Håfjellet, 937m n.p.m.
Norwedzy mają kilka wolnych dni w maju. W tym roku ułożyły się one w taki sposób, że można było zorganizować sobie dwa następujące po sobie długie weekendy. Tak też zrobiłem. Przypadające na 9 kwietnia święto Wniebowstąpienia wypadało akurat w czwartek i już wtedy planowałem wyruszyć za zachód, gdzie nie spodziewałem się zastać zbyt dużo śniegu na górskich szczytach. Prognoza pogody jednak ostudziła mój zapał. Tego dnia miało nieźle padać, musiałem więc przesunąć swój wyjazd na następny dzień. Znalazłem w internecie kilka obiecujących tras, wydrukowałem mapki i mogłem ruszać.
W piątkowy poranek (o ile czwartą nad ranem można uznać za poranek) wyruszyłem spod domu. Gdy dotarłem na zachodnie wybrzeże było pochmurno, a szczyty okolicznych gór tonęły w niskich chmurach. Czy był zatem sens na jakiekolwiek wędrówki? Cóż, skoro byłem już na miejscu i przejechałem tyle godzin, nie będę przecież wracał, prawda? Zaparkowałem samochód na prowizorycznym parkingu przy szlaku na Håfjellet, górę leżącą pomiędzy miasteczkami Etne i Skånevik. Z tego samego miejsca można udać się także na inną górkę, opisywaną już tutaj kiedyś Hålandshovdę.
Już na samym początku przekonałem się, że nie będzie lekko. Dzień wcześniej, zgodnie z prognozami musiało sporo padać i trawa oraz gleba były wciąż mokre. Poza tym z początku szlak prowadził, przez bujnie porośnięte leśne ostępy i wrzosowiska. Nie minęło dużo czasu kiedy poczułem wilgoć w butach. Na szczęście nigdzie nie było widać śniegu. Przynajmniej jeszcze nie na tej wysokości.
Ucieszyłem się, gdy po jakimś czasie wyszedłem ponad linię drzew, choć niewiele to pomogło. Wciąż poruszałem się po podmokłym terenie, porośniętym niską roślinnością, ale o ile trzymałem się ścieżki, było w miarę ok. Niebo wciąż było pochmurne a w oddali widziałem przesuwające się po zboczach gór kłębiaste chmurzyska.
Pojawiły się pierwsze poletka śniegu, potem zamarznięte jeziorko. W tyle za sobą dostrzegłem jakąś parę z psem, zmierzającą w tę samą stronę. Przyśpieszyłem nieco, nie chcąc być dogonionym przez miejscowych. Przez moment zastanawiałem się jak daleko jeszcze do szczytu, kiedy za kolejnym wzniesieniem ujrzałem charakterystyczny kopiec z kamieni przed sobą. Parę minut później stałem już na szczycie Håfjellet. O ile przez całą drogę zastanawiałem się czy warto było wybrać się w taką trasę, gdy wszędzie mokro, buro szaro i nie ma żadnych ciekawych widoków, tak stojąc na szczycie zupełnie zapomniałem o swoich wcześniejszych rozterkach. Wciąż było pochmurno, ale mogłem dostrzec szeroką wstęgę Åkrafjordu na wschodzie oraz Skånevikfjordu na zachodzie. Nisko zawieszone chmury sunęły z wiatrem niżej, przesłaniając zbocza gór oraz obszary pode mną. Krajobraz może szarawy ale tak fantastyczny, że nie mogłem oderwać wzroku od tego zjawiska.
Wkrótce dołączyła do mnie para z psem. Mogli mieć około pięćdziesiąt lat, ale widać było, że trzymają formę. Zostawiłem ich samych i zszedłem na wypłaszczenie terenu poniżej i bardziej na zachód od wierzchołka. Stamtąd roztaczał się lepszy widok na Skånevikfjord i położone na nim wysepki. Dalej na zachodzie dostrzegłem również wzniesienie z widocznym kamiennym kopcem i przez chwilę zastanawiałem się czy można tam dojść. A gdy znalazłem ścieżkę w tamtym kierunku nie zastanawiałem się zbyt długo. Okazało się, że ten dodatkowy szczyt nie jest tak daleko jak się początkowo wydawało i zajęło mi zaledwie kilka minut dotarcie tam. Widoki wciąż były oszałamiające.
Trzeba było jednak wracać. Zebrałem się i ruszyłem w drogę powrotną. Na wierzchołku Håfjellet nie było już nikogo, zaszedłem więc porobić kilka ostatnich fotek a następnie wróciłem na ścieżkę prowadzącą w dół. W drodze w dół przypomniały o sobie moje kolana. Ale nie był to jedyny problem, z którym musiałem się mierzyć. Buty miałem przemoczone i obawiałem się, że w takim terenie ciężko będzie mi znaleźć miejsce pod namiot. W końcu przyjechałem tu na cały weekend. A spanie na mokrym jakość niespecjalnie mi się uśmiechało.
Na szczęście na kolejne dwie noce przygarnęli mnie znajomi, mieszkający kilkanaście kilometrów dalej. Dzięki temu moje weekendowe plany nie zostały zrujnowane i przez kolejne dwa dni mogłem kontynuować swoje wędrowanie.
Norwegians have a few days off in May. This year they arranged themselves in such a way that it was possible to organize two consecutive long weekends. So I did. The Ascension Day, which was on April 9, Thursday and I was already planning to go west, where I did not expect to find too much snow on the mountain peaks. However, the weather forecast cooled my enthusiasm. It was supposed to rain heavily that day, and I had to postpone my departure until the next day. I found a few promising routes on the Internet, printed out maps and was ready to go.
On Friday morning (if four in the morning can be considered as morning) I set out from home. When I reached the west coast, it was cloudy, and the peaks of the surrounding mountains were covered in low clouds. So, was there any point in going on any hikes? Well, now that I’ve been there already and drove so many hours, I won’t be going back, right? I parked my car in a parking lot next to the trail to Håfjellet mountain, a peak located between the towns of Etne and Skånevik. From the same place you can also go to another hill, Hålandshovda, already described here.
From the very beginning I realized that it would not be easy. The day before, according to the forecast, it must have rained a lot, and the grass and soil were still wet. Moreover, at the beginning the trail led through lush forests and heaths. It wasn’t long before I felt moisture in my shoes. Fortunately, there was no snow anywhere to be seen. At least not yet.
I was glad when after a while I got above the tree line, although it didn’t help much. I was still moving through a marshy area, covered with low vegetation, but as long as I keep the path, it was quite well. The sky was still cloudy and in the distance I could see puffy clouds moving along the slopes of the mountains.
The first patches of snow appeared, then a frozen lake. Behind me, I noticed a couple with a dog, heading in the same direction. I sped up a bit, not wanting to be caught up by the locals. For a moment I was wondering how far it was to the summit, when behind the next hill I saw a characteristic mound of stones in front of me. A few minutes later I was standing at the top of Håfjellet. While all the way I was wondering whether it was worth going on such a route when everywhere was wet, gray and there were no interesting views, while standing at the top I completely forgot about my previous dilemmas. It was still cloudy, but I could see the wide ribbon of Åkrafjord to the east and Skånevikfjord to the west. Low-hanging clouds drifted lower with the wind, obscuring the mountain slopes and the areas below me. The landscape may be grayish, but it was so fantastic that I couldn’t take my eyes off this phenomenon.
Soon a couple with a dog joined me. They might have been around fifty years old, but they were clearly in shape. I left them alone and descended to the flattened area below and more west of the peak. From there it was a better view over Skånevikfjorden and its islands. Further to the west I also saw another peak with a visible stone mound and for a moment I wondered if it was possible to walk there. And when I found the path in that direction, I didn’t think twice about it. It turned out that this additional mount was not as far away as it initially seemed and it only took me a few minutes to get there. The views were still stunning.
However, it was necessary to return. I gathered myself and started on my way back. There was no one left at the top of Håfjellet, so I went to take a few last photos and then returned to the path leading down. On the way down, my knees started to pain. But that wasn’t the only problem I had to deal with. My shoes were soaked, and I was afraid that it would be difficult to find a place to pitch my tent in such terrain. After all, I came here for the whole weekend. And I didn’t really enjoy sleeping in a wet place.
Fortunately, I’ve got invitation from a friends who lived several kilometers away and I could spend the next two nights at their place. Thanks to their kindness, my weekend plans were not ruined, and I could continue hiking for the next two days.