górskie wyprawy

Husedalen

 

Nie sądziłem, że kolejna górska wędrówka odbędzie się tak szybko. Powrót do Polski, nowa praca i codzienne obowiązki z dnia na dzień coraz bardziej oddalały perspektywę powrotu do kraju fiordów i podładowania wewnętrznych baterii widokami i północnym klimatem. Dość nieoczekiwanie pojawiła się okazja na kilkudniowy wypad do Norwegii, żeby załatwić kilka niecierpiących zwłoki spraw. Pierwsze, co przeleciało mi przez głowę, to czy znajdę czas na jakiś szybki wypad w góry.

Początkowo planowałem kilkugodzinną ekspedycję na w rejon Stokkadalen, na jedną z niezdobytych jeszcze przede mną górek. Jednak zaraz po przylocie zorientowałem się, że mimo słonecznej pogody, w górach nadal leży dość sporo śniegu. Moja wyprawa stanęła pod znakiem zapytania. Owszem, mogłem iść mimo wszystko, ale biorąc pod uwagę moją obecną kondycję, taka wspinaczka połączona z przedzieraniem się przez zaspy byłaby męczarnią. Postanowiłem zatem wcielić w życie plan B.

Planem B miało być Husedalen. Oddalona o jakieś dwie godziny drogi dolina stanowiła cel moich wędrówek już w zeszłym roku. Nie udało mi się go wówczas zrealizować. A i teraz zastanawiałem się czy będę w stanie. Zawsze istniało ryzyko, że i tam leży obecnie mnóstwo śniegu i wędrówka okaże się niemożliwa. Sprawdziłem pogodę, sprawdziłem obraz z kamerek internetowych. Widok na położony nad fiordem Kinsarvik, skąd zaczynał się szlak prezentował się zachęcająco. Ale nie pokazywał niestety tego, co działo się w górach. Mimo wszystko postanowiłem jechać.

Pierwszego dnia ogarnąłem większość spraw, które miałem załatwić i późnym popołudniem podjechałem w celach rekonesansowych do Stokkedalen. Jezioro Stokkadalsvatnet wciąż pokrywała cienka warstwa lodu, mimo, że temperatura za dnia sięgała 20 stopni. Zaparkowałem auto w tym samym miejscu, w którym zaczynałem wędrówkę na Hovåsen, parę miesięcy temu i ruszyłem na szlak.

Znalazłem szeroką szutrową drogę i poruszałem się nią pod górę. Nie liczyłem na dotarcie na szczyt, więc nie byłem zawiedziony, kiedy po około trzydziestu minutach musiałem zawrócić z powodu śniegu, który zalegał na zboczu przykrywając również drogę. Dalej mogło być tylko gorzej, wobec czego odwrót był dość naturalną decyzją.

Wyprawa na Stokkadalen dzień wcześniej. Głębokie zaspy zmusiły mnie do odwrotu wkrótce po zrobieniu tego zdjęcia.

Następnego dnia wyruszyłem niedługo po piątej rano w kierunku Kinsarvik. Jest to niewielkie miasteczko u brzegu Hardangerfiordu, leżące na przy drodze 13. Z przystani regularnie kursują promy, przewożąc pasażerów bądź do Utne, bądź też do Kvanndal. W Kinsarvik znajduje się też nieduży park rozrywki dla dzieci, Mikkelparken i Kamping. Jest to również miejsce, skąd można dostać się na płaskowyż Hardangervidda. Dolina Husedalen jest właśnie taką bramą, prowadzącą na płaskowyż. Miasteczko liczy zaledwie 519 mieszkańców (dane z 2013 roku), ale może poszczycić się bogatą, sięgającą aż XI w. historią. To właśnie wtedy powstał kościół w Kinsarvik, jeden z pierwszych kościołów w Norwegii (pierwsza wersja zbudowana została z drewna, dzisiejszy, murowany wygląd to efekt późniejszych rekonstrukcji). Sama osada w średniowieczu pełniła ważne funkcje jako centrum regionu Hardanger i stanowiła ważny ośrodek handlu.

Kinsarvik i leżąca dalej dolina Husedalen leży u wylotu Sørfjordu.

Wzdłuż ponad 7-mio kilometrowej trasy natknąć się można na aż cztery potężne wodospady, zasilające spływającą do fiordu rzekę Kinso. Norwegowie oczywiście nie byliby sobą, gdyby nie wykorzystali tego faktu i nie zbudowali hydroelektrowni w dolinie. Budynek Kinso Kraftverk z 1917 można zobaczyć już przy pierwszym z wodospadów: Tveitafiossen. Kolejne nazywają się: Nyastølsfossen, Nykkjesøyfossen oraz Søtefossen.

Podróżując wzdłuż Sørfjordu, warto zatrzymać się w jednej z zatoczek aby nasycić oczy takimi widokami.

Zaparkowałem w centrum miasteczka, zarzuciłem plecak na ramiona i wyruszyłem w trasę. Sam szlak zaczyna się nieco dalej, co zapewne łatwo sprawdzić w internecie lub w ulotkach reklamowych regionu (darmowe mapki ze szlakami można dostać w punkcie informacji turystycznej lub na stacji benzynowej Kinsarvik), ale ja chciałem zobaczyć jak najwięcej. Początkowo mijałem więc domy mieszkańców, którzy o tej porze udawali się do pracy lub odwozili swoje pociechy do szkoły. Asfaltowa droga biegła pod górę przez las. Minąłem ogrodzone płotem zakłady przemysłowe i dotarłem do parkingu dla turystów wyruszających do Husedalen lub dalej, na płaskowyż Hardangervidda. Po przekroczeniu niewielkiego mostu byłem już na szlaku. Szutrowa, leśna droga prowadziła zboczem i kilkanaście metrów niżej mogłem dostrzec szeroką, rwącą rzekę Kinso. Szum wody stał się odtąd nieodłącznym towarzyszem wyprawy, zagłuszanym jedynie przez odgłos spadającej z hukiem wody przy kolejnych wodospadach. Strome zbocza gór po obu stronach doliny pokryte były śniegiem.

Od tego miejsca rozpoczyna się szlak.

Pierwszy wodospad ujrzałem niedługo potem. Tuż obok znajdował się wspomniany budynek hydroelektrowni i ogromna rura, do przesyłania wody niknąca w górze. Drogą w górę mogłem kontynuować wędrówkę. Na zakręcie ujrzałem ścieżkę, którą mogłem udać się dalej, bezpośrednio przy ciągnącej się daleko rurze. Kamienista ścieżka była mokra i zapewne śliska. Pozostałem więc przy mozolnej wspinaczce bezpieczniejszą drogą.

Pierwszy z wodospadów, Tveitafiossen.
Oraz budynek hydroelektrowni.

Kolejne rozwidlenie drogi ukazało szansę na dotarcie do schroniska Stavali. Obejrzałem jedynie niewielki domek gospodarczy i tamę, gdzie brała początek rura biegnąca do elektrowni, po czym wróciłem na swój szlak. Jakiś czas później ujrzałem z oddali kolejny z wodospadów. Obowiązkowa sesja zdjęciowa i już szedłem dalej. Zatrzymałem się dopiero w miejscu, gdzie kończyła się droga. Po chwili poszukiwań, odnalazłem ścieżkę, którą mogłem kontynuować marsz. Biegła lasem po skalistym podłożu w bliskim sąsiedztwie rzeki. Dotarłem do brzegu, uzupełniłem zapas wody w bidonie i po przekroczeniu strumienia (a dokładniej kilku) znalazłem się w malowniczej dolinie Nykkjesøy. Za dachami dwóch turystycznych chatek ujrzałem kolejny z wodospadów. Tuż obok gnała wartko rzeka Kinso, a gdzieś pomiędzy zaczynała się granica śniegu. Ścieżka ginęła pod białymi zaspami. Oznaczało to koniec mojej wędrówki ale na otarcie łez pokręciłem się jeszcze po tym uroczym miejscu.

Droga i widoczny po prawej Nyastølsfossen.

Wodospad numer trzy: Nykkjesøyfossen.

Skały na rzece Kinso zaintrygowały mnie charakterystycznymi żyłami.
Kościół w Kinsarvik.

Wróciwszy do Kinsarvik obejrzałem sobie (niestety tylko z zewnątrz) średniowieczny kościółek, położony tuż nad brzegiem fiordu. Biuro informacji turystycznej również było zamknięte. Zapewne otwierali dopiero latem.

Wyprawa do Husedalen okazała się bardzo udana, mimo że nie udało mi się dojść do wszystkich czterech wodospadów. Sama wędrówka nie jest wymagająca a szeroka szutrowa droga prowadząca, przez znaczną część trasy zdaje się idealnym pomysłem na rodzinny spacer.

 

Wbrew temu, co widać na powyższym wykresie, moje nogi przeszły tego dnia zaledwie 19 km.

 

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *