górskie wyprawy

Vetanosi

Mimo, że poprzedni weekend zaowocował całkiem udaną wycieczką na archipelag Hvaler, czułem pewien niedosyt. Łażenie po płaskim terenie, bez wspinania się i widoku gór to jednak nie to samo. Czułem więc narastający apetyt na góry i nie mogłem doczekać się kolejnej soboty. W ciągu tygodnia moje poszukiwania kolejnej trasy zawęziły się do obszaru wokół Lærdalsøyri i tamtejszych stromych zboczy. Wyszukałem kilka interesujących szlaków, z których jeden był punktem obowiązkowym, a któryś z pozostałych mogłem ‘’zaliczyć’’ w miarę możliwości kolejnego dnia.

Postanowiłem wyruszyć już w piątek po pracy, żeby dojechać na miejsce i przespać się by już o świcie ruszyć na pierwszą górę. Plan zakładał krótki odpoczynek po zejściu i ewentualną wspinaczkę na kolejny szczyt. Tak się złożyło, że firma, w której pracuję organizowała w ten dzień imprezę dla pracowników, z której z premedytacją zrezygnowałem. Wszyscy zebrali się i opuścili biuro już około południa, wobec czego uznałem, że i ja mogę skończyć wcześniej. Wszak do Lærdal jest kawał drogi. Ostatecznie wyruszyłem gdzieś o 13.00, a na miejsce dotarłem po 18.00. Dojechałem na przystań promową Fukkenes, gdzie znajduje się parking oraz początek szlaku na Vetanosi / Fagerset.

Close
Wyznaczanie trasy
pokaż opcje ukryj opcje
Print Reset
Pobieranie wskazówek...
Close
Find Nearby Zapisz położenie znacznika Wyznaczanie trasy

Uznałem, że jest szansa, żeby jeszcze tego wieczoru wejść na szczyt i spędzić noc w namiocie, a rano zejść na dół, dzięki czemu będę dysponował większą ilością czasu na łażenie. Przebrałem się, dopakowałem plecak i ruszyłem. Tablica informacyjna tuż przy parkingu uświadomiła mi, że trasa do Fagerset, to jakieś 3 – 3,5 godziny marszu. Stamtąd na szczyt Vetanosi był jeszcze kawałek, może kolejna godzina. Spojrzałem na zegarek. Do zachodu słońca miałem niecałe 3 godziny. Jeśli chciałem przed zachodem zameldować się na górze, musiałem się pośpieszyć.

Pierwsze kilkaset metrów to w miarę szeroka, szutrowa droga, prowadząca na sam koniec cypla Fodnes i do znajdującego się tam gospodarstwa. Tuż przed zabudowaniami od drogi odchodzi w las ścieżka, która już od pierwszych metrów ostro pnie się w górę. Generalnie, gdzieś do wysokości 850m n.p.m. szlak prowadzi pomiędzy drzewami, więc widoki są dość mocno ograniczone. Jednak na trasie, są miejsca, gdzie można nasycić oczy niezłymi widokami. Pierwsze z takich miejsc znalazłem już po kilku pierwszych minutach marszu. Widok na fiord, góry w oddali i przepływające promy już na tej wysokości był hipnotyzujący. Nie mogłem jednak zbyt długo tym się delektować. Śpieszyłem się. Nie mogłem pozwolić, by zmrok zastał mnie w tym lesie. Drugi punkt widokowy nosił nazwę Stegen i znajdował się na wysokości 565m n.p.m. Gdy tam dotarłem ociekałem potem jakby ktoś wylał na mnie wiadro wody. Zatrzymałem się na parominutową przerwę. Widoki spomiędzy drzew robiły ogromne wrażenie. Niebo było zachmurzone, a gałęziami targał silny wiatr. Podejrzewałem, że gdy wejdę wyżej, może wiać jeszcze silniej.

Ruszyłem dalej. Jakiś czas później natrafiłem na rozwidlenie szlaków. Jeden prowadził do Fagerset. Wciąż nie wiedziałem do końca czym było to miejsce. Nie wyglądało na żaden szczyt na mapie. Drugi, znacznie bardziej stromy kierował bezpośrednio na Vetanosi. Tej ścieżki nie było na mapie, musiała powstać całkiem niedawno, przez co chwilę się zastanawiałem czy będzie mądrze właśnie nią kontynuować wspinaczkę. Wydawało się jednak, że dojdę nią na górę znacznie szybciej, a czas mnie naglił. Ruszyłem. Było stromo. Mięśnie nóg paliły ogniem, a duży plecak na ramionach nie ułatwiał sprawy. Ale parłem do przodu. Coraz rzadsze drzewa potwierdziły moje przypuszczenia. Na górze wiatr hulał na całego. W dodatku zrobiło się dużo chłodniej.

Słońce, choć schowane za chmurami, dawało klimatyczną poświatę a pojedyncze świetlne promienie przebijały się przez zasłonę i oświetlały zbocza gór po drugiej stronie fiordu. Gdy wyszedłem całkowicie ponad linię drzew mogłem ujrzeć odnogę Lærdalsfjordu łączącą się z Sognefjordem oraz ciągnący się na północ Lustrafjord. Widok był nieziemski. Co parę chwil przystawałem, by zrobić kolejne zdjęcie wciąż przedstawiające tę samą scenę. Mógłbym tak klikać w nieskończoność.

Tymczasem barwa chmur na zachodzie zmieniła się z jasnego, białego światła w żółte, a następnie w pomarańczowe. Śpieszyłem się, pokonując kolejne metry, by dotrzeć na szczyt, zanim słońce zajdzie całkowicie. W końcu dostrzegłem charakterystyczną kamienną wieżę w oddali. Ruszyłem w jej stronę, a gdy dotarłem na miejsce wciąż pozostało mi jeszcze sporo czasu. Zimne podmuchy wiatru nie dawały chwili wytchnienia. Musiałem założyć coś na siebie, żeby nie zmarznąć ale nie było na to czasu. Musiałem robić zdjęcia bo spektakl na niebie był zjawiskiem, którego nie można było przegapić. Dopiero, gdy było już jasne, że słońce definitywnie schowało się za horyzont, wyciągnąłem kurtkę i zacząłem rozglądać się za miejscem na rozstawienie namiotu.

Miałem w pamięci sytuację sprzed roku, gdy natrafiłem na podobną do tej wichurę i nie byłem w stanie rozłożyć namiotu. Trzeba było poszukać jakiegoś osłoniętego od wiatru miejsca. Zszedłem nieco niżej i po paru minutach znalazłem niewielkie zagłębienie terenu, w którym mogłem spróbować.

Kilka (kilkanaście) minut później, namiot, obciążony plecakiem był rozstawiony. Robiło się coraz ciemniej i nie było sensu eksplorować okolicę. Postanowiłem, że równie dobrze mogę już iść spać. Wsunąłem się do śpiwora i niemal natychmiast zasnąłem.

Nie wiem ile spałem, ale podejrzewam, że niezbyt długo. Wiatr szalał przez całą noc, uderzając w mój namiot. Zastanawiałem się, czy dam radę go rano złożyć i wpakować do plecaka nie tracąc w trakcie całego dobytku. Nie zasnąłem już więcej tej nocy, choć próbowałem. Przewracałem się tylko z boku na bok. Może zdarzyło mi się zapaść w jakieś krótkie drzemki, ale nie nie była to zdecydowanie dobrze przespana noc.

Gdy jako tako się przejaśniło, odkryłem, że wiatr jakby osłabł nieco. Chwilami nie wiał w ogóle. Zwietrzyłem swoją szansę na ogarniecie się i spakowanie majdanu. Szybka, poranna toaleta, składanie namiotu i byłem gotowy do drogi.

Słońce już wstało, choć przez gęstą zasłonę chmur, ominął mnie spektakularny wschód, który mógłbym porównać do wieczornego widowiska. Trudno, widać, nie można mieć wszystkiego. Pokręciłem się jeszcze po szczycie, porobiłem parę fotek a potem wyciągnąłem komórkę, żeby sprawdzić, którędy powinienem iść. Chciałem zejść inną trasą, tą wiodącą przez Fagerset i musiałem odnaleźć prowadzącą tam ścieżkę (o ile w ogóle jakaś istniała).

Mapa w komórce pokazała mi, że wcale nie dotarłem na szczyt Vetanosi. Kamienny kopiec nie był wcale ustawiony w najwyższym miejscu góry. Ten znajdował się nieco bardziej na północ. Co za niedopatrzenie. Aby stało się zadość formalnościom, ruszyłem w kierunku szczytu. Przez jakąś chwilę błądziłem w kółko, bo prawdziwy szczyt nie był w żaden sposób oznaczony. Żadnej kamiennej wieży, kopca, czy nawet pojedynczego kamienia. W końcu, z pomocą mapy w komórce dotarłem na właściwe wzgórze i mogłem skierować się na dół.

W międzyczasie słońce zdołało przebić się przez chmury i oświetlało zbocze tworząc niesamowity klimat do zdjęć. Choć było nieco chłodno a wiatr nie ucichł i wciąż odzywał się od czasu do czasu, cieszyłem się wędrówką i widokami po drodze. A było co oglądać. W oddali majaczył inny szczyt, który zachęcał, by pójść i w jego stronę. Był to Bermålsnosi (1257m n.p.m.), oddalony o jakieś 5 km. Przez jakiś czas rozważałem czy się tam wybrać, ostatecznie jednak pozostałem przy swoim pierwotnym planie.

Wkrótce przekonałem się co to jest to całe Fagerset. Kilka rozstawionych na polanie domków, zapewne używanych kiedyś przez pasterzy, dziś mogły służyć celom rekreacyjnym lokalnej społeczności. Z polany roztaczał się wręcz bajeczny widok na wejście do Lustrafjordu i spędziłem wśród tych niskich zabudowań pewnie z pół godziny fotografując i bawiąc się dronem. W końcu jednak musiałem ruszyć dalej. Ścieżka zaprowadziła mnie na zachód. Przez jakiś czas szedłem wzdłuż zbocza, ciesząc oczy widokiem, potem jednak szlak schodził w las.

Zejście nie było jakoś szczególnie strome. Na pewno nie tak jak wieczorne podejście ścieżką na Vetanosi. Wkrótce zresztą dotarłem do tamtego rozgałęzienia szlaków i dalszą drogę w dół pokonałem tą samą trasą, którą wczoraj zmierzałem pod górę.

Zejście aż do parkingu nie dłużyło się aż tak bardzo, jak myślałem. Może to zasługa widoków, jakie wciąż miałem w głowie po wędrówce tam na górze. Kiedy jednak stanąłem przy swoim aucie, odczułem całe zmęczenie wędrówką i nie byłem już tak bardzo przekonany do kolejnego wysiłku na innej trasie w okolicy. Przede wszystkim musiałem zorganizować sobie jakieś śniadanko. Przebrałem się szybko w czyste rzeczy, wsiadłem do samochodu i pojechałem do najbliższego sklepu.

Even though the previous weekend resulted in a quite successful trip to the Hvaler archipelago, I felt a bit unsatisfied. Walking on flat terrain, without climbing and without a view of the mountains, is not the same. So I felt a growing appetite for the mountains and I couldn’t wait for the next Saturday. Within a week, my search for the next route had narrowed to the area around Lærdalsøyri and its steep slopes. I looked for several interesting trails, and finally chose a Vetanosi (1134m asl) as my main goal and few others as a plan B.

I decided to set off on Friday after work, to get there and sleep, so that I could start climbing the first mountain at dawn. The plan was to take a short rest after the descent and possibly climb to the next peak. I finished my work earlier and around 1 p.m. I was on my way to Lærdal when I arrived after 6 p.m. I got to the Fukkenes ferry port, where there is a parking lot and the beginning of the trail to Vetanosi / Fagerset.

I decided that there was a chance to climb to the top that evening and spend the night in a tent and go down in the morning, which would give me more time for hiking next day. I changed clothes, packed my backpack and set off. The information board right next to the parking lot informed me that the route to Fagerset would take about 3 – 3.5 hours of walking. From there it was still a bit to the top of Vetanosi, maybe another hour. I looked at my watch. I had less than 3 hours until sunset. If I wanted to get to the top before that, I had to hurry.

The first few hundred meters are a wide, gravel road leading to the very end of the Fodnes cape and to the farm there. Just before the buildings, a path leads off the road into the forest and climbs steeply from the first meters. Generally, somewhere up to an altitude of 850m above sea level the trail leads between trees, so the views are quite limited. However, along the route, there are places where you can feast your eyes on some nice views. I found the first such places after the first few minutes of walking. The view of the fjord, the mountains in the distance and the ferries passing by at this height was mesmerizing. However, I couldn’t enjoy the view for too long. I was in a hurry. I couldn’t let darkness find me in this forest. The second viewing point was called Stegen and was located at an altitude of 565 m above sea level. When I got there, I was dripping with sweat as if someone had poured a bucket of water on me. I stopped for a break of a few minutes. The views from between the trees were very impressive. The sky was cloudy, and a strong wind shook the branches. I suspected that as I climbed higher, the wind might get even stronger.

I moved on. Some time later I came across a side branch of the trail. One led to Fagerset. I still didn’t really know what this place was. It didn’t look like any peak on the map. The second, much steeper one led directly to Vetanosi. This path was not on the map, it must have been created quite recently, which made me wonder for a moment whether it would be wise to continue climbing along it. However, it seemed that I would reach the top much faster, and I was pressed for time. I set off. It was steep. The muscles in my legs were burning with fire, and the large backpack on my shoulders didn’t make things any easier. But I went forward. The increasingly rare trees confirmed my suspicions. At the top the wind was blowing wildly. In addition, it became much colder.

The sun, although hidden behind the clouds, gave an atmospheric glow and single rays of light broke through the curtain and illuminated the slopes of the mountains on the other side of the fjord. When I got completely above the tree line, I could see the Lærdalsfjord branch connecting with the Sognefjord and the Lustrafjord stretching north. The view was heavenly. Every few moments I stopped to take another photo, still showing the same scene. I could do it forever.

Meanwhile, the color of the clouds in the west changed from bright white light to yellow and then to orange. I was in a hurry, climbing more and more meters to reach the top before the sun completely set. Finally I spotted the distinctive stone tower in the distance. I started towards it, and when I got there I still had a lot of time left. Cold gusts of wind gave no respite. I had to put on something to stay warm, but there was no time for that. I had to take photos because the spectacle in the sky was a phenomenon that could not be missed. Only when it was clear that the sun had definitely disappeared below the horizon, I took out my jacket and started looking for a place to set up the tent.

I remembered a situation from a year ago when I encountered a storm similar to this one and I was unable to set up the tent. I needed a place sheltered from the wind. I went a little lower and after a few minutes I found a small pocket in the ground where I could try.

A few (dozen) minutes later, the tent, loaded with a backpack, was set up. It was getting darker and there was no point in exploring the area. I decided I might as well go to sleep. I slipped into my sleeping bag and fell asleep almost immediately.

I don’t know how long I slept, but I suspect it wasn’t very long. The wind raged all night, pounding my tent. I wondered if I would be able to fold it in the morning and put it in my backpack without losing all my belongings in the process. I couldn’t sleep again that night, even though I tried. I just rolled from side to side. I may have fallen into some short naps, but it definitely wasn’t a good night’s sleep.

When it cleared up, I discovered that the wind seemed to have weakened a bit. At times there was no blowing at all. I got my chance to get myself together and pack my things. A quick morning toilet, folding the tent and I was ready to go.

The sun had already risen, although due to the thick cover of clouds, I missed the spectacular sunrise.

The map on my cell phone showed me that I hadn’t reached the top of Vetanosi at all. The stone mound was not at the highest point of the mountain. This one was a little further north. What an oversight. To make it a formality, I started towards the peak. I wandered around for a while because the real peak was not marked in any way. No stone tower, cairn, or even a single stone. Finally, with the help of the map on my cell phone, I reached the correct hill and was able to head down.

In the meantime, the sun managed to break through the clouds and illuminate the slope, creating an amazing atmosphere for photos. Even though it was a bit chilly and the wind had not died down and still blew from time to time, I enjoyed the hike and the views along the way. And there was a lot to see. Another peak loomed in the distance, inviting me to go towards it. It was Bermålsnosi (1257m above sea level), about 5 km away. I considered whether to go there in a while, but in the end I decided to keep to my original plan.

I soon found out what exactly the Fagerset was. Several houses placed in the clearing, probably once used by shepherds, today could serve recreational purposes for the local community. The clearing offered a fabulous view of the entrance to Lustrafjord and I probably spent half an hour among these low buildings, taking photos and playing with the drone. But eventually I had to move on. The path led me west. I walked along the slope for some time, enjoying the view, but then the trail went into the forest.

The descent wasn’t particularly steep. Certainly not like the evening approach to Vetanosi. Soon, I reached that crossing on the trail and continued down the same route that I had taken uphill yesterday.

The walk down to the parking lot wasn’t as long as I thought. Maybe because of the views I still had in my head after hiking up there. However, when I stood next to my car, I felt all the fatigue from the hike and was not so convinced to make another effort on another route in the area. First, I had to arrange some breakfast. I quickly changed into clean clothes, got into the car and drove to the nearest store.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *