Lammanuten 631 m n.p.m.
Dramatyczna sytuacja na świecie związana z epidemią COVID-19 nie napawa optymizmem. W tym samym czasie poważny kryzys ekonomiczny przechodzą te gałęzie przemysłu, które związane są z sektorem naftowym. Niska ceny ropy to cios w serce dla norweskiej gospodarki. Na szczęście góry w krainie fiordów wciąż mają się dobrze i jak zawsze prezentują się wspaniale.
Po paromiesięcznej przerwie odczuwałem głód wędrowania i nie mogłem doczekać się kolejnej wyprawy. Zastanawiałem się nie tylko kiedy i gdzie pójdę ale też nad stanem swojej kondycji i tym jak zareagują moje kolana na niespodziewany wysiłek po tak długiej przerwie. Za cel wędrówki wybrałem sobie tym razem szczyt Lammanuten, najwyższą górę Tysvær Kommune (okręg Rogaland), liczący 631 m n.p.m. Według opisu trasy na stronie ut.no trasa liczy nieco ponad 6 km i jest średnio wymagająca. Mimo, że mamy obecnie pierwszą połowę maja, na szczytach o podobnej wysokości wciąż można zaobserwować śnieg. Uznałem jednak, że nie będzie on głęboki, a zapewnienie na stronie ut.no, że szlak jest dobrze oznaczony uspokoiło mnie na tyle, że przestałem się przejmować.
Dzień przed planowaną wyprawą sprawdziłem jeszcze prognozę pogody. Miało być bez opadów, z częściowym zachmurzeniem i raczej średnim wiatrem. Temperatura w okolicach 5 stopni. Idealne warunki na wędrówkę. Nazajutrz rano spakowałem plecak, zrobiłem kanapki na drogę i zaraz po śniadaniu wyruszyłem. Szlak na Lammanuten zaczyna się przy drodze, która wiedzie do Nedstrand. Pokonywałem ją już kiedyś, gdy wybierałem się aby wejść na Himåkonå, tak więc trafiłem bez problemów. Parking przy trasie jest bezpłatny, ale jeśli ktoś by chciał oszczędzić nieco swoje delikatne nóżki to może zaparkować gdzieś dalej przy szutrowej drodze (o ile ma niepotrzebne 50 koron, do zapłaty przez aplikację Vipps). Na miejscu pozostało tylko zarzucić plecak na ramiona, uruchomić apkę z gps’em w komórce i można było ruszać. Początkowo, przez pierwsze 2-2,5 km idzie się wspomnianą szutrową drogą, ale żeby nie było zbyt łatwo, biegnie ona miejscami dość stromo. Przy końcu drogi tabliczka z nazwą szczytu kieruje nas na lewo, na leśną ścieżkę i od tej pory trzeba będzie zmagać się z błotem, śliskimi kamieniami i jeszcze bardziej śliskimi korzeniami. Przy najbardziej podmokłym odcinku trasy położono wygodny, drewniany chodnik, który całkiem ładnie się komponował w krajobrazie. Dzięki niemu zapewne udało mi się tego dnia uniknąć przemoczenia butów. Zgodnie z instrukcją z ut.no, trasa jest na tyle dobrze oznaczona, że nie sposób się zgubić. Mi się jednak udało 🙂 Zamyślony podążyłem w pewnym momencie wydeptaną ścieżką, nie zauważając, że oznaczenia prowadzą w inną stronę. Dopiero po kilkunastu metrach zorientowałem się, że nie widzę czerwonych oznaczeń szlaku i pozostało mi zawrócić. Poza tym incydentem, ani razu nie straciłem z oczu ścieżki.
Pogoda wbrew zapewnieniom nie była idealna. Parę razy niebo przesłoniły posępne chmury i zaczął prószyć śnieg. Nie na tyle intensywnie jednak, abym musiał ubierać schowaną w plecaku kurtkę.
Wreszcie, po ponad dwóch i pół godzinach marszu dotarłem na szczyt. Apka na komórce zamiast spodziewanych 6 km pokazała, że przeszedłem ponad 7. Dziwne. Do kamiennej wieży przymocowano skrzynkę z notesem, w którym tradycyjnie można uwiecznić swoje imię. A raczej urocznić (niniejszym składam wniosek o dodanie nowego słowa do języka polskiego), jako że pewnie nikt nie zachowuje zapisanych zeszytów dla potomnych. W środku znajdowały się dwa notesy, ale po szybkim przejrzeniu stwierdziłem, że oba są już całkiem zapisane. Na górze wiał lodowaty wiatr. Udało mi się zrobić kilka fotek, zanim palce zaczęły mi kostnieć z zimna. Zanim jednak włożyłem na zziębnięte paluszki rękawiczki, pozwoliłem sobie na konsumpcję kanapek.
Musiałem chyba urazić kogoś ważnego, bo w drodze powrotnej sypnęło ostro śniegiem. A właściwie śniegiem i gradem jednocześnie. Szedłem twardo pod wiatr, usiłując znaleźć się jak najszybciej na dole, żeby przetrwać tę zawieruchę. Na szczęście przestało padać jeszcze zanim dotarłem do drewnianego pomostu nad mokradłami. Pozostała część trasy minęła już bez niespodzianek. Zdążyłem wsiąść do auta i skierować się do domu akurat w chwili, gdy pani pogoda uznała, że jeszcze jej się coś nie podoba i lunęło deszczem. Uff, tym razem mi się udało.
The dramatic situation in the world due to the COVID-19 epidemic is not optimistic. At the same time, industries that are associated with the oil sector are undergoing a serious economic crisis. Low oil prices are like a knife in the heart to the Norwegian economy. Fortunately, the mountains in the land of fjords are still doing well and, as always, look great.
After a break of couple of months, I felt hunger for wandering and I was looking forward to my next trip. I was wondering not only when and where I would go but also about the state of my condition and how my knees would react to unexpected effort after such a long break. This time I chose the Lammanuten peak, the highest mountain in Tysvær Kommune (Rogaland county), 631 m a.s.l. According to the route description on ut.no, the route is just over 6 km and is medium demanding. Although we now have the first half of May, snow can still be seen on peaks of similar height. However, I decided that it would not be deep, and the assurance on the ut.no website that the trail is well marked calmed me enough that I stopped caring.
The day before the planned trip I checked the weather forecast. It was supposed to be rainless, with partly cloudy and rather medium wind. Temperature around 5 degrees. Perfect conditions for hiking. The next morning, I packed my backpack, made sandwiches for the road and strat my journey right after breakfast. The trail to Lammanuten begins along the road that leads to Nedstrand. I used to drive it once when I was heading to climb Himakona, so I found it without any problems. Parking by the route is free, but if someone would like to save a bit of their delicate feet, they can park somewhere further along the gravel road (if you have 50 unnecessary krons, to be paid via the Vipps application). In place, all I had to do is throw the backpack over my shoulders, run the app with gps on my cellphone and I could move. Initially, the first 2-2.5 km goes along the gravel road, but is it not easy, as it runs quite steep in some places. At the end of the road, a tablet with the name of the summit leads us to the left, to a forest path, and from now on you will have to deal with mud, slippery stones and even more slippery roots. A comfortable wooden walkway was located at the most wetland section of the route, which was quite nicely composed in the landscape. Thanks to it, I probably managed to avoid getting my shoes wet that day. According to the instructions from ut.no, the route is marked so well that it is impossible to get lost. However, I did 🙂 Thoughtfully, I followed the trampled path at some point, not noticing that the markings lead in a different direction. After a dozen or so meters I realized that I could not see the red markings of the trail and I had to turn back. Apart from this incident, I never lost sight of the path.
Contrary to assurances, the weather was not perfect. A few times the sky was obscured by gloomy clouds and the snow began to sprinkle.
Finally, after more than two and a half hours of walking I reached the summit. The app on the mobile phone instead of the expected 6 km showed that I went over 7. Strange. A notebook box was attached to the stone tower, where you can traditionally capture your name. There were two notebooks inside, but after a quick review, I found that both were completely full, without any blank space for my name. An icy wind was blowing up there. I managed to take a few pics before my fingers began to get cold. However, before I put gloves on the cold fingers, I allowed myself to consume sandwiches.
I think I had to offend someone important because on the way back it was snowing sharply. Or rather snow with hail. I walked hard against the wind, trying to get down as fast as possible to survive this turmoil. Luckily it stopped snowing before I reached the wooden bridge over the swamps. The remaining routes have passed without any surprises. I managed to get into the car and head for the house just when the weather realized that it didn’t raining yet today . This time I was lucky.