
Noc w Blomstølen
Tamtego wieczoru, gdy zszedłem ze szczytu Kåtanuten, zameldowałem się u znajomych, którzy zgodzili się mnie przygarnąć na noc. Rano, po obfitym śniadaniu ruszyłem na kolejną wyprawę. Od dawna chodził mi po głowie pomysł nocowania w górskich chatkach (hyttach) podczas wędrówek, i chciałem sprawdzić jak to jest. Norweskie Towarzystwo Turystyczne (DNT) obsługuje około 590 takich przybytków rozsianych po całym kraju i oferuje korzystne zniżki na noclegi po wykupieniu rocznego członkostwa. Zapłaciłem za nie ponad 800 koron. Za dodtakowe 100 nabyłem klucz, pasujący do większości domków. System nocowania polega na rezerwacji konkretnego łóżka w wybranym domku przez stronę internetową bądź aplikację w telefonie. Może się więc zdarzyć, że na łóżku obok będzie spała jakaś zupełnie obca osoba. Ot jak to w górskim schronisku.
Zaplanowałem, że moją pierwszą hyttą DNT, do której zawitam będzie Blomstølen w górach Etnefjell. Kilka lat temu przechodziłem tamtędy i bardzo spodobało mi się to miejsce. A samo schronisko wyglądało nowocześnie. Poza tym trasa z parkingu nie była długa (choć trochę stroma), więc liczyłem, że dam radę jakoś dojść tam z dużym plecakiem. Tym bardziej, że nie byłem pewny ile śniegu zastanę tam na górze.
Wspominałem już, że piątkowy wieczór na Kåtanuten był dość wietrzny. Kolejne dni miały być jednak dużo gorsze. Zapowiadali dużo słońca, ale też silny wiatr. Trochę zaczynałem obawiać się tej wyprawy, ale mimo to postanowiłem spróbować. Najwyżej zawrócę, myślałem jadąc na miejsce.
Najkrótsza droga do Blomstølen wiedzie przez osadę Frette i dalej, wąską drogą na północny wschód dnem doliny aż do gospodarstwa Øyna. Tam, jeszcze przed zabudowaniami znajduje się parking (płatny, 80 kr), gdzie można pozostawić auto. Z początku nie potrafiłem odnaleźć szlaku, więc wylądowałem na prywatnej drodze, ale na szczęście nikt mnie za to nie odstrzelił. Plecak nie ciążył mi aż tak bardzo jak tego oczekiwałem. Najwidoczniej brak namiotu i śpiwora (musiałem zabrać ze sobą jedynie poszewki na pościel i własne prześcieradło, bo przepisy DNT zabraniają korzystania ze śpiwora na hycie, jeśli w środku znajdują się w pełni wyposażone łóżka). Nie brałem też ze sobą drona, bo przy takim wietrze latanie mogłoby skutkować utratą sprzętu. Szło mi się więc całkiem przyjemnie, tym bardziej, że początkowo byłem osłonięty od wiatru górskimi zboczami po obu stronach.
Początkowo też nie było na szlaku nawet śladu po śniegu, mimo, że okoliczne szczyty wciąż były białe. Po lewej stronie dostrzegałem sunącą równolegle do mojej ścieżki drogę, która również wznosiła się wraz ze wzrostem wysokości. Zastanawiałem się dokąd ona prowadzi, i czy można dojść nią do samego schroniska. Nie pamiętałem tego z mojej poprzedniej wizyty ale szedłem tędy dobre parę lat temu. Tej drogi zapewne wtedy jeszcze nie było.
Przede mną wznosiło się strome zbocze z ustawionym na szczycie kamiennym kopcem. Już z oddali widziałem, że droga po mojej lewej biegnie właśnie tam, po tej stromiźnie. Wkrótce przekonałem się, że moja ścieżka biegnie tam również. A gdy byłem już u szczytu, pojawił się i śnieg. A także zacząłem odczuwać wiatr, który na odkrytym terenie hulał na całego. Wcześniej maszerowałem w samej koszulce, teraz jednak musiałem założyć polar. Z każdą kolejną minutą śniegu przybywało, a na bardziej pochyłych odcinkach, trzeba było uważać też na lód. Wkrótce jednak teren wypłaszczał się i w oddali mogłem dostrzec cel mojej wędrówki. Szare domki tworzące Blomstølen. Według strony internetowej, gdzie rezerwowałem łóżko, główny budynek wciąż był zamknięty na sezon zimowy a łóżka były dostępne w dwóch mniejszych: Gamlestølen oraz Sikringshytta. Poza tym nie wyczytałem wiele więcej o warunkach wewnątrz i ostatecznie zaklepałem łóżko w tej drugiej chatce.
Ostatni odcinek drogi wiódł wzdłuż linii brzegowej jeziora (zamarzniętego) o nazwie, a jakże, Blomstølvatnet. Na miejscu znajdował się jeszcze jeden, niewielki budynek, który okazał się szopą na śmieci i butle z gazem do kuchenki. Dwie mniejsze hytty nie były zamykane na klucz a jedynie na skobel, więc mogłem zajrzeć i do Gamlestølen. Główny budynek rzeczywiście był zamknięty, ale w przybudówce znalazłem pomieszczenie gospodarcze i toaletę. Sikringshytta, gdzie mogłem się ulokować była zasilana prądem z paneli słonecznych ale bieżącej wody nie było. Trzeba było korzystać z jeziora lub roztopionego śniegu. Wnętrze za to powaliło mnie na kolana. Przedsionek, z piętrowym łóżkiem i schodami na poddasze, niewielka łazienka (ale bez doprowadzonej wody oczywiście) i wejście do salonu. Salon to część wypoczynkowa z sofami i stołem, kominek oraz kuchenny blat z maszynką gazową i szafkami pełnymi garnków, talerzy, kubków i sztućców. Tuż obok drzwi do małej spiżarni wypełnionej puszkowanym jedzeniem, zupami w proszku, świecami i innymi długoterminowymi produktami. Zgodnie z zasadami, można z tego korzystać, o ile się za to zapłaci (na przykład przez aplikację). W głębi para drzwi do dwóch sypialni, każda z dwoma piętrowymi łóżkami, w sumie 8 miejsc do spania. W salonie były także podobne schody na poddasze jakie widziałem w przedsionku. U góry dostrzegłem kilka dodatkowych materacy. Ten niewielki budyneczek mógł pomieścić całkiem sporo ludzi. Dodatkowo znalazłem półkę z kilkoma książkami i grami planszowymi. Naprawdę bardzo przyjemne miejsce.
Na miejscu nie było zasięgu sieci komórkowej, lub pojawiała się jedynie na chwilę. Na tablicy informacyjnej przy kominku wyczytałem, że aby złapać zasięg muszę cofnąć się trochę w stronę Frette, jakieś dwieście, może czterysta metrów od hytty.
Był dopiero środek dnia i do wieczora pozostało wciąż jeszcze dużo czasu. Zostawiłem swoje graty i z samym aparatem wybrałem się na rekonesans po okolicy. Najpierw postanowiłem złapać zasięg w telefonie i poinformować znajomych, że bezpiecznie dotarłem na miejsce. Rzeczywiście, informacje na tablicy były prawdziwe. Udałem się następnie w przeciwną stronę w kierunku widocznej z oddali kolejnej hytty, zapewne prywatnego domku, stojącego na stromym brzegu jeziora. Nie doszedłem tam jednak. Zatrzymałem się na cyplu wysuniętym w zamarznięte jezioro i tam posiedziałem chwilę, osłonięty od podmuchów wiatru. Cieszyłem się chwilą, samotnością i czekającą mnie samotną nocą w tak niesamowitym miejscu. Zakładałem, że nikt więcej już się nie zjawi. Nie w taką pogodę przecież.
A jednak gdy wracałem w kierunku “swojego” domku dostrzegłem biegającego przy zabudowaniach psa, a potem jakąś sylwetkę w pomarańczowej kurtce. Wkrótce byłem ponownie na miejscu i spotkałem owego osobnika. Okazało się, że podobnie jak ja zamierza nocować w Sikringshycie, wraz ze swoją rodziną, łącznie 4 osoby. Moja radość z samotnej nocy w górskim domku się ulotniła. Pocieszałem się jedynie tym, że im pewnie też niezbyt podoba się dzielenie domkiem z obcym facetem, zwłaszcza obcokrajowcem, ale cóż, marne to było pocieszenie. Dorośli przygotowali jakąś zupę topiąc śnieg w głębokim garnku, a dwójka nastolatków przez cały wieczór (pomijając czas posiłku) gapiła się w ekrany smartfonów, raczej znudzeni niż podnieceni weekendową wyprawą. Ich pies powędrował do przybudówki głównego budynku, gdzie znajdowały się kojce dla czworonogów.
Szybko zrobiło się ciemno. Poczytałem trochę przytarganą w plecaku książkę i rozłożyłem się na swoim łóżku. Zasypiałem wsłuchując się we wściekłe porywy wiatru uderzające w ściany budynku.
Wstałem gdy zaczynało się przejaśniać na dworze. Starajac się robić jak najmniej hałasu, ubrałem się, zdjąłem poszewki i swoje prześcieradło, spakowałem plecak i cichutko opuściłem hyttę. Na dworze wciąż mocno wiało. Ale było już na tyle widno, że mogłem bez obaw skierować się na szlak i rozpocząć powrót. Pomyślałem, że skorzystam z widzianej poprzedniego dnia drogi, biegnacej równolegle do szlaku, dzięki czemu droga powrotna będzie łatwiejsza i zajmie mniej czasu. Droga zaczynała się przy kamiennym kopcu. Tam też dostrzegłem zagrodę dla zwierząt, i najwidoczniej była to trasa, którą rolnicy z farmy transportowali zwierzęta, prawdopodobnie owce na sezonowy wypas. Zignorowałem wielkie tablice informujące o tym, że droga jest prywatna i ruszyłem w dół.
Rzeczywiście szło się dużo łatwiej, choć i tutaj momentami było stromo. Dotarłem do gospodarstwa Øyna. Stało tam kilka samochodów osobowych w różnym stanie rozkładu. Jednym brakowało tablic rejestracyjnych, inne miały powyciągane siliniki. Zastanawiałem się, czy należą one do osób, które pozostawiły swoje auta na parkingu nie uiszczając opłaty. Mój samochód na szczęście okazał się nietknięty i mogłem bez stresu ruszyć w drogę powrotną do domu.
That evening, after I had descended from the summit of Kåtanuten, I checked in with friends who had agreed to take me in for the night. In the morning, after a breakfast, I set off on another expedition. I had long been wondering about the idea of sleeping in mountain cabins (hyttas) while hiking, and I wanted to see what it was like. The Norwegian Trekking Association (DNT) operates around 590 such establishments scattered across the country, and offers great discounts on accommodation with an annual membership. I paid over 800 kroner for it. For an additional 100 krons, I bought a key that fits to most of these cabins. The overnight system involves reserving a specific bed in a chosen hytta via a website or a mobile app. So it can happen that a complete stranger will be sleeping in the bed next to you. That’s how it is in a mountain lodge life looks like.
I planned that my first DNT cabin to visit will be Blomstølen in the Etnefjell Mountains. I had been there a few years ago and really liked the place. And the cabin itself looked modern. Besides, the trail from the parking lot wasn’t long (although a bit steep), so I was counting on somehow getting there with a big backpack. Especially since I wasn’t sure how much snow I’d find up there.
I’ve already mentioned that Friday evening on Kåtanuten was quite windy. The following days were supposed to be even worse. They predicted a lot of sun, but also strong winds. I was starting to get a little worried about this trip, but I decided to give it a try anyway. The worst thing I could do was turn around.
The shortest way to Blomstølen is through the settlement of Frette and then along a narrow road to the northeast along the valley floor to the Øyna farm. There, before the buildings, there is a parking lot (paid, 80 kr), where you can leave your car. At first I couldn’t find the trail, so I ended up on a private road, but fortunately no one shot me for it. The backpack didn’t weigh me down as much as I expected. Apparently, I didn’t have a tent or sleeping bag (I only had to take pillowcases and my own sheet, because DNT regulations forbid using a sleeping bag on a hytta if there are fully equipped beds inside). I also didn’t take a drone with me, because flying in such winds could result in losing the equipment. So I had a pretty pleasant time, especially since I was initially sheltered from the wind by mountain slopes on both sides.
At first, there wasn’t even a trace of snow on the trail, even though the surrounding peaks were still white. On the left, I could see a road running parallel to my path, which also rose with the increase in altitude. I wondered where it led, and whether it was possible to reach the cabin walking there. I didn’t remember this from my previous visit, but I had walked this way a good few years ago. This road probably didn’t exist then.
Ahead of me rose a steep slope with a stone cairn at the top. From a distance I could see that the road to my left ran right there, up that slope. I soon realized that my path ran there too. And when I reached the top, the snow started to appear. I also began to feel the wind, which was howling in the open terrain. Previously I had been walking in just a T-shirt, but now I had to put on a fleece jacket. With every passing minute the snow grew heavier, and on the more sloping sections, I had to watch out for ice. Soon, however, the terrain flattened out and in the distance I could see my destination. The gray cabins that made up Blomstølen. According to the website where I had booked my bed, the main building was still closed for the winter season and beds were available in two smaller ones: Gamlestølen and Sikringshytta. Apart from that, I didn’t read much more about the conditions inside and ended up booking a bed in the latter house.
The last section of the road led along the shoreline of a (frozen) lake called, of course, Blomstølvatnet. There was another small building on site, which turned out to be a shed for rubbish and gas bottles for the stove. The two smaller hytts were not locked with a key but only with a hasp, so I could also look into Gamlestølen. The main building was indeed locked, but in the annex I found a utility room and a toilet. The Sikringshytta, where I could settle down, was powered by electricity from solar panels, but there was no running water. I had to use the lake or melt snow. The interior, however, blew me away. A vestibule, with a bunk bed and stairs to the attic, a small bathroom (but without running water, of course) and the entrance to the living room. The living room contained a seating area with sofas and a table, a fireplace and a kitchen counter with a gas hob and cabinets full of pots, plates, cups and cutlery. Right next to the door to a small pantry filled with canned food, powdered soups, candles and other long-lasting products. According to the rules, you can use it, as long as you pay for it (for example, through an app). In the back, a pair of doors to two bedrooms, each with two bunk beds, for a total of 8 beds. The living room also had similar stairs to the attic as I saw in the vestibule. At the top I noticed a few extra mattresses. This small building could accommodate quite a few people. Additionally, I found a shelf with a few books and board games. A really nice place.
There was no mobile network coverage there, or it only appeared for a moment. On the information board by the fireplace I read that to get coverage I had to go back a bit towards Frette, about two hundred, maybe four hundred meters from the hytta.
It was only midday and there was still a lot of time left until evening. I left my stuff and with just my camera I went to reconnoiter the area. First I decided to find coverage on my phone and inform my friends that I had arrived safely. Indeed, the information on the board was true. Then I went in the opposite direction towards another cabin visible from a distance, probably a private one, standing on the steep shore of the lake. However, I didn’t get there. I stopped on a promontory jutting out into the frozen lake and sat there for a while, sheltered from the gusts of wind. I enjoyed the moment, the solitude and the lonely night awaiting me in such an amazing place. I assumed that no one else would show up. Not in such weather, after all.
However, when I was returning to “my” cabin, I noticed a dog running by the buildings, and then a silhouette in an orange jacket. Soon I was back on site and met the person in question. It turned out that, like me, he was going to spend the night in Sikringshytta, with his family, four people in total. My joy of spending the night alone in a mountain cottage had evaporated. I consoled myself only with the fact that they probably didn’t like sharing a cabin with a stranger too, especially a foreigner, but oh well, that was poor consolation. The adults prepared some soup by melting snow in a deep pot, and the two teenagers spent the entire evening (apart from mealtime) staring at their smartphones, more bored than excited about their weekend trip. Their dog wandered into the annex of the main building, where there were boxes for the four-legged friends.
It quickly became dark. I read a bit a book I had brought in my backpack and sprawled out on my bed. I fell asleep listening to the furious gusts of wind hitting the walls of the building.
I got up when it was starting to clear up outside. Trying to make as little noise as possible, I got dressed, took off my pillowcases and my sheet, packed my backpack and quietly left the hytta. It was still windy outside. But it was already light enough to head back on the trail without any worries and start my return. I thought I would use the road I had seen the day before, which ran parallel to the trail, making the return journey easier and less time-consuming. The road started at a stone mound. There I also saw an animal pen, and it was clearly a route used by farmers from the farm down in the valley to transport animals, probably sheep for seasonal grazing. I ignored the large signs informing me that the road was private and headed down.
It was indeed much easier to walk, although it was steep at times. I reached Øyna farm. There were several passenger cars in various states of decay parked there. Some were missing license plates, others had their engines pulled out. I wondered if they belonged to people who had left their cars in the parking lot without paying a fee. Fortunately, my car was untouched and I was able to drive home without any stress.

