Zimowa wyprawa na Høgevard (1460m n.p.m.)
Pamiętacie Hasana? To kolega z pracy, który pojawił się na blogu już parę razy z okazji jakichś wspólnych wycieczek. Hasan jest wielkim miłośnikiem nart, a konkretnie jazdy na snowboardzie. I tak oto któregoś dnia na początku grudnia Hasan zapytał mnie czy nie byłbym zainteresowany wspólnym wypadem na narty. Zaraz, zaraz, ale ja nie umiem jeździć na nartach. Mój kolega dobrze o tym wiedział i przewidział moją odpowiedź. Wiedział też, że mam rakiety śnieżne, więc zaproponował taki układ: on bierze swoją deskę, a ja swoje rakiety i razem jedziemy w góry.
Na góry nie trzeba mnie specjalnie namawiać. Wiedziałem, że raczej będę go musiał gonić w tych swoich rakietach, ale nie zniechęcało mnie to. Bardziej niepokoiły prognozy pogody na nadchodzący weekend. Zapowiadano co prawda ładną, słoneczną pogodę ale za to temperatury miały być iście zabójcze. -20 stopni, to nie jest komfortowa temperatura i jeszcze przed wyjazdem nachodziły mnie myśli jak kostnieją mi dłonie a potem palce odłamują się z trzaskiem jeden po drugim.
Cóż, przynajmniej nadarzała się okazja do przetestowania chemicznych ocieplaczy do rąk, które ostatnio kupiłem specjalnie na zimowe wędrówki. Wyruszyliśmy w niedzielę, 3-go grudnia, a naszym celem był Høgevard w górach Norefjell. Moją pieszą wędrówkę solo z tego miejsca możecie znaleźć tutaj. Kalendarzowa zima jeszcze się nie zaczęła ale ilość śniegu w górach oraz temperatury wręcz przerażały. Gdy dotarliśmy na miejsce było już jakieś 10 – 15 stopni mrozu. A na szczycie mogło być jeszcze gorzej. Szybko rozpakowałem opakowanie ocieplaczy i wrzuciłem je do rękawiczek. Powoli zaczęły się rozgrzewać. Tymczasem Hasan zaczął przygotowywać swój sprzęt. Nie znam się na nartach, a tym bardziej na snowboardzie; on miał kombinację obu rozwiązań. Narty, które można było połączyć w jedną deskę.
Plan był taki, że wejdziemy na szczyt Høgevard, Hasan na swoich nartach, ja w rakietach. Potem on połączy swoje narty i zjedzie na desce na dół, a ja poczłapię za nim wciąż w rakietach śnieżnych na nogach. Nie mogło się nie udać 😊
Początkowo szliśmy drogą po ubitym twardo śniegu. Otaczała nas poranna cisza, siarczysty mróz i zabudowania domków wypoczynkowych przysypanych śniegiem. Już po kilku minutach moje GoPro odmówiło posłuszeństwa i nawet patent z grzaniem baterii w kieszeni nie pomagał. Mogłem sie pożegnać z filmowaniem czegokolwiek. No, chyba że aparatem. Temperatura jednak robiła swoje i pomimo naładowania baterii dzień wcześniej, już na początku wędrówki błagała o litość. Wyciągnąłem ją z aparatu w wsunąłem do kieszeni. Parę minut wystarczyło, i mogłem robić fotki, a nawet nagrywać krótkie klipy. Jednak po każdej takiej krótkiej sesji, wyciągałem baterię i chowałem ją w kieszeń spodni. Każda taka operacja wymagała ściągnięcia rękawic i narażenia dłoni na mróz.
A tymczasem Hasan nie czekał. Gnał do przodu, jakby był na wyścigach. Tak więc po każdym moim przystanku na zdjęcia, musiałem go gonić. Dzięki temu szybko się rozgrzałem i trzeba było ściągnąć kurtkę. W samym polarze było znacznie wygodniej.
Gdy skończyła się droga i weszliśmy na świeży śnieg, założyłem rakiety. Dzięki temu nogi nie zapadały się w zaspy i szło się łatwiej. Chociaż wkrótce potem zaczęliśmy podchodzić pod górę, więc i tak trzeba było się wysilić. Słońce pomału wychylało się zza gór, oświetlając całą okolicę. Po jakimś czasie spostrzegłem, że wyglądam jak bałwan. Moja kurtka spoczywała w plecaku ale ja wciąż się pociłem. Odparowany na wierzch polara pot od razu zamarzał tworząc na ramionach i tułowiu białą skorupę.
Posuwaliśmy się do przodu aż dotarliśmy na przełęcz pod szczytem. Daleko przed nami majaczyły białe, ośnieżone zabudowania schroniska Høgevarde. Wyglądało na to, że nikogo tam nie ma. Nie widzieliśmy dymu unoszącego się z komina. Gdyby tak było, można by wejść do środka i się chwilę ogrzać. W tym przypadku mogliśmy tylko pocałować klamkę. Hasan uznał, że wobec tego nie ma sensu tam drałować i ruszył od razu na szczyt. Ja jednak chciałem zaliczyć wszystkie dostępne atrakcje i poczłapałem w kierunku schroniska. Mieliśmy spotkać się na szczycie Høgevard.
Do Høgevarde prowadziła wydeptana w śniegu ścieżka, wąska i niewygodna, w dodatku zapewne jeszcze z poprzedniego dnia. Dotarłem do zabudowań tylko po to by potwierdzić wcześniejsze przypuszczenia. Nikt tu nie nocował a schronisko, oblepione śniegiem, jest zamknięte na cztery spusty. Zrobiłem parę fotek i udałem się w kierunku szczytu.
Hasan już na mnie czekał. Zrobiliśmy sobie przerwę na fotki, jedzenie i przygotowanie jego sprzętu do zjazdu. Nagły brak ruchu uświadomił mi jak zimno jest tego dnia. Polar przestał zapewniać wystarczającą ochronę i nie mogłem się doczekać kiedy ruszymy wreszcie na dół. W końcu mój towarzysz był gotowy. Najwidoczniej niepotrzebnie na niego czekałem, bo Hasan, gdy tylko zapiął deskę na nogi, pognał w dół i tyle go widziałem. No dobra, widziałem jego oddalającą się sylwetkę, a nawet moment gdy zaliczył glebę. Jednak dystans między nami raczej się powiększał niż zmniejszał. Łaskawie przystanął jednak raz i poczekał aż się z nim zrównam. Ustaliliśmy, że zejdę pierwszy kawałek niżej i przygotuję drona, aby nagrać go jak zjeżdża. Podejrzewałem, że będę potrzebował co najmniej kilku prób, bo moje umiejętności pilotażu wciąż pozostawiają sporo do życzenia ale o dziwo wyszło całkiem dobrze już za pierwszym podejściem. I dobrze, bo sterowanie tym ustrojstwem wymagało zdjęcie rękawiczek i po paru minutach z trudem poruszałem palcami. Spakowałem sprzęt do plecaka i pognałem za Hasanem.
Umówiliśmy się, że skieruję się prosto w dół i dojdę aż na parking w razie gdybyśmy się minęli, a on jeszcze sobie pojeździ po okolicy. Droga w dół teoretycznie powinna być łatwiejsza, ale nie była. Nogi często grzęzły w głębokich zaspach, pomimo rakiet śnieżnych a parę razy ich zapięcia się luzowały i lądowałem w śniegu pozostawiając odpiętą rakietę za sobą. Ściągałem rękawice i montowałem dziadostwo z powrotem na nodze a potem schodziłem dalej. Na płaskim było już dużo lepiej, a po dotarciu do drogi, mogłem z ulgą ściągnąć rakiety. Po paru godzinach marszu z tym sprzętem na nogach aż dziwnie się szło bez niego.
Dołączył do mnie Hasan ale wciąż nie odpinał deski, licząc wciąż na możliwość zjazdu gdy droga powiedzie nas nieznacznie w dół. W końcu doszliśmy do samochodu. Wciąż oblepiony byłem śniegiem i zamarzniętym potem. Niełatwo było to z siebie otrzepać i przez całą drogę powrotną czułem jak to wszystko się na mnie topi.
Pomimo oczywistych trudności w postaci temperatury, była to naprawdę udana wycieczka. Świetnie się bawiłem, a śnieżne krajobrazy Norefjell może ustępują wyższym górom ale tego dnia nic nie mogło ich przebić.
Do you remember Hasan? He is a colleague from work who has appeared on the blog few times on the occasion of some hiking trips. Hasan is a great skiing enthusiast, especially snowboarding. And one day at the beginning of December, Hasan asked me if I would be interested in going skiing together. Wait a minute, but I can’t ski. My friend knew this well and anticipated my answer. He also knew that I had snowshoes, so he proposed this arrangement: he takes his board, I take my snowshoes, and we go to the mountains together.
I don’t need much encouragement to go to the mountains. I knew I would probably have to chase him in my snoshoes, but that didn’t discourage me. What was more worrying was the weather forecast for the coming weekend. Although the forecast was for nice, sunny weather, the temperatures were supposed to be truly deadly. -20 degrees, which is definitely not a comfortable, and even before leaving I felt that my hands were getting stiff and then my fingers were breaking off with a crack, one after the other.
Well, at least there was an opportunity to test the chemical hand warmers that I recently bought specifically for winter hiking. We set off on Sunday, December 3rd, and our destination was Høgevard in the Norefjell Mountains. You can find my solo hike on that mountain here. Calendar winter hasn’t started yet, but the amount of snow in the mountains and the temperatures are downright terrifying. When we got there it was already about 10-15 degrees below zero. And on the summit it supposed to be even colder. I quickly unpacked the bag of warmers and threw them into my gloves. They slowly started to warm up. Meanwhile, Hasan began to prepare his equipment. I don’t know anything about skiing or snowboarding but he had a combination of both. Skis that could be combined into one board.
The plan was to climb to the top of Høgevard, Hasan on his skis and me on my snowshoes. Then he’ll connect his skis and slide down, and I’ll follow him, still wearing snowshoes. It couldn’t go wrong 😊
Initially, we walked along the road on hard-packed snow. We were surrounded by morning silence, frost and norwegian cabins covered with snow. After just a few minutes, my GoPro stopped working and even when I keep the battery in my pocket to warm it up, it didn’t help. I could say goodbye to filming anything. Well, I still had a photo camera. However, the temperature took its toll and, despite charging the battery the day before, it begged for mercy at the very beginning of the hike. I took it out of the camera and put it in my pocket. A few minutes were enough, and I could take photos and even record short clips. However, after each such short session, I took out the battery and put it in my pants pocket. Each such operation required removing gloves and exposing hands to frost.
Meanwhile, Hasan did not wait. He run forward as if he were at the race. So after every photo stop I made, I had to chase him. Thanks to this, I warmed up quickly and I had to take off my jacket. It was much more comfortable in just the fleece jacket.
When the road ended and we stepped onto fresh snow, I put on my snowshoes. Thanks to this, the legs did not sink into the snowdrifts and walking was easier. Although we started climbing uphill soon after, so we still had to put in some effort. The sun slowly emerged from behind the mountains, illuminating the entire area. After a while I noticed that I looked like a snowman. My jacket was in my backpack but I was still sweating. The sweat evaporated on the top of the fleece layer and immediately froze, forming a white crust on the arms and torso.
We moved forward until we reached the pass below the peak. Far in front of us loomed the white, snow-covered buildings of the Høgevarde cabins. There seemed to be no one there. We didn’t see any smoke rising from the chimney. If that were the case, we could go inside and warm up for a while. In this case, we could say hello the doorknob. Hasan decided that there was no point in going there and went straight to the top. However, I wanted to see all the available attractions and walked towards the cabins. We were supposed to meet at the top of Høgevard.
There was a path trodden in the snow leading to Høgevarde, narrow and uncomfortable, and probably from the previous day. I reached the buildings only to confirm our previous suspicions. No one has spent the night here and the buildings, covered with snow, were closed. I took a few photos and headed towards the peak.
Hasan was already waiting for me. We took a break for photos, food and preparing his equipment for the descent. The sudden lack of movement made me realize how cold it was that day. The fleece was no longer providing enough protection and I couldn’t wait to finally get down. Finally my companion was ready. Apparently I didn’t need to wait for him, because as soon as Hasan fastened the board on his feet, he ran down and that’s all I saw of him. Okay, I saw his retreating silhouette, and even the moment when he hit the ground. However, the distance between us was increasing rather than decreasing. However, he kindly stopped once and waited for me to catch up with him. We agreed that I will go down the first a bit and prepare the drone to record it as he will slide down. I suspected that I would need at least a few attempts, because my piloting skills still leave a lot to be desired, but surprisingly it turned out quite well on the first try. And that’s good, because controlling this device required taking off my gloves and after a few minutes I could hardly move my fingers. I packed my gear into my backpack and ran after Hasan.
We agreed that I will head straight down and walk all the way to the parking lot in case we miss each other and he was still driving around. The way down should theoretically have been easier, but it wasn’t. My legs often got stuck in deep snowdrifts, despite the snowshoes, and a few times the fastenings came loose and I landed in the snow, leaving my snowshoe unfastened behind me. I took off my gloves and put this stuff back on my leg and then continued down. It was much better on flat ground, and after reaching the road, I could take off my snowshoes with relief. After a few hours of walking with this equipment on my feet, it felt strange to walk without it.
Hasan joined me, but he still did not unfasten his board, still counting on the possibility of descending when the road leads us slightly downwards. We finally reached the car. I was still covered in snow and frozen sweat. It wasn’t easy to shake it off and I felt it all melting down on me the whole way back.
Despite the obvious difficulties in terms of temperature, it was a really successful trip. I had a great time, and the snowy landscapes of Norefjell may be inferior to the higher mountains, but on this day nothing was better than them.