome i jedyna ścieżka prowadzi jakieś 500 metrów wyżej po zachodniej stronie. Stamtąd już łagodne zejście w okolice schroniska i spokojny 6,5 km spacerek na parking. Miałem nadzieję, że zdążę przed zachodem słońca, bo droga zdawała się naprawdę długa.

Ruszyłem. Jednym z powodów dlaczego zdecydowałem się na tę trasę, było uniknięcie tłumów na głównym szlaku. I rzeczywiście, za mną schodziła tylko jedna para, która minęła mnie niedługo przed połączeniem szlaków w dolinie. Poza tym napotkałem podchodzących w górę kilku wędrowców. Ta trasa była zdecydowanie mniej popularna, co bardzo mi odpowiadało.

Zejście dało mi w kość bardziej niż wcześniejsza wspinaczka. Na szczęście dnem doliny przepływa wartka rzeka, w której uzupełniłem zapas wody i wymoczyłem obolałe stopy. Po krótkim odpoczynku, wcisnąłem się na powrót w buty i wróciłem na szlak. Trasa przez Langglupdalen to najbardziej monotonna cześć tej wędrówki. No, może poza początkowymi kilometrami, pomiędzy parkingiem a schroniskiem Rondvassbu. Obchodziłem od północy Rondslottet i mogłem przyjrzeć się od dołu jak wygląda góra, na której dopiero co byłem. Z tej perspektywy jej postrzępione granie przypominały blanki średniowiecznej fortecy. Stąd też zapewne wzięła się nazwa góry (‘’slott’’ to po norwesku ‘’zamek’’).

Doszedłem do rozgałęzienia z doliną Rondvassdalen i odbiłem na południe. Słońce pomału zaczęło chylić się ku zachodowi, oświetlając wschodnie zbocza gór. Suche lato, podobnie jak i poprzednie sprawiło, że wiele zbiorników wodnych jak i górskich jezior ma znacznie obniżony poziom wody. Wielokrotnie zauważałem ten stan podczas moich ostatnich wędrówek. Tym razem również rzucił mi się w oczy, kiedy dotarłem do jeziora Bergedalstjønnin. Lustro wody było w nim tak nisko, że przypominało większą kałużę, otoczoną szeroką piaszczystą plażą. Na południowym brzegu jeziora naliczyłem kilkanaście namiotów. Czy była to jakaś zorganizowana grupa, czy przypadkowi turyści, którzy zdecydowali się na nocleg akurat tutaj? Nie wiem. W pobliżu nie było żadnego schroniska. Najbliższe Rondvassbu było oddzielone jeziorem Rondvatnet. Po jeziorze kursowała łódź i to może ona właśnie stanowiła powód tego grupowego biwaku. Może kolejny rejs miał się odbyć dopiero nazajutrz i wszyscy ci ludzie z rana ruszą się przeprawić przez jezioro?

Moje pytania pozostały bez odpowiedzi. Minąłem to dziwaczne pole namiotowe i idąc dnem doliny doszedłem do rozwidlenia szlaków. Jedna jego odnoga prowadziła do jeziora i zapewne na przystań. Obrałem tę drugą, skręcającą pod górę. Miałem już w nogach dobre ponad 20 km i kolejny wysiłek związany z pokonywaniem wysokości do najlżejszych nie należał. Nie miałem zamiaru się jednak poddawać. Tym bardziej, że odpoczynek wiązał się z marnotrawstwem czasu. Słońce miało zajść lada chwila i co prawda miało być jeszcze widno jakiś czas później, ale wciąż miałem sporo do przejścia. Wobec tego nie mogłem pozwolić sobie na przerwy.

Droga w dół | My way down

Wspinaczka zdawała się trwać wieczność ale wreszcie wyszedłem na płaski kawałek terenu, który wkrótce potem zaczął stopniowo opadać. Łagodne nachylenie stoku sprawiło, że ten etap wędrówki pokonywało się z ulgą. Ucieszyłem się widząc w oddali zabudowania schroniska. Niedługo potem ścieżka zaprowadziła mnie na południowy skraj jeziora Rondvatnet. Wszedłem na znaną mi już szutrową drogę. Do pokonania zostało jakieś 6 km.

Słońce zaszło gdy byłem jeszcze na szlaku. Teraz stopniowo zapadał zmrok. Pomału, niemal niedostrzegalnie robiło się coraz ciemniej. Szedłem wytrwale wiedząc, że w razie czego mam do dyspozycji latarkę w komórce. Na prostej drodze okazała się jednak zbędna. Nawet gdy końcówkę drogi pokonywałem już w ciemnościach. Dotarłem na parking i odszukałem swoje auto. Wcześniej planowałem rozłożenie namiotu gdzieś w pobliżu auta. Cały sprzęt biwakowy miałem w bagażniku, by nie dźwigać dodatkowego ciężaru przez całą drogę. Teraz jednak uznałem, że szukanie odpowiedniego miejsca pod namiot w ciemnościach, a potem jeszcze rozstawianie go, to nie jest to, czym chciałbym się w tej chwili zajmować. Zjadłem pozostawioną w aucie sałatkę i ruszyłem w drogę powrotną do domu.

Tego dnia przeszedłem 38 km i pokonałem łącznie ponad 2000 metrów przewyższenia. Zajęło mi to 12 i pół godziny. Wysiłek czułem w kolanach jeszcze przez kilka następnych dni. I pomimo ogromnego zmęczenia myślę, że to była moja najlepsza tegoroczna górska wyprawa.

Na szczycie | At the summit

Rondane is Norway’s oldest national park. Established in December 1962. The area has 963m³. It is located in the Innlandet region adjacent to two other protected areas: Dovre and Jotunheimen. In Rondane there are 10 mountain peaks with a height of more than 2 thousand meters. The highest of them is Rondslottet with 2178 m above sea level. The center point of the area is the narrow, 4 km long Rondvatnet Lake. On its southern shore, there is one of several tourist cabins (Rondvassbu). It is the place where most trails start to the nearby mountains, including the most popular one, Rondslottet.

Rondane National Park is closed to motor traffic, but there are many car parks on its borders, such as the Spranget near Otta. The car park itself is free, but to get to it, you have to pay a fee a few kilometers in advance for the entrance to the access road.

I arrived at the Spranget parking lot on Saturday morning around 9.00 am. It was still chilly, though the bright sun was a sign of warming. In the parking lot I found quite a lot of cars and, which surprised me, a whole lot of bicycles. It turned out that they are bikes for rent, as from here there was a 6.5 km gravel road leading to the Rondvassbu lodge and most of the trails started at this hostel. Renting a bike through a special application cost 125 kr (one way). I threw my backpack over my shoulders and set off (on foot, of course).

Amazing views accompanied me since the parking lot. The vast plain ended in the distance in a series of majestic peaks. There was only one road leading towards them, disappearing from sight behind a small hill.

Rondvassbu

I didn’t get to the lodge, as one of the routes to Rondslottet have started a kilometer earlier. I knew it would be crowded on the way. From a distance, I could see tiny moving points starting their journey from the lodge. I also passed a few cyclists heading to Rondvassbu, probably also intending to climb the highest mountain of Rondane. Initially, the path was not that scary, but soon it turned out that climbing Rondslottet was not a piece of cake. The first sharper ascent, then another longer, easier section as the path led down the long valley of the Rondholet. The end of the valley was also the end of the idyll. The steep climb to the pass between the two peaks Vinjeronden and Storronden was demanding. In this section, I overtook several other hikers, and on the pass I met an organized group resting. And if you thought the previous piece was difficult, the next one, leading to the summit of Vinjeronden, beats it. The steep path between large, jagged rocks, where you often have to help yourself with your hands, is extremely demanding. Fortunately, you can admire the surrounding landscape during breaks to catch your breath. Earlier, I passed a hiking family with young children in the valley. I wondered if the parents had any idea what they were doing when taking their kids on such a trip.

Finally, I was able to climb the top of Vinjeronden. I caught my breath and continued walking before it got crowded at the top. More people were still coming from below. I had to go down to the next pass and then again a steep climb, this time leading to the right peak. It wasn’t easy. When I descended the great blocks of stones, I often had to help myself with hands. I watched in disbelief as the Norwegians passed me, leaping recklessly from stone to stone. On the pass I overtook a few people again and eagerly started climbing.

It’s hard to say how long this trip took me, but I finally got to the top. 2178m above sea level. You can’t say it’s nothing.  And the views from the top are just like from a fairy tale. In the distance I could see little points moving on the top of Vinjeronden and a whole spectrum of Rondane peaks that I couldn’t even named.

I gasped and wondered what to do next. I was thinking earlier which route should I use to return and so far I have not decided. Should I to go back the same way or take a different route and go around the Langglupdalen and Rondvassdalen valleys to Rondvassbu and then to the parking lot. Now, standing at the top, I saw a third option. I could go back to the Vinjeronden Pass and climb up Storronden from there, from where the trail goes down. I was afraid, however, that the lack of a path from the pass to the very top may be a bit troublesome and maybe there is no such trail for no reason.

Ultimately, I decided to take the longer way. Descend from Rondslottet from the east, reach the bottom of the Langglupdalen valley, where on a fairly flat terrain I will come to the Rondvassdalen valley to the south and to Lake Rondvatnet. There, I had to go uphill, as the shores of the lake are steep and the only path is about 500 meters higher on the west side. From there, a gentle descent to the lodge and a last quiet 6.5 km walk to the parking lot. I was hoping to make it before sunset as the road seemed really long.

I started my way down. One of the reasons I chose this route was to avoid the crowds on the main route. Indeed, I was followed by only one couple that passed me not long before the valley’s trails were joined. Besides, I encountered a few climbers going up. This tour was much less popular, which I liked very much.

The descent was more difficult than the previous climb. Fortunately, a swift river flows along the bottom of the valley, in which I refill the water bottle and soaked my sore feet. After a short rest, I squeezed back into my shoes and was back on the trail. The route through Langglupdalen is the most monotonous part of this journey. Well, maybe except the initial kilometers, between the car park and the Rondvassbu lodge. I walked around Rondslottet from the north and was able to see from below what the mountain I was just on looked like. From this perspective, its jagged ridge resembled the battlements of a medieval fortress. This is where the name of the mountain probably came from (” slott ” in Norwegian means ” castle ”).

I came to the crossing with the Rondvassdalen valley and turned south. The sun slowly began to sink westward, illuminating the eastern slopes of the mountains. Dry summer, like this one and the last year, caused that many water reservoirs and mountain lakes have a significantly lower water level. I have noticed this state many times in my recent journeys. This time it also caught my eye when I got to Bergedalstjønnin Lake. The surface of the water was so low there that it resembled a larger puddle, surrounded by a wide sandy beach. I counted a dozen or so tents on the southern shore of the lake. Was it an organized group or random tourists who decided to stay overnight here? I do not know. There was no cabin nearby. The nearest Rondvassbu was separated by Lake Rondvatnet. There was a boat run the lake and maybe it was the reason for this group camping. Maybe the next cruise was not due until the next day and all these people would start crossing the lake in the morning?

My questions remained unanswered. I passed this bizarre campsite and, walked along the bottom of the valley, I came to a cross in the trails. One of its branches led to the lake and probably to the quay. I took the other one, twisting uphill. I already had more than 20 km in my legs and the next effort to climb heights was not the lightest. But I wasn’t going to give up. The rest in this place would be only a waste of time. The sun was about to go down any minute. And it was going to be light some time later, but I still had a lot to go through. Therefore, I couldn’t afford to take breaks.

The climb seemed to take forever, but I finally stepped out onto a flat piece of ground that began to gradually descend shortly thereafter. The gentle slope of the slope made this part of the hike a relief. I was glad to see the buildings of the lodge in the distance. Soon after, the path took me to the southern edge of Rondvatnet Lake. I entered the gravel road that I already know. About 6 km left.

The sun went down while I was still on the trail. Now it was gradually getting dark. Slowly, almost imperceptibly, it grew darker. I walked persistently knowing that I had a flashlight in my cell phone at my disposal. However, it turned out to be unnecessary on a straight road. Even when the last stretch of road I went in the darkness. I got to the parking lot and found my car. Earlier, I planned to set up a tent somewhere near the car. I had all the camping equipment in the trunk. Now, I decided that looking for a suitable place for a tent in the dark, and then setting it up, is not what I would like to do at the moment. I ate the salad left in the car and headed back home.

That day I walked 38 km and made a total of over 2000 meters of elevation. It took me 12 and a half hours. I felt this effort in my knees for the next few days. And despite being extremely tired, I think it was my best mountain trip this year.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *