górskie wyprawy

Reset raz jeszcze

 

Na akcję ratowania paszportu wyruszyłem trzeciego dnia po tym jak go zgubiłem. Dzień później lało niemal cały dzień. Następnie wiało niemiłosiernie, choć udało mi się wtedy wybrać na Blomstølen i przejść ponad 30 km. I dopiero kolejnego dnia, korzystając z nieprzewidzianej dobrej pogody ruszyłem ratować swoją zgubę. Nastawiałem się na dotarcie do miejsca, w którym poprzednio zawróciłem, wierząc, że to tam znajduje się mój polar a w nim zagubiony paszport. Byłem przekonany, że pośpiesznie wówczas zawróciłem spostrzegłszy brak bluzy i nie rozejrzałem się uważnie, podczas gdy moja zguba zapewne leżała po moimi nogami.

Mając zapis tamtej trasy w telefonie ruszyłem ku owemu miejscu z przekonaniem, że nie wrócę z tej wyprawy dopóki nie odnajdę swojego paszportu. Jako, że już trzy dni wcześniej po odkryciu, że czegoś mi brakuje, wracałem trzymając się zarejestrowanej marszruty i uważnie się rozglądałem, teraz nie zaprzątałem sobie nią głowy. Po prostu szedłem mniej więcej w tym samym kierunku. Najważniejsze było abym trafił na miejsce, gdzie wtedy zawróciłem.

Po jakimś czasie dotarłem do wyznaczonego celu. Nie do końca byłem pewien czy to aby na pewno to miejsce. Zbocze, na którym wykonałem w tył zwrot ciągnęło się przez kilkadziesiąt metrów i na całej długości wyglądało mniej więcej tak samo. Ciężko było ocenić konkretny punkt, wobec czego biegałem w tę i z powrotem, rozglądając się wokół. Niestety po moim polarze nie było ani śladu.

Początek trasy | Beginning of the trail

To samo jeziorko mijałem trzy dni wcześniej. | I passed this lake three days earlier.

Spędziłem na tych poszukiwaniach jakiś czas, aż w końcu, nie mając innego wyjścia dałem za wygraną. Uznałem, że skoro jestem już tak blisko szczytu a pogoda jest zadziwiająco udana, to niech chociaż zrealizuję pierwotny cel i zdobędę szczyt Reset. Od wierzchołka góry dzieliło mnie raptem kilkadziesiąt metrów i pokonanie tego dystansu zabrało mi dosłownie chwilę. W końcu mogłem wyciągnąć z plecaka aparat i porobić parę fotek. A było co pstrykać bo widoki były naprawdę niesamowite.

Masyw ciągnął się na północ a następnie skręcał na wschód kończąc dwoma interesująco wyglądającymi szczytami: Høgafjellet oraz Bårnuten. Gdzieś w ich rejonie znajdowała się mała chatka widoczna już drogi, którą się piąłem dużo niżej.

Ruszyłem ku kolejnemu wzniesieniu, mając nadzieję dojść do ostatniego szczytu i przy owej chatce odszukać drogę w dół. Bo skoro była chatka to przecież musiała być chociaż wąska ścieżka do niej prowadząca. Póki co, w zasięgu wzroku nie dostrzegałem żadnego szlaku, który by prowadził na Reset, a im dalej się posuwałem, tym większe odnosiłem wrażenie, ze żadnych ścieżek na tym masywie nie ma.

Widok na Stokkadalen | The view of Stokkadalen valley

Jezioro Stkkadalsvatnet | Lake of Stokkadalsvatnet
Grytenuten w oddali | Grytenuten in the distance

Odkryłem jednak dość ciekawą rzecz. Zauważyłem, że na masyw można wspiąć się dużo łatwiej, korzystając ze szlaku na Kjørt, sąsiednią górę, z której jakieś dwa lata temu mogłem podziwiać wschód słońca. W miejscu, gdzie tamta ścieżka odbijała na zachód, wystarczyło skierować się dalej na północ a następnie w którymś momencie odbić na północny wschód i wspiąć się na łagodne w tym miejscu wzniesienie masywu. Aż dziwne, że nikt jeszcze nie wytyczył tutaj szlaku.

Wkrótce moim oczom ukazały się znajome górki po drugiej stronie jeziora Gjerdesdalsvatnet. Oświetlone przesuwającym się za chmurami słońcem zbocza Hovdy i Håfjell, ze srebrną wstęgą spływającego w dół wodospadu, zatrzymały mnie w tym miejscu na dobra chwilę. Dalej widziałem samotnie wznoszący się Øktarenuten.

Hovda
Håfjell

Poszedłem dalej pokonując kolejne pagórki i wzniesienia. Ujrzałem miasteczko Sandeid i majestatyczny, choć niezbyt trafiający w moje gusta szczyt Lysenuten (nieco szerzej pisałem o nim tutaj). W oddali widziałem już szczyt Høgafjellet i miałem nadzieję, że zdołam w jego pobliżu odnaleźć jakąś ścieżkę prowadzącą w dół. Nie miałem ochoty wracać tą samą trasą, głównie z uwagi na dystans, jaki ponownie musiałbym pokonać. Przeszedłem obok masztu stacji meteo, który wziąłem początkowo za szczyt i skierowałem się wzdłuż grzbietu góry na południe. Po paru minutach byłem u celu. Niewielki kamienny stos ułożono na samej krawędzi, w miejscu, które jak żadne inne nadawało się na odpoczynek po długim marszu i delektowanie się widokami. A widoki powalały na kolana. Przede mną rozciągała się panorama doliny Stokkedal oraz, nieco dalej malownicze skrzyżowanie trzech fiordów: Sandeidfjord, Vinadfjord oraz Yrkefjord . W oddali majestatycznie wznosił się Grytenuten. Jednak to, co przykuło moją uwagę był mały domek ulokowany na skale poniżej szczytu, kilkadziesiąt metrów ode mnie. Była to ta sama chatka, którą można dojrzeć z drogi na dole. Ktoś, kto ją postawił w takim miejscu musiał mieć nie lada fantazję.

Zejście do tego domku nie było proste. Szczyt Høgafjellet kończył się stromym urwiskiem i żeby z niego zejść, musiałem się nieco cofnąć. Jakoś udało mi się pokonać te kilkanaście metrów wysokości nie łamiąc sobie przy tym karku i mogłem już bez przeszkód obejrzeć ową intrygującą mnie budowlę.

Chatka miała jakieś dwa na trzy metry i choć drzwi były zamknięte na klucz, udało mi się zapuścić żurawia przez okno. Wewnątrz znajdowała się pojedyncza prycza z rozwiniętym śpiworem i niewielki stolik z kuchenką. Na parapecie jednego z okien stało radio. Widok z tego miejsca był wręcz nieziemski i zapewne każdy chciałby przynajmniej raz spędzić noc w tak skromnych warunkach, pod warunkiem, że rano miałby możliwość obejrzeć wschód słońca w takiej scenerii.

Sandeidfjorden

Høgafjellet
I mała niepozorna chatka | And a small inconspicuous hut

Do zaliczenia pozostała mi jeszcze ostatnia górka, Bårnuten. Szczyt był najbardziej na wschód wysuniętym punktem całego masywu i przypuszczałem, że z niego również widoki muszą być oszałamiające. Mimo, że górka wydawała się znajdować o rzut beretem, to już na starcie napotkałem pewne trudności. Podobnie jak kilkanaście minut wcześniej, najpierw musiałem zejść niżej, i znowu trzeba było odszukać w miarę przyzwoite miejsce, żeby nie roztrzaskać się o skały. Niczym jakaś kozica górska ruszyłem w dół i wciąż w jednym kawałku poszedłem dalej. Zmęczenie dawało już o sobie znać i miałem nadzieję, że uda mi się znaleźć gdzieś tutaj jakąś drogę na dół.

W pewnym momencie, na niewielkim pagórku przed szczytem natrafiłem na jakieś zwierzęce (przynajmniej miałem taką nadzieję) kości. Wyglądało na to, że jakieś stworzenie miało tu niezłą wyżerkę. Liczyłem na to, że nic mnie tu nie napadnie. Przebyłem ostatnie metry i postawiłem stopę na szczycie. Jednak, żeby uświadczyć lepszych widoków, musiałem pójść jeszcze kawałek dalej. Wreszcie mogłem zastanowić się, w jaki sposób mam wrócić do auta. Jakaś ścieżka musiała tu przecież być, wmawiałem sobie. W końcu w jaki sposób właściciel tego mini domku wchodzi na górę? Jeśli jednak jakaś ścieżka istniała, to ja jej nie znalazłem. Za to wpadłem na pomysł, aby skorzystać z pomocy najnowszej techniki i wyciągnąłem telefon. Pomyślicie sobie, co za kretyn, zadzwonił do ratowników górskich, żeby po niego przylecieli helikopterem. Wyprowadzę was z błędu. Takie rzeczy to tylko nad Morskim Okiem. W telefonie uruchomiłem aplikację ut.no i wczytałem mapę terenu, gdzie się znajdowałem. Na mapce odnalazłem potencjalnie najlepsze miejsce na zejście w dół i dotarcie do drogi, którą widziałem z miejsca, gdzie stałem.

Bårnuten
Powiało grozą… | It was a bit creepy

Okazało się, że trafiłem w dziesiątkę, bowiem gdy tylko dotarłem, w miejsce, gdzie zamierzałem schodzić, natrafiłem na ścieżkę. Mój zapał szybko minął, a ścieżka okazała się chyba tylko owczym traktem, często prowadzącym przez chaszcze. Mimo wszystko poruszałem się w dół, a to było najważniejsze. Po kilkunastu (a może kilkudziesięciu) minutach mozolnego schodzenia dotarłem do drogi. Tą samą drogą kilka godzin wcześniej piąłem się w górę. Teraz spokojnie skierowałem się w dół, do głównego traktu przecinającego Stokkadalen. Dojście do samochodu zajęło mi kolejne kilka minut, a cała wyprawa trwała 6 godzin i 5 minut, podczas których przeszedłem niecałe 14 km. Wędrówka okazała się udana, pomimo faktu, że nie udało mi się odnaleźć zgubionego polara i znajdującego się w jego kieszeni paszportu. Wyglądało na to, że ten ostatni będę musiał na nowo wyrabiać.

 

 

In the previous post I wrote about my trip to mountain of Reset and how I lost my passport. Three days after (and the next day after I wandered to Blomstølen, making 30 km) I decided to go on a rescue action. Fortunately weather came with sun and I was going to find my loss and finally climb on Reset with other, neighboring peaks: Høgafjellet and Bårnuten.

I was sure that I have to go to the point where I turned back last time. I believed, that my polar jacket and passport are lying there. After I went back, I followed my track and I didn’t find anything. So, the only place what it could be was at my turning back point, close to the mountain summit.

I didn’t care what route I follow to get there. And, in fact there were no routes at this area, I went more on south than last time. But finally, with helping myself with a cell phone and reviewing my last route, I get the place. I spend there some time, going up and down, searching and looking for black polar jacket, but I couldn’t find it. Finally I gave up and decided to go further and climb up on the top.

The views were spectacular. I saw Stokkadalen valley with big lake of Stokkadalsvatet and water of fjords crossing beyond. Far away, I could see raising from the sea  the mountain of Grytenuten. On south-west, more closer was another mountain, Kjort, where I climbed about two years ago.

After few minutes of adoring those wonders of nature, I turned toward north and went along the mountain’s massive to another summit. Soon, on the other side of Gjerdesdalsvatnet I could see group of the peaks where I was earlier: Hovda, Håfjell or Øktarenuten. I wandered further and some time later get to the east part of the massive. Town of Sandeid and mountain of Lysenuten was on my sight now. Few minutes later I was on another summit.

Hovda

Lysenuten

Sandeid

Høgafjellet ends rapidily with several meters high cliff. Because of that, nothing disturbed my admiration the views. From this place there is a spectacular view of crossing three fjords: Vindafjord, Sandeidfjord and Yrkefjord. I saw colossal Grytenuten mountain in the distance and my next destination more closer, Bårnuten. However, what attracted my attention was a small house located on a rock below the summit, a few dozen meters away from me. It was the same hut that you can see from the road below. Someone who put it in such a place had to have a great fantasy.

Descent to this cottage was not easy. Høgafjellet peak ended with a steep cliff and to get out of it, I had to go back a bit. Somehow I managed to overcome these several meters of height without breaking my neck and I could see this intriguing house without any problems.
The hut was about two by three meters, and although the door was locked, I was able peek through the window. Inside, there was a single bed with an unfolded sleeping bag and a small table with a stove. A radio stood on the window sill of one of the windows. The view from this place was almost unearthly, and probably everyone would like to spend the night in such raw conditions at least once, if he would be able to watch the sunrise here in the morning.

Høgafjellet
Bårnuten

Few minutes later I went to another peak. To go to the Bårnuten, I had to go down several meters on a very steep slope. Fortunately I didn’t broke any of my bones and soon I was on my way to the last summit that day.

Before I got there I found a couple of naked animal bones laid on the ground. It looked that something had a dinner here. I hoped that nothing will attack me on this mountain.

Sandeidfjorden

I passed the last meters and put my foot on the top. But to enjoy the views I had to go even further. Few minutes and one sandwich later I wondered how I should go down from here. I believed that some track has to exist somewhere around. In the end, how does the owner of this mini cottage go upstairs? If, however, a path existed, I did not find it. I got an idea to use the newest technology and pulled out the cell phone from the pocket. You’ll think, what a moron, he called the mountain rescue team to send a helicopter for him. No, no, no. Nothing like this ladies and gentlemans. I turned on ut.no app on my phone to check the current map and see how if there is any possibility way to go down from here and not ended up being dead. Imagine that I found some place just between the Høgafjellet and Bårnuten. When I get there, I was surprised because I just discovered a path. At the end it occurred that this is probably only animals trail, but anyway it led me down and I was very grateful for that.

After several minutes of braking through the bushes, finally I put my feet on the road. The same road I went up few hours earlier. Now I could head down to the main road that crosses Stokkadalen. It took me a few minutes to get to the car. The whole trip lasted 6 hours and 5 minutes, during which I passed less than 14 km. The trip was successful, despite the fact that I could not find the lost jacket and the passport in its pocket. It seemed that the last one I will have to make anew.

 

 

4 komentarze

  • Kejt

    Ta chatka, wow!
    Liczylam po cichu na szczesliwe zakonczenie przygody. Albo ze znajdziesz, albo ze ktos znalazl i gdzies do najblizszego sklepu podrzucil czy cos. A kolejny polar rozwaz moze w kolorze czerwonym? 😉

    • Paweł

      Nie zawsze kończy się szczęśliwie, ale akurat tego dnia szczęśliwie udało mi się zejść z góry 🙂 Co do zagubionych rzeczy to mam już nowiutki paszport i polar, ale i tamte wciąż mam w pamięci. Jak tylko będę w okolicy to ruszę na ponowne poszukiwania 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *