Sengjaberget
Moje buty po ostatniej przygodzie na Nipie potrzebowały czasu, żeby dojść do siebie (i porządnie wyschnąć). Ja zresztą też. W takim razie następnego dnia wybrałem się na objazdową wycieczkę w samych adidasach. Droga zawiodła mnie do Skjolden, na najdalszy punkt Sognefjordu (a właściwie jego końcowej odnogi, Lustrafjordu). To niewielka miejscowość, przesadą byłoby to nazwać miasteczkiem, wsią również nie bardzo. Coś więc pomiędzy. Był tam hotel, kościółek, informacja turystyczna, sklep i kawiarnia. Zapewne wszystko to, co sprawia, ze takie miejsce latem może być atrakcyjne dla turystów przyjeżdżających nad fiordy. Teren nad samą wodą był przyjemnie zagospodarowany, znalazły się i ławeczki i boisko do siatkówki, jakaś nie do końca sprecyzowana w kształcie rzeźba i replika łodzi wikingów wyciagnięta na brzeg.
Moją uwagę przykuła tablica informacyjna z opisem krótkiego szlaku, prowadzącego na punkt widokowy ponad miasteczkiem (wciąż nie pasuje mi to słowo). Trasa liczyła jakieś półtora kilometra i liczyłem, że moje obecne obuwie dadzą radę. Ruszyłem więc, żeby sprawdzić, jakież to widoki ma do zaoferowania Sengjaberget. Droga początkowa wiodła wgłąb miejscowości, mijałem więc boisko, przedszkole, domy i stadninę koni. Wkrótce tabliczka z nazwą szlaku skierowała mnie w boczną, szutrową drogę pod górę. Otoczyły mnie drzewa. Po chwili znów wyszedłem na otwartą przestrzeń i minąłem kilka kolejnych domów przycupniętych na zboczu góry. Za jednym z nich szlak wiódł już wąską leśną ścieżką. Niezbyt długą zresztą, bo kilka chwil później wyszedłem już na punkt widokowy.
Widok na fiord i miasteczko (jakie miasteczko) był całkiem ładny. Porobiłem kilka zdjęć, nacieszyłem oczy panoramą Skjolden, fiordu i gór wokół i mogłem wracać.
Eksplorując okolicę, dotarłem do kolejnego punktu widokowego. Ten nazywał się Fortun i leżał jakieś 6 km na wschód od Skjolden. Nie wymagał żadnego marszu bo platformę widokową zastępowała większa zatoczka przy drodze 55, prowadzącej aż do Lom.
Następny przystanek to wodospad Feigefossen. Ale o tym następnym razem.
My shoes after the last adventure on Nipa needed time to recover (and dry properly). Me too. So the next day I went on a round trip by car. The road led me to Skjolden, to the farthest point of the Sognefjord (actually its final branch, the Lustrafjord). Call it a small town, would be an exaggeration but it was not a village either. So something in between. There was a hotel, a church, tourist information, a shop and a cafe. Probably everything that makes such a place attractive in the summer for tourists coming to the fjords. The area by the water was pleasantly arranged, there were benches and a volleyball court, a sculpture not fully defined in shape and a replica of a Viking boat pulled ashore.
My attention was caught by an information board with a description of a short trail leading to a viewpoint above the town (I still don’t like that word). The route was about one and a half kilometers long. I decide to go there in my sneakers on and see what views from Sengjaberget has to offer. The initialy road led deep into the town, so I passed a playground, a kindergarten, houses and a horse farm. Soon, I turned to a side gravel road up the hill. Trees surrounded me. After a while, I stepped out into the open area again and passed several more houses perched on the side of the mountain. Behind one of them the trail led along a narrow forest path. Not too long anyway, because a few moments later I went to the viewpoint.
The view of the fjord and the town was quite nice. I took a few photos, enjoyed the panorama of Skjolden, the fjord and the mountains around and I could go back.
Exploring the area, I reached another viewpoint. This one was called Fortun and was about 6 km east of Skjolden. It didn’t require any walking because the viewing platform was a larger cove off Route 55 leading all the way to Lom.
My next stop was the Feigefossen waterfall. I will write about this one next time.