
Eldrevatnet i biała pustka
Długo musiałem czekać na swoją pierwszą w tym roku wyprawę w góry. I początkowo planowałem coś zupełnie innego. Miał być wyjazd na zachód i spanie w hyccie. Te plany pokrzyżowały prognozy pogody. W związku z tym musiałem znaleźć jakiś rejon, gdzie będę mógł spokojnie połazić nie będąc narażonym na opady deszczu. Wyższe góry odpadały, bo spodziewałem się, że tam wciąż zalega mnóstwo śniegu i choć wożę od jakiegoś czasu w bagażniku rakiety śnieżne, to taka wędrówka byłaby dość męcząca. Postanowiłem zatem ponownie udać się w rejon Hemsedal i okolice jeziora Eldrevatnet. Stamtąd odchodzą fajne trasy po w miarę płaskiej szutrowej drodze. Jak dotąd udało mi się spenetrować zaledwie jedną z nich. Ta druga, znacznie dłuższa wciąż tkwiła mi w głowie jako plan na nieokreśloną przyszłość. I zdaje się, że właśnie przyszedł na nią czas.
Nie do końca wiedziałem czego spodziewać się na miejscu. Jak dużo śniegu tam będzie? Czy droga prowadząca do tamy na jeziorze Sulevatnet, jakieś 12 km od miejsca startu będzie zasypana, czy będę mógł nią spokojnie isć? Czy będę potrzebował rakiet śnieżnych? A może wszystko będzie oblodzone i muszę zabrać nakładki na buty do chodzenia po lodzie. Widoki z kamerek internetowych pokazywały jedynie, że główna droga prowadząca na północ, 52-ójka jest przejezdna a na poboczu nie ma zbyt dużo śniegu. To dawało jakąś nadzieję na fajną wędrówkę. Z kolei prognozy pogody zapowiadały pochmurny dzień z opadami pod wieczór. I temperatury od minus 4 do plus 4 stopni.
Spakowałem się dzień wcześniej i dość szybko poszedłem spać. W końcu żeby dotrzeć na miejsce potrzebowałem jakichś 4 godzin jazdy, trzeba było więc wstać bardzo wcześnie. Nie pytajcie o której zwlokłem się z łóżka, ale na miejscu byłem już o siódmej rano. Za szczytami gór widniała łuna wschodzącego słońca. Było kilka stopni poniżej zera gdy zaparkowałem auto na parkingu przy jeziorze Eldrevatnet. Zmieniłem buty, zgarnąłem sprzęt i niezwłocznie wyruszyłem. Po kilku minutach poczułem jak palce, pomimo rękawic kostnieją mi z zimna. Co kilkanaście metrów przystawałem i cykałem fotki, do czego potrzebowałem sprawnych, nie okrytych dłoni, a to wcale nie pomagało, żeby się ogrzać. Jednak widoki były zbyt piękne, żeby odpuścić sobie zdjęcia.
Doszedłem do rozwidlenia dróg. Idąc prosto, bardziej w kierunku wschodnim doszedłbym do jeziora Juklevatnet. Parę lat temu szedłem już tą trasą i mogę ją szczerze polecić. Tym razem jednak interesowała mnie droga odchodząca na północ, w kierunku jeziora Sulevatnet. Już po kilkudziesięciu metrach zdałem sobie sprawę, że może nie być tak łatwo. Trasę w dużej części pokrywał śnieg. Był na tyle twardy, że spokojnie mogłem po nim chodzić, bez obaw, że się zapadnę. Nie było więc jakiejś większej tragedii. Już na parkingu spostrzegłem, że wszystko jest zmarznięte na kamień i nie zdecydowałem się zabrać rakiet śnieżnych. Problemem mógł być fakt, że w dalszej części trasy droga mogła być zupełnie niewidoczna, a nie znając okolicy mogłem zboczyć z trasy. Pocieszałem się, że przecież mam w kieszeni komórkę i zawsze mogę sprawdzić swoją pozycję na wirtualnej mapie.
Szedłem naprzód i rzeczywiście, niedługo potem nie mogłem już wypatrzyć, którędy biegnie droga. Utrzymywałem kierunek marszu. Słońce wzeszło wyżej i pomimo chmur jego promienie kilkukrotnie przebiły się przez chmury. Było to miłe zaskoczenie, bo spodziewałem się całkowitego, pochmurnego i szarego dnia. Zewsząd otaczała mnie biel. Biel i jakieś wystające spod śniegu skały. Spostrzegłem kontrastującą z tą bielą czarną, poziomą linię, która okazała się fragmentem drogi. Utwierdziło mnie to, że idę we właściwym kierunku. Droga wiodła równolegle do przepływającej przez dolinę rzeki i w którymś momencie ujrzałem (a także usłyszałem) jak spieniona, wartka woda przepływa w szczelinie między dwoma grubymi warstwami śniegu. Lepiej było trzymać się w bezpiecznej odległości od krawędzi tych zasp, pomyślałem.
Droga znów zniknęła pod białym puchem. Nie wiem, czy temperatura wzrosła, ale z czasem zauważyłem dwie rzeczy. Pierwsza to to, że moje dłonie nie marzły już tak bardzo. A druga, że śnieg pod stopami już nie zawsze utrzymywał mój ciężar. Bywało, że zapadałem się w zaspie aż po kolana, na szczęście nie zdarzało się to często. Niemniej wędrówka stawała się przez to trudniejsza.
Kiedy przez dłuższy czas nie mogłem dojrzeć żadnej oznaki działalności człowieka i zastanawiałem się, czy wciąż idę we właściwym kierunku, wyciągnąłem komórkę. Chciałem sprawdzić swoje położenie, ale okazało się, że przez brak zasięgu, mapa nie może się wczytać. Byłem więc zdany tylko na siebie. Jako, że nie czułem jeszcze zmęczenia, nie myślałem też o odwrocie. Postanowiłem, że dojdę do wzniesienia widocznego w oddali przed sobą i tam zobaczę co dalej. Szedłem, a krajobraz wokół nie zmieniał się za wiele. Wciąż przeważała biel. Po prawej stronie mijałem ciągnące się równolegle do biegu doliny zbocze góry. Przed sobą ujrzałem szczelinę w śniegu i do uszu dotarł szum przelewającej się tam wody. Rzeka. Ta sama, wzdłuż której biegła droga. Chwilę potem, jakieś 100 metrów na lewo dojrzałem częściowo pokryty śniegiem most. Jeśli był most, to była i droga. Ruszyłem w jego stronę. Przekroczyłem rzekę i maszerowałem dalej, wciąż po śniegu i wciąż nie widząc drogi przed sobą. Gdzieś w oddali dostrzegłem cienkie proste linie, wystających spod śniegu słupków i skierowałem się w tamtym kierunku. Miałem już w nogach jakieś 6-7 kilometrów ale nie czułem zmęczenia. Bardziej lekki niepokój związany z brakiem możliwości zlokalizowania szlaku. Postanowiłem wspiąć się na widoczne przede mną wzniesienie, z charakterystycznym kamiennym kopcem na szczycie i stamtąd rozejrzeć się dookoła. I zawrócić, jeśli nie dojrzę niczego, co pomogłoby mi w określeniu właściwego kierunku.
Jeszcze zanim znalazłem się na szczycie ujrzałem coś niesamowitego. Widniejące w oddali, w dolinie między łagodnymi zboczami strzeliste i postrzępione szczyty gór. Pokryte śniegiem, strome, niedostępne, majestatyczne i skąpane w porannym słońcu. Po prostu coś pięknego. Wspiąłem się na pagórek i rozejrzałem wokół. Oprócz metalowej zagrody dla owiec nieopodal, nie dostrzegłem żadnych oznak działalności człowieka, tym bardziej drogi, która mogła poprowadzić mnie dalej. Komórka nadal była nieużyteczna. Porobiłem parę zdjęć, polatałem dronem i ruszyłem w drogę powrotną.
W wielu miejscach szedłem po prostu po własnych śladach. Niekiedy odbijałem nieco na lewo lub na prawo. Nie miało to wielkiego znaczenia o ile utrzymywałem kierunek marszu. Jeszcze zanim doszedłem do mostu ujrzałem w oddali malutkie punkciki przemieszczających się na nartach ludzi. Zniknęły jednak za wzniesieniem zanim przekroczyłem rzekę. Jakiś czas potem kolejny narciarz pojawił się w polu widzenia i tym razem minąłem go na tyle blisko, że mogliśmy się pozdrowić uniesieniem ręki.
Pomimo pokonywania tej samej trasy i dość monotonnych, monochromatycznych widoków, okolica urzekała swoim surowym pięknem. Zastanawiałem się jak ta dolina wygląda latem, kiedy kolorystyka jest zupełnie inna i można by wędrować tędy bez śniegu pod stopami. Będę musiał tu kiedyś wrócić, żeby się przekonać. Może fajnie byłoby się wybrać w te strony z namiotem.
W dalszej drodze minąłem paru kolejnych narciarzy. Zapewne zachodzili w głowę co ja tu robię, w zwykłych butach trekkingowych i bez narciarskiego sprzętu, ale żaden nie zdecydował się przystanąć i zapytać. Dochodziłem już pomału do wspomnianego wcześniej skrzyżowania, kiedy wznosząca się nad nim górka zwróciła moją uwagę. Od strony jeziora Eldrevatnet wznosi się ona dość stromo, ale od tej strony zbocze było łagodne i zachęcało do zboczenia z trasy i wspięcia się na szczyt. Dałem się skusić i wkrótce potem podziwiałem widoki z góry. Niebo, zgodnie z wcześniejszymi prognozami było zachmurzone, ale słońce nie dawało za wygraną i gdzieniegdzie jeszcze przedzierało się swoimi promieniami w dół. A okoliczne góry, pokryte śniegiem uderzały swym pięknem. Przystanąłem na chwilę, znów wypuściłem drona, a potem zszedłem do drogi i skierowałem się w stronę auta.
Udało mi się przejść ponad 15 km co było ciekawym wynikiem jak na pierwszą tego roku wędrówkę. W większości po w miarę płaskim terenie, choć pokrytym twardym, zmrożonym śniegiem. Nie doszedłem do końca trasy, ale też nie to było moim celem, zważywszy, że nie wiedziałem do końca jakich warunków się spodziewać na miejscu. Miejscówka na pewno ciekawa i warta polecenia. Sam chętnie jeszcze w to miejsce powrócę, w bardziej cieplejszych okolicznościach.
I had to wait a long time for my first mountain trip this year. And initially I had planned something completely different. I was supposed to go west and sleep in a cabin. These plans were thwarted by the weather forecast. Therefore, I had to find a place where I could walk calmly without being exposed to rain. Higher mountains were out of the question, because I expected that there would still be a lot of snow there, and although I have been carrying snowshoes in my trunk for some time, such a hike would be quite tiring. So I decided to go to the Hemsedal valley and the area of Lake Eldrevatnet. There are two nice trails from there on a relatively flat gravel road. So far, I have only managed to explore one of them. The second, much longer was still stuck in my head as a plan for the indefinite future. And it seems that the time has come for it.
I didn’t really know what to expect when I got there. How much snow would there be? Will the road leading to the dam on Lake Sulevatnet, about 12 km from the starting point, be covered in snow, or will I be able to walk on it safely? Will I need snowshoes? Or maybe everything will be icy and I need to take ice-covers for my shoes. The views from the webcams only showed that the main road leading north, 52, was passable and there was not much snow on the side of the road. This gave some hope for a nice hike. On the other hand, the weather forecast predicted a cloudy day with precipitation in the evening. And temperatures from minus 4 to plus 4 degrees.
I packed the day before and went to bed quite quickly. After all, to get there I needed about 4 hours of driving, so I had to get up very early. Don’t ask what time I got out of bed, but I was on place at seven in the morning. Behind the mountain peaks there was the glow of the rising sun. It was a few degrees below zero when I parked my car at the parking lot by Lake Eldrevatnet. I changed my shoes, gathered my gear and immediately set off. After a few minutes I felt my fingers, despite thick gloves, go numb from the cold. Every dozen or so meters I stopped and took photos, which required my agile, uncovered hands, and that didn’t help to keep warm at all. However, the views were too beautiful to pass up taking photos.
I reached a crossroad. If I went straight, more to the east, I would reach Lake Juklevatnet. I had already taken this route a few years ago and I can sincerely recommend it. This time, however, I was interested in the road leading north, towards Lake Sulevatnet. After only a few dozen meters I realized that it might not be so easy. The route was largely covered with snow. It was hard enough that I could walk on it without worrying about sinking. So it wasn’t a major tragedy. Already at the parking lot I noticed that everything was frozen solid and I decided not to take snowshoes. The problem could be that the road could be completely invisible further along the route, and not knowing the area could lead me off track. I consoled myself with the fact that I had my cell phone in my pocket and could always check my position on a virtual map.
I walked forward and indeed, soon I could no longer see where the road was. I kept the direction of my march. The sun rose higher and despite the clouds its rays broke through the clouds several times. It was a pleasant surprise, because I had expected a completely, overcast and grey day. I was surrounded by whiteness on all sides. White and some rocks sticking out from under the snow. I noticed a black, horizontal line contrasting with this whiteness, which turned out to be a part of the road. This confirmed to me that I was going in the right direction. The road ran parallel to the river flowing through the valley and at some point I saw (and also heard) foaming, fast-flowing water flowing in a gap between two thick layers of snow. It was better to keep a safe distance from the edge of these snowdrifts, I thought.
The road disappeared under the white fluff again. I don’t know if the temperature had risen, but over time I noticed two things. The first was that my hands were no longer freezing so much. And the second was that the snow underfoot no longer always supported my weight. Sometimes I sank into a snowdrift up to my knees, fortunately it didn’t happen often. Nevertheless, the hike became more difficult because of it.
When for a long time I couldn’t see any sign of human activity and wondered if I was still going in the right direction, I pulled out my cell phone. I wanted to check my position, and it turned out that due to the lack of signal, the map might not load. So I was on my own. Since I didn’t feel tired yet, I didn’t think about turning back either. I decided that I would reach the elevation visible in the distance ahead of me and there I would see what to do next. I walked, and the landscape around me didn’t change much. Whiteness still prevailed. On the right side I passed a mountainside stretching parallel to the valley. In front of me I saw a crack in the snow and the sound of water flowing there reached my ears. A river. The same one along which the road ran. A moment later, about 100 meters to the left, I saw a partially snow-covered bridge. If there was a bridge, there was a road. I set off in its direction. I crossed the river and continued walking, still in the snow and still not seeing the road ahead. Somewhere in the distance, I saw thin straight lines, posts sticking out from under the snow, and headed in that direction. I had already walked about 6-7 kilometers, but I didn’t feel tired. More of a slight anxiety related to the inability to locate the trail. I decided to climb the hill visible in front of me with a characteristic stone cairn on the top and from there look around. And turn around if I didn’t see anything that would help me determine the right direction.
Even before I reached the top, I saw something incredible. In the distance, in the valley between gentle slopes, loomed the towering and jagged peaks of the mountains. Covered with snow, steep, inaccessible, majestic and bathed in the morning sun. Simply beautiful. I climbed a hill and looked around. Apart from a metal sheep fence nearby, I saw no signs of human activity, much less a road that could lead me further. My phone was still useless. I took a few photos, flew the drone, and headed back. In many places I simply followed my own tracks. Sometimes I veered a little to the left or right. It didn’t matter much as long as I kept my direction. Before I reached the bridge, I saw tiny specks of people skiing in the distance. But they disappeared over the hill before I crossed the river. A while later, another skier came into view, and this time I passed him close enough for us to raise a hand and greet each other.
Despite covering the same route and the rather monotonous, monochromatic views, the area captivated with its raw beauty. I wondered what this valley looked like during the summer, when the colors were completely different and you could hike here without snow. I’ll have to come back here someday to find out. Maybe it would be nice to go to this area with a tent.
On the way I passed a few more skiers. They were probably wondering what I was doing here, in ordinary trekking shoes and without ski equipment, but none of them decided to stop and ask. I was slowly approaching the previously mentioned crossroad when the hill rising above it caught my attention. From the side of Lake Eldrevatnet it rises quite steeply, but from this side the slope was gentle and encouraged me to deviate from the route and climb to the top. I gave in to the temptation and soon after I was admiring the views from the top. The sky, as predicted earlier, was overcast, but the sun was not giving up and here and there it still broke through with its rays down. And the surrounding mountains, covered with snow, were striking in their beauty. I stopped for a moment, released the drone again and then went down to the road and headed towards the car.
I managed to walk over 15 km, which was an interesting result as the first hike this year. Mostly on relatively flat terrain, although covered with hard, frozen snow. I did not reach the end of the route, but that was not my goal either, considering that I did not know exactly what conditions to expect there. The place is certainly interesting and worth recommending. I would gladly return to this place, in warmer circumstances.


Jeden komentarz
Lidia Ogrodowczyk
Piękne zdjęcia + filmk, ale oglądając je czułam , że nigdy nie zdobyłabym się na takie wędrówki. Ale taki jest norweski krajobraz.