Fentedokki
To miał być ostatni dzień wakacji na Norweskiej ziemi. Nazajutrz rodzinka wylatywała do Polski i czekała nas podróż na lotnisko. Znajomi już się zawinęli a ja postanowiłem zabrać chłopaków na ostatnią pieszą wycieczkę. Nie miałem już w zanadrzu żadnych obcykanych łatwych tras, ale chciałem sprawdzić jedno, obiecujące miejsce. Starszy z trolli nie miał żadnych obiekcji, żeby jeszcze pochodzić, natomiast najmłodszy wolał jechać na basen do Hovden. Po długich i zażartych dyskusjach stanęło, na tym ze najpierw trochę połazimy, a potem pojedziemy się popluskać.
Nie znalazłem żadnej oficjalnej nazwy szlaku, na który zmierzaliśmy. Ale na mapie widniało coś o nazwie Fentedokki, i w sumie nie wiadomo, czy dotyczy to jakiegoś szczytu, czy może tak nazwano parking przy drodze E134. Załóżmy na potrzeby tej relacji, że to będzie miejsce naszej wycieczki. Dojechaliśmy do jeziora Ståvatn, w pobliżu zarówno miejsca, skąd zaczynaliśmy wędrówkę dnia poprzedniego jak i wcześniej, dwa dni temu. Wszystkie trzy szlaki znajdują się tak naprawdę o rzut beretem od siebie. Możliwe, że miejsce, do którego prowadziła dzisiejsza ścieżka miało jakąś nazwę, ale jakoś nie zwróciłem na to uwagi. Zakładałem, że z jęczącym o basen małym trollem i tak daleko nie zajdziemy.
Zaparkowałem auto w sporej zatoczce, pomiędzy innymi pojazdami i wypakowaliśmy się na zewnątrz. Pierwsze 300 metrów to boczna droga, przy której stoją zabudowania farmy. Nieopodal można kupić lokalny kozi ser, a i widok tych futrzastych zwierzaków nie jest wcale obcy. Zeszliśmy z drogi na ścieżkę przy niedużym mostku.
Szlak prowadził na wschód i łagodnie się wznosił. Szło się całkiem przyjemnie, ale w głowie wciąż miałem nasze przedwycieczkowe ustalenia i zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później może dojść do buntu małego trolla. Mijaliśmy właśnie jakieś wzniesienia i zarządziłem, że wejdziemy na samą górę i dopiero wtedy możemy wracać. Pomysł został zaakceptowany i bez zbędnego marudzenia dotarliśmy do celu. Z górki na którą weszliśmy roztaczał się świetny widok na jezioro Ståvatn i na przebiegającą po nim na grobli drogę E134. Można też było obejrzeć sobie całkiem spory kawałek okolicznych gór. Trochę szkoda mi było wracać już teraz, ale słowo się rzekło.
Chłopaki raźno ruszyli w drogę powrotną. Gdy dotarliśmy do mostku i drogi prowadzącej do farmy, ujrzeliśmy przechodzące kozy. Moje trolle z ochotą zerwały trochę trawy, żeby je nakarmić, ale zwierzęta zignorowały taki poczęstunek. Już mieliśmy wracać, gdy zza pobliskiego wzgórza wyłoniło się kolejne stado i zmierzało za poprzednim. A my staliśmy im na drodze. Poleciłem chłopakom, żeby wystawili ręce z trawą jak kozy będą przechodzić i rzeczywiście to zadziałało. Jeden zwierzak się skusił na taką przekąskę.
Wróciliśmy do auta i wkrótce potem byliśmy już w drodze na obiecany basen.
It was supposed to be the last day of the holiday on Norwegian soil. The next day the family was going to back to Poland and we had to travel to the airport. Our friends were already gone and I decided to take the boys on one last hiking trip. I didn’t have any other easy routes up my sleeve, but I wanted to check out one promising place. The older troll had no objections to going there, while the youngest one preferred to go to the swimming pool in Hovden. After long and heated discussions, it was decided that first we will walk around for a while and then we will go a swim.
I couldn’t find any official name for the trail we were heading for. But there was something called Fentedokki on the map, and I have no idea whether it refers to a specific peak or maybe that was the name of the parking lot on the E134 road. Let’s assume for the purposes of this blog that this will be the place of our trip. We reached Lake Ståvatn, close to where we started the previous day and two days ago. All three trails are actually just a stone’s throw from each other. It’s possible that the place to which today’s path led had a name, but I didn’t pay attention to it. I assumed we wouldn’t get very far with a little troll moaning about the swimming pool.
I parked the car in a large bay, between other vehicles. The first 300 meters are a side road with farm buildings. You can buy local goat cheese nearby, and the sight of these furry animals is nothing special here. We left the road onto a path near a small bridge.
The trail led east and rose gently. It was going quite nicely, but I still had our pre-trip arrangements in my mind, and I realized that sooner or later the little troll might rebel. We were just passing some hills and I decided that we would climb to the very top and after that we could go back. The idea was accepted and we reached our destination without any hesitation. From the hill we climbed there was a great view of Lake Ståvatn and the E134 road running along it on the causeway. You could also see quite a large part of the surrounding mountains. I felt a bit sorry to come back now, but the word had been said.
The boys briskly set off on their way back. When we reached the bridge and the road leading to the farm, we saw goats passing by. My trolls eagerly picked some grass to feed, but the animals ignored the treat. We were about to head back when another herd emerged from behind a nearby hill and headed after another. And we stood in their way. I told the boys to put their hands out with the grass so that the goats would pass by, and it actually worked. One animal was tempted to eat such a snack.
We returned to the car and soon were on our way to the promised swimming pool.