Apelandsfjellet 664 m n.p.m.
Już następnego dnia po powrocie znad Møsevatnet ciągnęło mnie znowu w góry. Wysłałem zapytanie do znajomego i wstępnie umówiliśmy się na kolejny dzień. Celem miała być górka o nazwie Ramnanuten w pobliskim Sandeid. Okazało się jednak, że kolega nie idzie, postanowiłem więc wybrać się na dłuższą wyprawę. Pomyślałem, że czemu nie udać się na Hardangerfjord i spędzić tam dwa dni, nocując gdzieś pod namiotem. Pomysł wydawał się świetny. Spakowałem plecak, naładowałem komórkę, zrobiłem kanapki na drogę i na koniec sprawdziłem pogodę…
Okazało się, że nie mam po co jechać, bo szykuje się załamanie pogody i przez najbliższe dni będzie szalał istny potop. Jeśli miałem się gdzieś wybrać to raczej na parogodzinny wypad, korzystając z ostatniego dnia dobrej pogody. Uznałem, że wspomniany Ramnanuten w Sandeid nie jest taki zły. Nigdy na tej górze nie byłem więc powinno być ciekawie. Wziąłem mniejszy plecak, spakowałem jedynie aparat i bidon z wodą, założyłem swoje fivefingersy i pojechałem do Sandeid.
Zaparkowałem w centrum i uzbrojony w komórkę z aplikacją ut.no ruszyłem w drogę. Początkowo spacerowałem osiedlem domków jednorodzinnych, ale droga niemal od samego początku pięła się w górę. Wkrótce domki zostały zastąpione przez pastwiska i farmy. Za plecami miałem całkiem ładną panoramę Sandeidfjordu. Widziałem już też cel swojej wędrówki, szczyt Ramnanuten. W oddali dostrzegłem jednak inną, górkę, która mnie zainteresowała. Sprawdziłem na mapie w komórce jak daleko mam do niej i czy trasa jest możliwa do zrobienia w parę godzin. Po paru chwilach miałem już nowy cel wędrówki. Nazywał się on Apelandsfjellet.
Było duszno i gorąco. Słońce prażyło w plecy, a ja pociłem się, jeszcze zanim zaczęła się prawdziwa wspinaczka. Asfaltowa droga, którą szedłem nosi nazwę Haukakvamsvegen, od jednej z farm znajdujących się w pobliżu. Odbiłem w prawą odnogę tej drogi na krótko zanim się skończyła, przekroczyłem po kamieniach niewielką rzeczkę i znalazłem się na leśnej, szutrowej drodze, łagodnie wspinającej się po zboczu. W prześwicie między drzewami za swoimi plecami widziałem najwyższy szczyt w okolicy, Lysenuten, z charakterystycznym masztem antenowym na wierzchołku. Wkrótce drzewa przerzedziły się, miałem więc sposobność ujrzeć zarówno Ramnanuten, na który ostatecznie nie wszedłem jak i masyw Apelandsfjellet przed sobą.
Droga kończyła się nieoczekiwanie przy powstającej niewielkiej chatce. Akurat zastałem jakiegoś tubylca podczas przerwy w budowie. Nie dostrzegłem żadnej ścieżki odchodzącej od drogi, ale teren przede mną nie wydawał się specjalnie trudny. Zdecydowałem się iść na przełaj i dotrzeć na wzgórze, skąd jak miałem nadzieję uda mi się już łatwiej dotrzeć na szczyt.
Pokonywałem kolejne pagórki, przedzierając się przez mokrą trawę. Nienawykłe do takiego terenu buty w kilka chwil przemokły, ale się nie poddawałem. Fivefingersy mają tę zaletę, że dobrze się w nich chodzi, nawet jak są mokre a w dodatku całkiem szybko schną. Dotarłem w końcu na szeroką grań. Miałem teraz do wyboru, udać się na północ i iść bezpośrednio na szczyt Apelandsfjellet lub podejść kawałek na południe, postawić stopę na mniejszym Børrefjelet (594m n.p.m.) i dopiero potem skierować się na główny punkt programu. Wybrałem pierwszą opcję.
Dojście na szczyt było czystą formalnością i przyjemnym spacerkiem po skałach, wrzosach i trawie. Ładne widoczki na okoliczne górki i rześki wiaterek rekompensowały wcześniejszy żmudny marsz w słońcu.
Popstrykałem trochę obowiązkowych fotek i zawróciłem. Skierowałem się teraz na wspomniany drugi ze szczytów, Børrefjelet. Nawet nie spostrzegłem, kiedy go przeszedłem. Dopiero na mapie w telefonie zobaczyłem, że już na nim byłem i w takim razie mogę z czystym sumieniem wracać.
Musiałem porzucić radosne przemierzanie skał, wrzosów i innych trawiastych elementów i zmierzyć się ponownie z podmokłym terenem poniżej. Dotarłszy znów do żwirowej drogi, miałem znowu mokre buty. Droga w dół upłynęła całkiem znośnie. Tym razem nie musiałem walczyć z bólem kolan i po jakimś czasie zameldowałem się w centrum Saindeid przy swoim aucie. Niestety, z nieznanych przyczyn moja trasa się nie zarejestrowała, wobec czego dziś wyjątkowo bez mapki i profilu wysokości 🙁
I’m already addicted to the mountains. I had barely returned from one trip and I was already drawn back into the bosom of nature. I decided to go up on the nearby Ramnanuten in Sandeid. I’ve never been on this mountain so it should be interesting. I took my backpack with camera and water bottle, put on my five fingers and headed to Sandeid.
I parked in the center and armed with my cell phone with the ut.no application, I set off. Initially, I was walking along the estate of single-family houses, but the road was climbing up almost from the very beginning. Soon, the houses were replaced by pastures and farms. There was a pretty nice panorama of the Sandeidfjord behind my back. I have already seen my destination, the Ramnanuten peak. In the distance, however, I noticed another hill that interested me. I checked on the map in the cell phone how far I am from it and whether the route could be done in a few hours. After a few moments, I had a new destination. It was called Apelandsfjellet.
It was sultry and hot. The sun scorched my back, and I was sweating before the real climb had even begun. The asphalt road I was walking is called Haukakvamsvegen, from one of the farms nearby. Shortly before it ended, I turned on the right side of this road, crossed a small river over the rocks and found myself into a forest, on a gravel road, gently climbing the slope. In the gap between the trees behind my back, I saw the highest peak in the area, Lysenuten, with its distinctive antenna mast on the top. Soon the trees thinned, so I had the opportunity to see both the Ramnanuten, which I finally did not come, and the Apelandsfjellet massif in front of me.
The road ended unexpectedly at a small cabin under construction. I didn’t see any path branching from the road, but the terrain in front of me didn’t seem particularly difficult. I decided to go cross-country and reach the hill, from where I hoped it would be easier to reach the top.
I climbed hills, tearing through the wet grass. Shoes, unused to such terrain, got soaked in a few moments, but I did not give up. Fivefingers are comfortable even when they are wet, and they dry quite quickly. I finally reached a wide ridge. Now I had a choice, go north and go directly to the Apelandsfjellet summit, or walk a bit south and set my foot on the smaller Børrefjelet (594m above sea level). I chose the first option.
Getting to the top was pure formality and a pleasant stroll over rocks, heather and grass. Nice views of the surrounding hills and a fresh breeze compensated for the earlier tedious walk in the sun.
I took some obligatory pics and turned back. I have now headed for the mentioned before second peak, Børrefjelet. The summit was not marked with any stone mound and I used my phone to check if I really got the correct place. Soon I could go back home.
I had to abandon the exhilarating wandering of rocks, heather, and other grassy features and face the wetland below again. Having reached the gravel road again, my shoes were completely wet. The way down was quite tolerable. This time I didn’t have to deal with pain in my knees and after some time I checked into the Saindeid center with my car. Unfortunately, for unknown reasons, my route has not been registered, so today it is exceptionally without a map and altitude profile 🙁