górskie wyprawy

Tjørnadalsfossen

Po nocy spędzonej pod namiotem oraz krótkiej wycieczce do Bondhusvatn przyszedł czas na główną atrakcję dnia. Droga na wodospad Tjørnadalsfossen wiodła przez Oddę. Zrobiliśmy tam postój a następnie ponownie zapakowaliśmy się w jedno auto i pojechaliśmy dalej na południe. Na niewielkim parkingu, jakieś 3 km za miastem nie było tłoczno. Zarzuciliśmy plecaki na ramiona i ruszyliśmy na szlak. Początkowo prowadziła nas znajoma droga, którą wracałem w zeszłym roku ze wzgórza Tjørnadalshaugen. Przy niewielkim jeziorku Tjørni, odbijała ścieżka, i w tym kierunku się udaliśmy. Niemal od razu zrobiło się stromo ale może poza paroma wyjątkami, szlak był dobrze utrzymany i raczej nie było szans na zgubienie drogi. Wspinaliśmy się otoczeni przez drzewa i wysokie paprocie. Pod naszymi nogami maszerowały rzesze mrówek i każdy najkrótszy nawet postój skutkował otrzepywaniem nóg z tych małych stworzeń.

Close
Wyznaczanie trasy
pokaż opcje ukryj opcje
Print Reset
Pobieranie wskazówek...
Close
Find Nearby Zapisz położenie znacznika Wyznaczanie trasy

Najgorsze nie były jednak ani wszechobecne mrówki, gęstwina, przez którą czasem trzeba było się przedzierać, ani nawet stroma ścieżka. To co zatrzymywało naszą grupę kilkukrotnie podczas całej trasy to strumienie spływające po zboczu i przecinające ścieżkę. Często trzeba było decydować się na postawienie stopy na mokrym, śliskim kamieniu, ryzykując upadek, aby dostać się na drugą stronę, ku kolejnemu odcinkowi suchej ścieżki. Szczęśliwie, oprócz zamoczonych butów i paru obtarć, nikt specjalnie nie ucierpiał.

Szlak wyprowadził nas w końcu na wysokość około 650 metrów. Tam mogliśmy nieco odetchnąć, bo zrobiło się bardziej płasko. Wciąż jednak szliśmy w lesie, a pod nogami kręciły się mrówki.  Niedługo potem dotarliśmy jednak do wartkiej rzeki z przerzuconym nad nią wiszącym mostem, a tuż za kępką drzew i zarośli rzeka ta z hukiem przelewała się przez urwisko. Stanęliśmy na nagiej skale tuż obok. Otwarta przestrzeń zapewniała widok na zbocza po przeciwnej stronie jeziora i zabudowania jakiejś wioski na południe od Oddy. Wrażenia były nie do opisania. Podziwiać wodospad z dołu i widzieć jego potęgę z dystansu to jedno, ale znaleźć się w miejscu, gdzie się on rodzi z wartkiej, górskiej rzeki i mieć świadomość, że jego koniec ginie kilkaset metrów niżej, to zupełnie inne spektrum przeżyć. Moim zachwytom nie było końca.

Grupa postanowiła zrobić przerwę i pomoczyć nogi w rzece, o ile znajdzie się gdzieś jakieś dogodne miejsce na takie ekstrawagancje. Wkrótce znaleźli, choć wejście do wody nie było idealne. Skorzystałem z okazji i zapuściłem się nieco dalej, jako, że szlak nie kończy się bynajmniej przy wodospadzie. Można nim wejść na płaskowyż Hardangervidda lub wejść na najbliższy szczyt (Rossnos 1402m n.p.m.) i zejść inną trasą do Oddy. Aż tak daleko nie zamierzałem iść, ale znalazłem nieco wyżej bardziej dogodne miejsce na zanurzenie nóg w zimnej wodzie, co przyniosło ulgę po długim marszu pod górę.

Spędziliśmy przy wodospadzie chyba z godzinę, nim postanowiliśmy wracać. Bałem się nieco o swoje kolana i faktycznie na stromym zboczu zejście nie było łatwe. Ale ostatecznie nie okazało się aż tak tragiczne, jak się spodziewałem i miałem nadzieję, że zdążę się zregenerować przed kolejną wycieczką następnego dnia.

Zmęczeni, ale zadowoleni z osiągnięcia wróciliśmy na nasze poprzednie miejsce biwakowania i spędziliśmy tam kolejną noc. Miejscówka okazała się na tyle udana, że nie było sensu tracić czasu na poszukiwania czegoś innego.

After a night spent in a tent and a short trip to Bondhusvatn, it was time for the main attraction of the day. The road to the Tjørnadalsfossen waterfall led through Odda. We made a stop there and then packed into one car again and drove further south. The small parking lot, about 3 km outside the city, was not crowded. We put our backpacks on our shoulders and set off on the trail. Initially, we followed a familiar road, which I used to return from Tjørnadalshaugen hill last year. There was a path at the small lake Tjørni, and we headed in that direction. It got steep almost immediately, but with a few exceptions, the trail was well maintained and there was no chance of getting lost. We climbed surrounded by trees and tall ferns. There were crowds of ants marching under our feet and even the shortest stop resulted in shaking off these little creatures from our legs.

The worst thing, however, wasn’t the omnipresent ants, the thicket that you sometimes had to wade through, or even the steep path. What stopped our group few times along the route were streams flowing down the slope and crossing the path. Often you had to put your foot on wet, slippery stone, risking falling, to get to the other side, to the next section of the dry path. Fortunately, apart from wet shoes and a few abrasions, no one was seriously injured.

The trail finally took us to an altitude of about 650 meters. There we could breathe a bit as it became flatter. However, we were still walking in the forest, with ants crawling under our feet. Soon, however, we reached a fast-flowing river with a suspension bridge over it, and just beyond a clump of trees and brush, the river roared over a cliff. We stood on a bare rock right next to it. The open space provided a view of the slopes on the opposite side of the lake and the buildings of some village south of Odda. The impressions were indescribable. Admiring a waterfall from below and seeing its power from a distance is one thing, but being in the place where it is born from a swift mountain river and being aware that its end disappears several hundred meters below is a completely different spectrum of experiences. There was no end to my delights.

The group decided to take a break and soak their feet in the river, if there was a suitable place for it. They soon found it, although the entrance to the water was not ideal. I took the opportunity to go a little further, as the trail does not end at the waterfall. You can use it to reach the Hardangervidda plateau or to the nearest peak (Rossnos 1,402 m above sea level) and go down a different route to Odda. I didn’t intend to go that far, but I found a much more convenient place to dip my legs in cold, refreshing water.

We spent about an hour at the waterfall before we decided to go back. I was a bit worried about my knees condition and going down the steep slope was actually not easy. But in the end it didn’t turn out to be as tragic as I expected and I hoped that I would have time to recover before another trip the next day.

Tired but satisfied with the achievement, we returned to our previous camping site and spent another night there. The place turned out to be so successful that there was no point in wasting time looking for something else.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *