Lårdalstigen
Kilkunastokilometrowy szlak ciągnący się skrajem urwiska, 800 metrów nad wodami jeziora Bandak, oferujący bajeczne widoki podczas wędrówki? Cóż, nie musiałem się długo zastanawiać, czy chcę się tam wybrać. Lårdalstigen znajdował się w strefie moich zainteresowań już od trzech lat, do tej pory jednak albo przerażała mnie jego długość (14 km), albo było mi nie po drodze w tamte rejony, albo po prostu nie było kiedy. Zastanawiałem się także jak ogarnąć całość logistycznie. Przejść całą trasę w obie strony, żeby dostać się do pozostawionego na jednym końcu auta? Liczyć na jakiś autobus? Pierwsza opcja odpadała po tym jak wyczytałem, że szlak Lårdalstigen jest bardzo trudny (w czterostopniowej skali trudności, oznaczony jest on kolorem czarnym, oznaczającym trasy ekstremalnie wymagające). Autobusy w Norwegii rzadko kursują podczas weekendów, a jeszcze na takiej prowincji, zapewne byłoby czegoś podobnego ze świecą szukać.
Na szczęście pojawiła się trzecia opcja. Lårdalstigen łączy ze sobą dwie niewielkie miejscowości: Dalen i Lårdal. Obie leżą nad brzegiem długiego na ponad 25 km jeziora Bandak a jezioro to jest częścią dłuższego akwenu noszącego nazwę Telemarkskanalen. Po kanale kursują regularnie dwa zabytkowe statki, przewożąc podróżnych z miejsca na miejsce. Podróż rozpoczyna się w Dalen i ciągnie się przez 105 km aż do Skien. Miałem o wyboru: zameldować się na statku o 8.00 rano w Dalen, jakieś pół godziny później wysiąść w Lårdal i stamtąd rozpocząć wędrówkę, lub rozpocząć marsz w Dalen, pilnując, żeby nie spóźnić się na wracający statek, przypływający do Lårdal o 17.00. Zdecydowałem się na pierwszą możliwość, bojąc się konsekwencji w przypadku spóźnienia na statek, lub niepotrzebnie czekając w przypadku, gdybym skończył zbyt wcześnie.
Stawienie się na 8.00 rano w Dalen wiązało się z wyjazdem w środku nocy, co niespecjalnie mi odpowiadało. Pojawił się jednak pomysł wyjazdu dzień wcześniej i przekimania gdzieś w pobliżu. Mój nocleg opisałem w poprzednim wpisie. Jako, że zimno nie dało mi pospać, dojechałem na miejsce dużo wcześniej i mogłem pozwiedzać okolicę. Dalen to typowe norweskie turystyczne miasteczko, malowniczo wciśnięte pomiędzy strome zbocza gór, na brzegu jeziora Bandak. Oprócz przyciągającego wędrowców szlaku Lårdalstigen i perspektywy podróży statkiem przez Telemarkskanalen, atrakcją miasteczka jest Hotel Dalen. Ta historyczna, drewniana budowla została wzniesiona w 1894 roku jako baza noclegowa dla podróżnych korzystających z nowo otwartego Telemarkskanalen. W swoich pokojach gościła m.in. głowy państw przedwojennej Europy. Obecnie, po renowacji w 1992, jest prawdziwą perełką architektoniczną i wizytówką nie tylko Dalen ale i całego regionu. Hotel jest czynny od połowy maja do początku października a cena za nocleg wynosi 5586 kr (dane z 2021 roku).
Na jakąś godzinę przed 8.00 użyłem komórki i zamówiłem przez internet bilet na rejs. Zapłaciłem 235 koron zamiast 300, gdybym płacił już na pokładzie. Jak się potem okazało i tak nikt biletów nie sprawdzał. Z jakiegoś powodu, tuż przed wejściem na pokład tej zabytkowej łajby mój mózg przypomniał mi melodię z Titanica . Na statku MS Victoria zameldowała się spora grupa podróżnych. Część z nich została przywieziona na keję zabytkowym autem, które widziałem wcześniej na podjeździe hotelu.
Część pasażerów wysiadła razem ze mną w Lårdal, kierując się, tak jak i ja w stronę Lårdalstigen. Zauważyłem, że to miasteczko nie ma turystycznego charakteru, jak Dalen. Przeważały głównie farmy i pastwiska a jedyną atrakcją był bar tuż przy nabrzeżu. No i Lårdalstigen oczywiście. Swoją drogą ciekawe, dlaczego szlak łączący dwie miejscowości wziął swoją nazwę właśnie od Lårdal, a nie od Dalen. Szybko pozostawiłem grupę Norwegów za sobą i ruszyłem w kierunku szlaku. Ten rozpoczynał się nieco wyżej, po przejściu 2 kilometrów i zaliczeniu kilku serpentyn po asfalcie. W końcu odnalazłem drogowskaz kierujący mnie na leśną ścieżkę. Informacja poniżej głosiła, że pierwsze 4 kilometry szlaku to stroma wędrówka w górę. Wzruszyłem ramionami. Jak się idzie w góry to trzeba iść pod górę.
Rzeczywiście było stromo. Pot lał się ze mnie strumieniami i po jakimś czasie charczałem jak zarzynany prosiak. Nie to jednak było najgorsze. Zmorą tej wędrówki były komary. Całe hordy krwiopijców, unoszących się nade mną jak sępy i tylko wyczekujących okazji, aby się wpić w skórę. Atakowały zazwyczaj gdy przystanąłem by złapać oddech, choć zdarzały się i takie, które nie miały żadnej litości. Miałem ze sobą płyn odstraszający kleszcze, który powinien działać i na te latające paskudztwa, ale odniosłem wrażenie, że po spryskaniu, atakowały mnie ze wzmożoną furią.
Nie zatrzymywałem się więc, tylko parłem naprzód. Naprzód i pod górę. W końcu teren nieco się wypłaszczył, komary jednak nie odpuszczały. Zaczynałem rozumieć dlaczego ten szlak uznawany jest za ekstremalny. W takich warunkach nawet sam Bear Grylls miałby spore kłopoty by przetrwać.
W pewnym momencie usłyszałem za sobą jakieś głosy, a gdy się odwróciłem ujrzałem parę depczących mi po piętach Norwegów. Jak to możliwe, pytałem sam siebie. Gnam jak szalony, nie zatrzymuję się nawet na najgorszych stromiznach, a ci tutaj mnie dogonili? Na oko pod pięćdziesiątkę, oboje przypłynęli razem ze mną z Dalen. Ale widać choć starsi, mogli pochwalić się nie lada kondycją. Póki co nie dałem się jednak wyprzedzić.
Później zauważyłem, że nie muszę się już odganiać od komarów. Moje modlitwy zostały więc wysłuchane. Szedłem dalej aż dotarłem od odchodzącej na lewo bocznej ścieżki. Prowadziła na punkt widokowy, jak się później okazało, była to jedna z wielu takich atrakcji. Odbiłem w bok i parę minut później mogłem cieszyć oczy pierwszym spektakularnym widokiem na trasie. Te boczne leśne ścieżki, prowadzące na skraj urwiska zwiększały całkowity dystans szlaku, pochłaniały dodatkowe siły i zajmowały czas. Ale były jak poboczne questy w komputerowej grze fabularnej, nadawały całości smaku więc nie chciałem z nich rezygnować. Trzymająca się z tyłu para Norwegów pognała dalej, nie zawracając sobie głowy punktem widokowym. Gdy wróciłem na główną ścieżkę nie było już po nich śladu. Napotkałem za to grupkę schodzących w kierunku Lårdal innych wędrowców. Wypchane plecaki z podwieszonymi śpiworami świadczyły, że spędzili te noc na szlaku. Gdy o to zapytałem, potwierdzili, dodając, że spali w hamakach. Spryciarze.
Niedługo potem dotarłem na najwyższy punkt trasy, Gløstøylnuten (848 m n.p.m). Na szczycie zastałem faceta, który wcześniej deptał mi po piętach. Jego partnerki nie było nigdzie widać, więc może zepchnął ją w przepaść. Gdy byłem zajęty podziwianiem widoków pognał dalej. Kawałek dalej ujrzałem go znowu. Wraz z małżonką zrobili sobie przerwę. Dzięki temu znów mogłem wyjść na prowadzenie, choć podejrzewałem, że i tak mnie dogonią, jako że nie interesowało ich zaliczanie pobocznych questów.
Na trasie można napotkać w kilku miejscach tabliczki informacyjne opisujące miejscowe legendy. I tak na przykład przy jednym stromym urwisku znajdowała się historia kapitana oskarżonego o jakąś zbrodnię. Zaoferowano mu jednak wolność, jeśli uda mu się wspiąć na pionową skalną ścianę. Udało mu się tego dokonać i odzyskał wolność. W innym miejscu, kolejna historia opisywała dzieje skazanej na śmierć dziewczyny. Mogła uniknąć kary, jeśli udałoby jej się przeskoczyć rozpadlinę skalną i dotrzeć na szczyt urwiska. Oczywiście próba zakończyła się dla skazanej pomyślnie. Swoją drogą, ciekawe jak wśród Norwegów funkcjonowała instytucja wymierzania sprawiedliwości.
Jest też opowieść o trollach (jakżeby inaczej, w końcu to Norwegia). Legenda opowiada o parze trolli (Risen i Gygri), która pokłóciła się na skraju klifu. Wywiązała się między nimi bójka, w wyniku której oboje ponieśli śmierć, a ich skamieniałe ciała do dziś można podziwiać w jednym z punktów widokowych. Rzeczywiście, skalne słupy wyrastające z pionowej skały robią niesamowite wrażenie.
Z czasem uznałem, że to nie dystans sprawia, że szlak jest aż tak trudny. Początkowe podejście i chmary komarów, też nie powinny być uznane za Norwegów, przywykłych do długich górskich wędrówek za zbyt trudne. To co sprawiało trudność to profil wysokości trasy. Niewiele jest na Lårdalstigen odcinków płaskich. Z reguły idzie się albo pod górę albo w dół. A najczęściej mamy do czynienia z niekończącą się sinusoidą. W górę i w dół, w górę i w dół. I tak przez cały czas.
Ale było coś jeszcze gorszego. Brak wody. Miałem ze sobą dwie butelki z wodą (właściwie półtora, bo część wypiłem dzień wcześniej zanim dotarłem do Haukeli na nocleg). Liczyłem, że znajdę jakiś strumień na trasie, gdzie będę mógł uzupełnić zapas wody. Niestety przeliczyłem się. Na całym 14-to kilometrowym szlaku znalazłem tylko dwa strumienie z których mogłem napełnić butelki. Pierwszy na jakiś kilometr, może półtora przed końcem trasy, drugi przy samym końcu, tuż przed parkingiem. Dlatego, jeśli wybieracie się na Lårdalstigen, pamiętajcie o zapasach wody.
Wspomniana wcześniej para Norwegów, z którą mijaliśmy się na trasie minęła mnie ponownie, gdy byłem zajęty podziwianiem kolejnego widoku. Później widziałem ich jeszcze na przystani w Dalen, gdzie odpoczywali po skończonej wędrówce. A zanim ja skończyłem, mijałem po drodze większe i mniejsze grupki wędrowców, zmierzające w przeciwną stronę. Pod koniec myślałem, że mogliby na mecie rozłożyć jakiś czerwony dywan dla tych, którzy dali radę przejść całą trasę. Albo wręczać pamiątkowe koszulki, jak to ma miejsce po przebiegnięciu maratonu. Niestety, mój wyczyn pozostał niezauważony. Nie miałem zaparkowanego auta na końcu szlaku, tylko w centrum Dalen, więc czekało mnie jeszcze zejście asfaltowymi serpentynami drogą 45, przejście obok przystani, skąd zaczynałem swoją przygodę i dojście do centrum do samochodu.
Obawiałem się przed tą wędrówką o swoje kolana ale o dziwo, oba spisały się tego dnia wyśmienicie. Zasługa zapewne znalezionych w necie ćwiczeń i wałkowania ich przez ostatnie tygodnie.
Lårdalstigen, 14km path leading at the edge of 800m cliff above Bandak Lake in the heart of Telemark area is the one of the most magnificent places in Norway. The trail is described as very demanding offers many unforgotable spectacular views. I’ve been thinking about this route for long time, and finally decided to go. My main concern was how should I make this trail. Left the car on one end and go to the other end and then go back? Is it any other way to coming back? Any buss or something. And yes, there is something. And it called MS Victoria or MS Henrik Ibsen. They are historic passenger boats making trips on Telemrak Channel. This is a water route between Dalen and Skien, over 100 kilometers long distance, going through couple of lakes and waterlocks. Is it possible to take this boat at 8.00 in the morning in Dalen and go to Lårdal, and then start the walking trip or start in Dalen and descend to Lårdal quay at 17.00 when the boat coming back from her journey.
I decided to the first option and around 08.35 I landed in Lårdal. Lårdalstigen starts 2 km from the quay and this is a good warm up before climbing as the first kilometers of the trail are very demanding. Path leds in the forest on very steep slope. I was attacked by squardons of mosquitos, which bit me without any mercy. Fortunately, soon the path became much easier and mosquitos disappeared.
Along the trail there are several viewing points and I tried to go on each one, even if that meant to spend few minutes extra and follow the additional patch for some distance. I counted to find a stream with water that I could fill up my liquid resources but unfortunately almost on whole route there was dry like on the desert. I finally found small river at the end of trail, maybe 1,5 km from the parking lot and another just before final sign. So, if you are planning to go to Lårdalstigen, remember to bring water with you. A lot of water.
The trip was hard as they described. I went up and down almost all time and I was really exhausted at the end. But on the other side, this tour gave me a lot of joy and satisfaction.