Kista 1307 m n.p.m.
Kista to mierzący zaledwie 1307 metrów nad poziomem morza szczyt niedaleko przecinającej Norwegię ze wschodu na zachód drogi E134. Zaledwie, bowiem Kista znajduje się samym sercu norweskich gór, w rejonie Haukeli a poziom, na którym przebiega droga liczy około tysiąca metrów nad poziomem morza. Zdobycie więc tych trzystu metrów wysokości nie jest więc jakimś wielkim wyzwaniem.
Moja pierwsza górska wyprawa w rejonie Haukeli mogła się odbyć tylko dlatego, że razem z rodziną wyjechaliśmy na weekend do położonej w górach hytty. Hytta to taki norweski domek letniskowy, położony w górach lub nad fiordem, morzem czy jeziorem. Norwedzy jeżdżąc na hyttę spędzają głównie czas na powietrzu, jeżdżąc na nartach, wędkując, wędrując po górskich szlakach lub po prostu grilując na tarasie. ‘’Nasza’’ hytta znajdowała się w okolicy, gdzie co chwila przejeżdżając autem dostrzegało się tabliczki kierujące na różne szlaki. Wystarczyło popatrzeć na mapę na necie lub wybrać jakąkolwiek ścieżkę na chybił trafił i można było ruszać. Moje ostatnie przygody z kleszczami zniechęciły mnie do zalesionych terenów, więc po krótkich poszukiwaniach mój wybór padł właśnie na Kistę. Szlak był dość krótki, dzięki czemu nie musiałbym narażać się na szykany ze strony domowników za całodzienną nieobecność a jednocześnie względnie blisko położony. Pozostało jeszcze sprawdzić pogodę a ta pokazywała na sobotę ładne słoneczko.
Szlak według mapy zaczynał się w Haukeliseter fjellstue, ośrodku turystycznym prowadzonym przez DNT (Den Norske Turistforening). Miejsce to jest położone tuż przy drodze E134 i ma dość spory parking. Podjechałem na miejsce kilkanaście minut przed czwartą rano. Na dworze było ciemno, lecz nie na tyle aby konieczne było wyciąganie z plecaka latarki. Pierwsze metry to szeroka droga, równoległa do E134. Ośrodek DNT jest położony przy jeziorze Ståvatn i stąd biegnie kilka dość ciekawych szlaków w okoliczne góry. Żeby dojść na Kistę, musiałem obejść jezioro dookoła. Szeroka droga przeistoczyła się w wąską, podmokłą ścieżkę. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy idę w dobrym kierunku, jako że byłem przekonany, iż ten szeroki trakt biegnie dość daleko od szosy nim wejdzie się na górską dróżkę. Trzymałem się jednak obranego kierunku i po kilkuset metrach znów natrafiłem na ubitą szeroką drogę. Gdybym w tym miejscu zjechał z E134, mógłbym zaoszczędzić jakiś kilometr marszu, jako że miejsca do postawienia auta nie brakowało. No ale kto mógł wiedzieć. Idąc dalej widziałem zaparkowane wzdłuż drogi auta i porozstawiane na poboczu namioty. Wszyscy jeszcze smacznie spali. Część drogi wiodła wzdłuż brzegów jeziora a na jego końcu natrafiłem na tamę. Kawałek dalej przeszedłem przez most a za nim dostrzegłem odbijającą od drogi ścieżkę. Teren był dość płaski a po ulewnych deszczach poprzedniego wieczora było mokro. Nogawki spodni momentalnie zamokły od ocierających się o nogi traw i krzewów a buty zawilgotniały. Przeszedłem przez skleconą z desek bramkę a następnie niewielki mostek i kontynuowałem marsz.
Przygotowując się na tę wyprawę wydrukowałem sobie mapkę i teraz spoglądałem na nią co jakiś czas, upewniając się czy dobrze idę. Szlak bowiem nie był aż tak dobrze oznaczony jak myślałem. Trasa wiodła aż za górę, na którą zmierzałem, okrążała ją i dopiero od drugiej strony wchodziło się na szczyt. Wyglądało na to że idę w dobrym kierunku. Na swej drodze napotkałem owce, zbite w kilka grupek. Niektóre, obserwowały z daleka jak przechodzę. Inne, wylegujące się akurat na szlaku podrywały się spłoszone gdy przechodziłem i uciekały na bezpieczną odległość.
Kiedy znalazłem się już na południowej stronie wzniesienia i zacząłem piąć się w górę, dostrzegłem sąsiedni szczyt, który wyglądał dość interesująco. Przypominał kształtem kapelusz. Zastanawiałem się, czy na tę górkę też można wejść. Była tak blisko, że podejrzewałem, że nie zabrałoby to zbyt wiele czasu choć podejście na szczyt wyglądało na dość strome. Trzymałem się jednak swojego szlaku i wkrótce ujrzałem w oddali usypaną z kamieni górkę. Popędziłem w tamta stronę i po chwili stałem już na szczycie.
Nie znalazłem tabliczki z nazwą szczytu ani też skrzynki z książeczką, do której można się wpisać. Nie do tego przyzwyczaiły mnie górki w mojej okolicy. Sam szczyt mimo, iż niezbyt wysoki oferował rewelacyjne wręcz widoki. Słońce musiało już wstać i choć niebo w większości pokryte było chmurami, to ich barwa jak i odblask światła na taflach jezior w dole tworzyły przepiękny pejzaż. Przez kilka minut nie odrywałem się od aparatu. W końcu jednak uznałem, że czas wracać.
Wciąż dręczyły mnie myśli, żeby zahaczyć jeszcze o te drugą górkę i gdy natknąłem się na odchodzący w bok inny szlak bez namysłu nim podążyłem. Po pewnym czasie jednak odkryłem, że ścieżka nie prowadzi mnie na górę ale schodzi w dół. Szybko przywołałem w pamięci mapkę, którą studiowałem przed wyprawą i domyśliłem się, że schodzę alternatywnym szlakiem. To też mi odpowiadało. Tym razem ścieżka prowadziła po północnej stronie góry, miałem więc widok na jezioro a kiedy wreszcie słońce przebiło się przez warstwę chmur, mogłem napawać się widokami po drodze. Trasa niestety była mokra i często musiałem przedzierać się przez błoto, jednak było to niczym w porównaniu do mojej poprzedniej wycieczki, więc dobry humor mnie nie opuszczał.
Dotarłem do skrzyżowania szlaków i resztę drogi pokonałem znaną już sprzed paru godzin ścieżką. Przeszedłem przez ten sam drewniany mostek i bramkę a zanim doszedłem do drogi przy większym moście minąłem idącą z naprzeciwka parę turystów.
Minąłem tamę i poszedłem dalej aż do drogi E134. Ludzie w namiotach zaczęli już wstawać. Odkryłem, że zamiast ponownie męczyć się na podmokłej ścieżce tuż przy E134 mogę skorzystać z kamienistej drogi tuż przy głównej szosie. Była ona położona wyżej, dlatego też nie dostrzegłem tego o czwartej nad ranem. Jeszcze chwilę pochodziłem między zabudowaniami ośrodka DNT po czym wsiadłem do auta i wróciłem do hytty.