Deszczowa wyprawa na Grånuten i Fuglen
Po dwóch tygodniach przerwy ponownie znalazłem się na szlaku. Tym razem padło na sąsiadujące ze sobą szczyty Grånuten i Fuglen. Na obu byłem już wcześniej lecz były to osobne wyprawy. Tym razem zamierzałem wejść na obie górki a dodatkowo sprawdzić zupełnie inny szlak, który odkryłem wracając ostatnio z wycieczki na Vardafjellet. Trasa zaczyna się w miejscu o nazwie Frøland, przy drodze 736 łączącej trasy 513 oraz 738. W pobliżu znajduje się malownicze jeziorko Frølandsvatnet.
Słoneczna pogoda niestety już się skończyła i musiałem nastawić się na bardziej wilgotne klimaty. Nie przejąłem się tym. Prognozy nie przewidywały ulewnych deszczów, silnego wiatru ani żadnego innego uciążliwego dla wędrówki elementu. Pomijałem przelotne deszcze, bo te musiałem wkalkulować jako stały punkt programu przy aurze, jaką mieliśmy od kilku dni. Zaplanowałem, że ubiorę przeciwdeszczową kurtkę, spodnie, które już sprawdziły się w podobnych, mokrych wędrówkach i moje nowe buty AKU Tribute II, dla których miał to być test wytrzymałości przeciw norweskiej wilgoci. Problem ze sznurówkami rozwiązałem zamawiając w necie klipsy ściągające sznurówki, dzięki czemu nie miały szans się więcej rozwiązywać podczas marszu.
Tak wyekwipowany ruszyłem w drogę. Musiałem nieco odczekać aż zrobi się nieco widno na dworze, bo tym razem nie polowałem na wschód słońca. Zresztą przy zachmurzonym niebie i tak niewiele bym zobaczył. A dużo łatwiej idzie się w ciągu dnia. Wyszedłem z domu kilkanaście minut po siódmej, gdy tylko zauważyłem że robi się jasno na dworze. Zanim dojechałem na miejsce rozwidniło się zupełnie.
Parking, gdzie można zostawić auto znajduje się kawałek drogi od głównej szosy 736. Dość stroma lecz w miarę szeroka żwirowa droga pozwala zaoszczędzić dodatkowych kilkuset metrów długości i kilkudziesięciu wysokości. Po pozostawieniu auta trasa, wciąż szeroka, wyłożona ubitymi kamieniami prowadzi około kilometr po względnie płaskim terenie. Minąłem pozostawionego na niewielkim placu quada. Zastanawiałem się czy nie należy przypadkiem do jakiegoś polujacego w okolicy tubylca i czy mądrze zrobiłem zakładając czarne spodnie, czarną kurtkę i nosząc czarny plecak. Może przydałoby się mieć ze sobą coś jaskrawego, żeby nie stać się przypadkowym celem jakiegoś nerwowego strzelca. Miałem nadzieję, że ktokolwiek wybrał się na polowanie, siedzi teraz dużo głębiej w lesie.
Doszedłem do szerokiego na jakieś dwa metry strumienia i przeszedłem go po kamieniach. Tuz za strumieniem droga raptownie nabierała stromizny. Tutaj wygoda się kończyła. Wysoka mokra trawa szybko pokryła moje buty wilgocią, ale na szczęście w środku wciąż było sucho. Przez jakis czas wspinałem się otoczony drzewami a o moje nogi ocierała się mokra trawa. Przekroczyłem kolejny strumień a chwilę później wyszedłem na otwartą przestrzeń. Szlak skręcał tutaj w lewo i po kilkudziesięciu metrach zagłębiał się w las. Mimo, że wciąż poruszałem się po trawie, była ona w wielu miejscach ubita, co świadczyło o popularności tej trasy. Oznaczenia również rozmieszczone były na tyle gęsto, że nie sposób było zabłądzić.
Po jakimś czasie dotarłem do miejsca, gdzie mój szlak łączył się ze szlakim z Nedre Vats. Dalej trasa wiodła tak jak ją pamiętałem sprzed kilku miesięcy. Wtedy było dośc zimno a kałuże byłe zmrożone. Teraz było gorzej. Dotarłem do miejsca, gdzie drzewa rosły dużo rzadziej i miałem widok na leżące w dole Nedre Vats oraz Vatsfjorden. Widziałem także Frølandsvatnet oraz wijącą się nitkę drogi 736. Przeszedlem obok ogromnego skupiska kamieni i wąską ścieżką udałem się w stronę szczytu. Kiedy tam dotarłem uderzył mnie kompletny brak wiatru. Idealny spokój. Mógłbym położyć na kamieniu kartkę papieru a ona nawet by nie drgnęła. Była to spora różnica do tego co działo się tu gdy byłem na Grånuten ostatnim razem. Wtedy wiatr zrywał czapki z głów.
Wpisałem się tradycyjnie do zeszytu, porobiłem parę zdjęć, popatrzyłem w majaczący w oddali szczyt Fuglem i ruszyłem w jego stronę. Szlak wciąż był doskonale oznaczony ale zgodnie z oczekiwaniami trasa wiodła przez tereny podmokłe i często musiałem się nagimnastykować, aby uniknąć czyhającej pod trawą wody. W oddali przed sobą zobaczyłem dwie sarny. Stały przez chwilę nieruchomo, przyglądając mi się, po czym uciekły wystraszone zanim mogłem zbliżyć się na tyle aby chociaż zrobić jakieś zdjęcie. Dziwne ale jeżdżąc autem spotyka się te zwierzęta stojące nieruchomo przy drodze (pomijam fakt, że wyskakują nieoczkiwanie na jezdnię). A kiedy widzi się je na odludziu uciekają spłoszone. I gdzie tu logika?
Minąłem po drodze dwa jeziorka. W większym z nich, nazwanym Mosarevvatnet zauważyłem pływające nieduże rybki.
Doszedłem do Fuglen. Duża kamienna wieża była widoczna z daleka. Wzniesiona na nagiej skale robiła spore wrażenie. Pokręciłem się chwilę po okolicy, robiąc zdjęcia i zajadając snickersa.
W drodze powrotnej mżyło. Kilka razy zakładałem przeciwdeszczową kurtkę i chowałem pod nią aparat. Następnie ją ściągałem a gdy deszcz się nasilał ponownie zakładałem. Buty nadal sprawowały się świetnie. Podmokły teren juz dawno zmusiłby moje stare obuwie do kapitulacji ale AKU twardo się trzymały nie przepuszczając wilgoci do środka. No i przede wszystkim klipsy na sznurówkach spisywały się na medal.
Wróciłem na Grånuten a następnię tą samą trasą w dół. Przy aucie byłem po niespełna czterech godzinach marszu i przejściu ponad 10 kilometrów. Pomimo pogody wycieczka okazała się udana i nawet udalo mi się zrobić kilka ciekawych fotek.