Hugakøllen
Gdy zeszliśmy z Danielem z Bergsfjellet, postanowiliśmy znaleźć jakieś miejsce odpowiednie na nocleg. Natrafiliśmy na dobrą miejscówkę na wschód od Vang, w Neset, tuż przy moście na drodze 2510. Było to bardziej miejsce piknikowe, z toaletą, miejscem na ognisko, boiskiem do siatkówki i przystanią dla łodzi. Zignorowaliśmy znaki zakazujące biwakowania, mając nadzieję, że dotyczą one głównie sezonu turystycznego, czyli środka lata. Teraz w ostatni dzień września raczej nikt nie powinien nas stąd wyganiać. Ogrzaliśmy się nieco przy ognisku (zabrakło niestety kiełbasek) i gdy całkiem się ściemniło, udaliśmy się każdy do swojego namiotu. Noc raczej nie należy zaliczyć do tych udanych. Zerwał się taki wiatr, że o spaniu nie mogło być mowy. Co chwila nachodziły mnie myśli o walącym się na mój namiot drzewie. W końcu wyczołgałem się ze śpiwora i przesiedziałem do rana w aucie.
Daniel chyba też sobie nie pospał, sądząc o narzekaniach jakie musiałem wysłuchiwać, gdy w końcu się wynurzył ze swojego namiotu. Kiedy się rozwidniło zgarnęliśmy swoje graty i udaliśmy się na parking przy kolejnej trasie. Nie było to daleko, bo wybieraliśmy się na Hugakøllen, 1131m n.p.m.
Początkowa trasa pokrywała się z pierwszym odcinkiem Drogi Królewskiej (Kongevegen) biegnącej z Neset do Vang, a potem dalej, aż do Lædrdal. Już po kilku minutach marszu wyszliśmy na pierwszy punkt widokowy z rewelacyjnym widokiem na Vangsmjøse i wznoszące się po obu stronach zbocza, przystrojone jesiennymi barwami i wijącą się skrajem południowego brzegu drogę. Ten widok towarzyszył nam także nieco dalej, w miejscu, gdzie trasa biegła równolegle do linii brzegowej i gdzie nie rosły akurat drzewa. Ten odcinek Kongevegen trzeba będzie któregoś dnia przejść w całości, bo oferuje naprawdę ciekawe atrakcje.
Tymczasem nasza ścieżka odbiła w pewnym momencie na południe, prowadząc nas przez las w kierunku samotnej góry, Hugakøllen.
Sporadyczne widoki na odległe szczyty sprawiły tę wędrówkę nieco monotonną. Kiedy jednak wyszliśmy już na otwartą przestrzeń, mając cel w zasięgu wzroku, zrobiło się ciekawiej. I wietrzniej, bo nic już nas nie chroniło przed podmuchami wiatru. Ale było przynajmniej na czym zawiesić oczy.
I wkrótce potem byliśmy już na szczycie. W dawnych czasach Hugakøllen służył jako posterunek obserwacyjny i na jego szczycie znajdował się gotowy do rozpalenia stos drewna. Był to jeden z wielu tego typu punktów w całej Norwegii, dzięki czemu informacja o najeźdźcy z zewnątrz lub o zamieszkach mogły być przekazane z jednego takiego punktu do następnego i dotrzeć szybko na drugi kraniec kraju. Przyjmuje się, że tego typu ostrzeżenie mogło dotrzeć z południa na północ Norwegii w siedem nocy. Obecny stos na szczycie Hugakøllen wzniesiono po wichurze w 2014 roku.
Może nie wiało tak mocno jak dzień wcześniej na Bergsfjellet, ale wystarczająco, żeby ewakuować się stamtąd w ciągu kilku, kilkunastu minut. Przez moment rozważaliśmy zejście inną trasą, ale ostatecznie pomysł upadł gdy zorientowaliśmy się ile musielibyśmy nadłożyć drogi by dotrzeć do parkingu, gdzie pozostawiliśmy auta. Ostatecznie wróciliśmy więc tą samą trasą i po krótkiej przerwie pozostało tylko zapakować się do samochodu i wrócić do domu.
When Daniel and I came down from Bergsfjellet, we decided to find a place to stay overnight. We found a good spot east of Vang, in Neset, just off the bridge on Road 2510. It was more of a picnic spot, with a restroom, fire pit, volleyball court, and boat quay. We ignored the signs prohibiting camping, hoping they were mainly for the tourist season. Now, on the last day of September, no one should throw us out of here. We warmed ourselves a bit by the fire and when it got completely dark, we each went to our tents. The night was not be well slept. The wind was so strong that sleeping was impossible. I had thoughts about a tree falling on my tent. I finally crawled out of my sleeping bag and sat in the car until morning.
Daniel probably didn’t get much sleep either, judging by the complaints I had to hear when he finally emerged from his tent. When it got light, we gathered our stuff and went to the parking lot next to our another hike. It wasn’t far, as we were going to Hugakøllen, 1131m above sea level.
The initial route coincided with the first section of the King’s Road (Kongevegen) running from Neset to Vang and then on to Lædrdal. After just a few minutes of walking, we reached the first viewpoint with a fantastic view of Vangsmjøse and the slopes rising on both sides, decorated with autumn colors, and the road winding along the edge of the southern shore. This view also accompanied us a little further, in a place where the route ran parallel to the coastline and where there were no trees. One day I will have to complete this section of Kongevegen in its entirety, because it offers really interesting attractions.
Meanwhile, our path turned south at some point, leading us through the forest towards a lonely mountain, Hugakøllen.
Occasional views of distant peaks made this hike a bit monotonous. However, once we got out into the open area, with our mountain in sight, things got more interesting. And windier, because there was nothing to protect us from the gusts of wind. But at least there was something to fix your eyes on.
And soon we were at the top. In the middle ages, Hugakøllen served as an observation and warning post and on top of it there was a pile of wood ready to light. It was one of many points of this type throughout Norway, thanks to which information about an external invader or riots could be transmitted from one such point to the next and quickly reach the other end of the country. They say that this type of warning could reach from the south to the north of Norway in seven nights. The current pile at the top of Hugakøllen was erected after a storm in 2014.
Maybe it wasn’t as windy as the day before on Bergsfjellet, but it was enough to evacuate from there within a few or a dozen or so minutes. For a moment we considered going down a different route, but ultimately the idea was dropped when we realized how much further we would have to go to reach the parking lot where we left our cars. Finally, we returned via the same route and after a short break, all we had to do was pack up the car and go home.