Uncategorized

Venåsfjellet – podejście pierwsze

Venåsfjellet to szczyt liczący 1037m n.p.m. Znajduje się w rejonie Telemark, na zachodnim brzegu jeziora Tinnsjå. Wejście na szczyt byłoby świetną okazją do podziwiania południowej części jeziora, masywu Blefjell, a także, szczytu Gaustatoppen, który położony jest zaledwie 21 kilometrów dalej. Dlatego też miejsce to już od jakiegoś czasu znajdowało się na mojej liście. Ta położona względnie blisko górka stanowiła plan awaryjny na czarną godzinę, kiedy to dalsze i ambitniejsze wyprawy nie mogłyby dojść do skutku.

Close
Wyznaczanie trasy
pokaż opcje ukryj opcje
Print Reset
Pobieranie wskazówek...
Close
Find Nearby Zapisz położenie znacznika Wyznaczanie trasy

I tak też się właśnie złożyło. Połowa marca to czas, gdzie jeszcze w wielu miejscach zalega śnieg. Zaledwie tydzień wcześniej sam się przekonałem o tym, że do wiosny i do rozpoczęcia sezonu wędrówkowego jeszcze trochę trzeba poczekać. A jednak, z wielu stron dochodziły do mnie głosy, że śniegu już nie ma, i że można śmiało jechać w góry. Ciężko było to zweryfikować siedząc w domu. Z kolei ambitniejsza wyprawa gdzieś daleko mogłaby zakończyć się klęską, gdyby okazało się, że jednak z tą ilością śniegu to przesada. Postawiłem wiec na Venåsfjellet. Nie miałem daleko (jak na warunki norweskie), i nie byłoby szkoda, gdybym musiał w pewnym momencie zawrócić.

Po drodze przez Drammen, Kongsberg, a potem Notoddoen mogłem zorientować się w ilości śniegu zalegajacego pobocze. Wciąż było go sporo, choć w bardziej nasłonecznionych rejonach, nie rzucał się aż tak w oczy. Zjechałem w końcu z drogi E134 i ruszyłem na północ, trasą 361. Ta połączyła się niedługo z drogą 37. Chwilę zajęło dotarcie na południowy skraj jeziora Tinnsjå i osady Tinnoset. Tam odbiłem w boczną drogę, wąską i krętą, wijącą się po zboczu. Ta miała mnie zaprowadzić do miejsca zwanego Åkroken, ale udało mi się dojechać jedynie do Venås, jakieś 3 km wcześniej. Dalsza trasa ginęła pod śniegiem, ubitym trochę pod ciężarem skuterów śnieżnych. Wolałem jednak nie ryzykować utknięcia gdzieś w zaspie, w sytuacji, gdybym się zdecydował na dalszą jazdę. Tutaj musiałem rozpocząć wędrówkę.

Droga po lekko wnoszącej się drodze (a czasem opadającej) była dość monotonna. Wkrótce po rozpoczęciu wszedłem w las a z nieba zaczął prószyć śnieg. Tego się nie spodziewałem. Według prognozy, miało świecić słońce. Nie była to jeszcze poważna zamieć, nie musiałem zatem rozważać odwrotu. Poruszałem się do przodu, sprawdzając co jakiś czas swoje położenie na wirtualnej mapie. W końcu mogłem odbić na północ i zacząć podejście. Zrobiło się stromiej, ale tu także śnieg nosił ślady skuterów śnieżnych i wędrówka nie była męcząca. W miejscu, na zboczu zrobiono wycinkę i było nieco więcej przestrzeni. Przystanąłem, by polatać dronem, ale w sypiącym lekko śniegu nie spodziewałem się zrobić żadnych rewelacyjnych ujęć.

Ruszyłem dalej. Szlak ciągnął się przez las i trudno było dojrzeć cokolwiek innego poza drzewami wokół. Jednak jakiś czas później nieco się przerzedziło, a ja dostrzegłem kilka domków wypoczynkowych wystających tu i ówdzie ze śniegu. Moja mapa w telefonie poinformowała mnie, że to tutaj muszę odbić na wschód, jeśli chcę dojść na szczyt. Chciałem. Tylko, że dalej, nie było już udeptanej ścieżki. Wszystko ginęło pod śniegiem. I nie byłoby to jeszcze problemem. Miałem ze sobą rakiety śnieżne. Założyłem je na nogi, ale zdołałem przejść zaledwie kilkadziesiąt metrów, bo na mojej drodze pojawił się strumień.

Niezbyt szeroki, i w normalnych okolicznościach pewnie nawet bym się nad tym nie zastanawiał tylko przeskoczył na przeciwległy brzeg. Teraz jednak oba brzegi ginęły pod głębokimi zaspami. Ciężko było stwierdzić, czy podchodząc bliżej nie runę po prostu do lodowatej wody wraz z osuwającym się puchem. Poza tym, studiując uważniej mapę dostrzegłem, że nieco dalej, na mojej drodze czekają jeszcze dwie podobne przeszkody. Decyzja zatem mogła być tylko jedna. Odwrót.

Nie do końca tego się spodziewałem, tym bardziej, że szczyt był już w zasięgu wzroku. No ale takie są realia w górach. Czasem mądrzej jest odpuścić. Przysiadłem na tarasie jednej z hytt i zjadłem conieco. A potem skierowałem się z powrotem w dół.

Nim zacząłem schodzić, wypogodziło się. Przestało padać. Wyszło ładne słońce i świat wydał się od razu piękniejszy. W takich okolicznościach aż nie chciało się wracać, ale w końcu trzeba było ruszyć swoje cztery litery. Droga powrotna była jeszcze bardziej monotonna, bo schodziłem tą samą trasą, ale przynajmniej świeciło teraz słońce. Kiedy wreszcie doszedłem do samochodu, miałem już w nogach przeszło 12 kilometrów i przeświadczenie, że jeszcze kiedyś tu wrócę i wejdę na Venåsfjellet, jak nie będzie wokół tyle śniegu.

Venåsfjellet is a peak 1037 m above sea level. It is located in the Telemark region, on the western shore of Lake Tinnsjå. Climbing the peak would be a great opportunity to admire the southern part of the lake, the Blefjell massif, and also the Gaustatoppen peak, which is located only 21 kilometers away. That is why this place has been on my list for some time. This relatively close mountain was a backup plan for a day, when further and more ambitious expeditions could not take place.

And so it turned out. Mid-March is a time when there is still snow in many places. Just a week earlier I had convinced myself that I still had to wait a while until spring and the start of the hiking season. However, from many sides I heard voices that there was no more snow and it was safe to go to the mountains. It was hard to verify this sitting at home. On the other hand, a more ambitious expedition somewhere far away could end like disaster if it turned out that the amount of snow was too much. So I decided to go to Venåsfjellet. I didn’t have far to go (for Norwegian conditions), and it wouldn’t be a shame if I had to turn back at some point.

On the way through Drammen, Kongsberg, and then Notoddoen, I could see how much snow was lying on the roadside. There was still a lot of it, although in sunnier areas it wasn’t that noticeable. I finally turned off the E134 and headed north, along route 361. It soon connected with route 37. It took a while to reach the southern edge of Lake Tinnsjå and the settlement of Tinnoset. There I turned onto a side road, narrow and winding, going up the slope. This was supposed to take me to a place called Åkroken, but I only managed to get to Venås, about 3 km earlier. The rest of the route was lost under the snow, slightly packed under the weight of the snowmobiles. However, I preferred not to risk getting stuck somewhere further away, in case I decided to continue driving. This is where I had to start my hike.

The path along the slightly rising (or descending) road was quite monotonous. Shortly after starting, I entered the forest and snow began to fall from the sky. I did not expect that. According to the forecast, the sun was supposed to shine. It was not a serious blizzard yet, so I did not have to consider turning back. I moved forward, checking my position on the virtual map from time to time. Finally, I was able to turn north and start the ascent. It became steeper, but here too the snow bore traces of snowmobiles and the hike was not tiring. In one place, on the slope, they had made a clearing and there was a bit more space. I stopped there to fly the drone, but in the lightly falling snow I did not expect to take any great shots.

I moved on. The trail continued through the forest, and it was hard to see anything but the trees around. But after a while, it thinned out a bit, and I noticed a few cabins sticking out of the snow here and there. My map on my phone told me that I had to turn east here if I wanted to reach the summit. I wanted. Except that there was no more beaten path. Everything was lost under the snow. And that wouldn’t be a problem. I had snowshoes with me. I put them on, but I managed to walk only a few dozen meters, because a stream appeared in my path.

Not very wide, and in normal circumstances I probably wouldn’t even think about it and just jumped to the opposite bank. Now, both banks were lost under deep snowdrifts. It was hard to tell whether, if I got closer, I wouldn’t simply fall into the icy water along with the sliding snow. Besides, studying the map more carefully, I noticed that a little further on, two more similar obstacles were waiting on my way. So there could only be one decision. Retreat.

I didn’t quite expect this, especially since the summit was already in sight. But that’s the reality in the mountains. Sometimes it’s wiser to let go. I sat down on the terrace of one of the cabin and had a break. And then I headed back down.

Before I started to descend, the weather cleared up. It stopped snowing. A beautiful sun came out and the world seemed immediately more beautiful. In such circumstances, you just didn’t want to go back, but in the end you had to do your job. The way back was even more monotonous, because I was going down the same route, but at least the sun was shining now. When I finally reached the car, I had already walked over 12 kilometers and I was convinced that I will come back here and climb Venåsfjellet someday, when there won’t be so much snow around.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *