Vinbekkhorn 779m n.p.m.
Tym razem darowałem sobie dłuższą jazdę samochodem i pojechałem w okolice Kongsberg i Notodden. Gdzieś pomiędzy tymi dwoma miastami jest dość duży parking, toaleta i co najważniejsze, odchodzi stamtąd kilka pieszych szlaków na okoliczne wzniesienia. Góry nie są tu wysokie a trasy zbyt wymagające. Ale w pierwszym tygodniu maja wciąż leżało sporo śniegu, który znacznie utrudnia wędrówkę. Raz, że leżąca pod nim ścieżka staje się niewidoczna, a dwa, że idąc po takim, nieczęsto głębokim śniegu nogi zapadają się czasem po kolana, czasem aż po pas. Wyciąganie nóg z zasp i stawianie kolejnych kroków jest wtedy bardzo uciążliwe.
Postanowiłem mimo wszystko połazić w takich warunkach a za cel obrałem szczyt Vinbekkhorn, mierzący 779m n.p.m. Początek wydawał się całkiem obiecujący, śniegu w niższych partiach nie było zbyt wiele, na samej ścieżce właściwie leżał jedynie tylko gdzieniegdzie. Prowizorycznie już na samym początku trasy założyłem stuptuty bo nie ma nic bardziej irytującego niż śnieg w butach. I była to dobra decyzja, bo wkrótce potem ścieżka zginęła całkowicie pod białymi zaspami.
Swoją wędrówkę zaczynałem wczesnym rankiem, śnieg był więc po nocnych temperaturach zmrożony i na tyle twardy, że w większości przypadków utrzymywał mój ciężar. Jednak czasami noga zapadała się w głęboko w zaspy.
Szlak oznaczony był niebieskimi znakami, widocznymi na kamieniach lub na drzewach przy ścieżce. Czasem ciężko było dojrzeć kolejny marker, zwłaszcza, kiedy ścieżka znajdowała się całkowicie pod śniegiem. Ratowały mnie wtedy nikłe ślady stóp, które ktoś zostawił dzień, dwa lub trzy wcześniej.
Dotarłem w końcu do rozwidlenia szlaków przy jeziorze Bjønntjønn. Tam okazało się, że mój przewodnik zmierzał w kierunku Fjellstullfjellet, w innym kierunku niż mój. Musiałem odbić na wschód i od tej pory polegać wyłącznie na niebieskich znakach widocznych na drzewach. Dotarłem do kolejnego jeziora, zamarzniętego i pokrytego śniegiem. Niedługo potem byłem już na szczycie. Panorama z Vinbekkhorn to całkiem ładny kawałek Norwegii, z charakterystycznym wierzchołkiem Jonsknuten na wschodzie i wielką anteną sterczącą z tej góry.
Po paru minutach spędzonych z aparatem wróciłem na szlak. Doszedłem do wspomnianego rozwidlenia szlaków i postanowiłem udać się za śladami w śniegu. Robiło się coraz cieplej, co miało wpływ na strukturę śniegu. Im dłużej po nim wędrowałem, tym częściej zapadałem się w zaspy. Początkowo zamierzałem jeszcze pójść na Fjellstulfjellet i wdrapać się na najwyższy szczyt masywu, Rukubergene, ale w tej sytuacji już przestało mnie tam ciągnąć. Uznałem więc, że skorzystam ze ścieżki, która odbija na południe tuż przed masywem, co doprowadzi mnie z powrotem na parking.
Tak też zrobiłem. Nim szlak zaczął prowadzić w dół, zaprowadził mnie jeszcze na jedną górkę, gdzie ponownie krzyżowały się ścieżki. Roztaczał się stamtąd całkiem niezły widok. Później była już tylko droga w dół. Całkiem przyjemna zresztą, aż w końcu znów znalazłem się na parkingu i mogłem myśleć o powrocie do domu.
This time I wanted to avoid a longer car ride and drove around Kongsberg and Notodden. Somewhere between these two cities there is a quite large parking lot, a toilet and, most importantly, couple of hiking trails leading to the surrounding hills. The mountains are not high here and the routes are not too demanding. But in the first week of May, there was still a lot of snow, which made the hike much more difficult. One, that the path lying underneath it becomes invisible, and two, that when walking on such, not often deep snow, the legs sometimes sink to the knees, sometimes up to the waist. Pulling your legs out of the snowdrifts and taking the next steps is then very burdensome.
I decided to wander in such conditions anyway, and my goal was the Vinnbekhorn peak, measuring 779m above sea level. The beginning seemed quite promising, there was not much snow in the lower parts, on the path itself there was only a few spots. Provisionally, at the very beginning of the route, I put on gaiters because there is nothing more irritating than snow in the shoes. And it was a good decision, because soon after the path was completely lost under white drifts.
I started my hike in the early morning, so the snow was frozen after the night temperatures and hard enough to support my weight in most cases. However, sometimes the leg sank deep into the snowdrifts.
The trail was marked with blue marks, visible on stones or trees along the path. Sometimes it was hard to see the next marker, especially when the path was completely covered with snow. I was saved then by footprints that someone had left a day, two or three earlier. I finally reached the cross in the trails at Lake Bjønntjønn. There it turned out that my guide was heading towards Fjellstullfjellet, in a different direction than I was heading. I had to turn east and from then on rely solely on the blue marks on the trees. I reached another lake, frozen and covered by snow. Soon after, I was on the top. Panorama from Vinnbekhorn is quite a nice piece of Norway, with the characteristic Jonsknuten peak in the east and a large antenna sticking out of this mountain.
After a few minutes spent with the camera, I returned on the trail. I came to the aforementioned cross in the trails and decided to follow the tracks in the snow. It was getting warmer, which had an effect on the structure of the snow. The more I wandered on it, the more often I fell into drifts. Initially, I was going to go to Fjellstulfjellet and climb the highest peak of the massif, Rukubergene, but in this situation I was no longer drawn to it. So I decided to take the path that turns south just before the massif, which will lead me back to the parking lot.
So I did. Before the trail began to lead down, it led me to one more hill, where the paths crossed again. There was a pretty good view from there. After that, it was just downhill. Quite pleasant, anyway, until finally I was back in the parking lot and I could think about going home.