górskie wyprawy

Hardingnuten

W zeszłym roku o tej porze była jeszcze całkiem ładna pogoda i można było połazić po górach że hej. Obecnie już tak różowo nie jest, co nie znaczy że deszczowa jesień zniechęciła mnie do kolejnego górskiego wypadu. Wręcz przeciwnie, jeszcze na początku tygodnia postanowiłem sobie, że się gdzieś wybiorę choćby lało i grzmiało. No dobra, z tym trochę przesadziłem, tak nie było. Gdyby padało, pozostałbym najpewniej w domu. Ale prognozy na weekend zapowiadały się przyzwoicie, może ciut lepiej na niedzielę niż na sobotę. Zza chmur miało nawet wyjść słońce, a to już coś w ostatnich dniach. Wyszukałem sobie niezbyt wymagającą górkę i wyczekiwałem weekendu.

Do przejechania znów miałem jakieś trzy godziny, zacząłem więc jakoś po piątej rano. Słońce miało wzejść parę minut po ósmej, i na miejsce dojechałem gdy już się rozwidniło. Moim celem był Hardingnuten (1296m n.p.m.), położony kilka kilometrów za Rjukan. Dojeżdżając na miejsce dostrzegłem, że okoliczne wzniesienia pokryte są już śniegiem. Zajechałem do Frøystaul, miejscówki upstrzonej domkami letniskowymi i znalazłem zaciszne miejsce aby pozostawić samochód na kilka godzin. Skonsultowałem się z aplikacją ut.no na telefonie w sprawie odpowiedniej ścieżki i ruszyłem w drogę.

Sieć ścieżek okalających osiedle domków wyprowadziła mnie nad jezioro Morktjønn, a stamtąd doszedłem do szlaku DNT. Ten ostatni miał mnie już poprowadzić pod sam szczyt Hardingnuten. Było w miarę ciepło, zapewne kilka stopni na plusie, wobec czego śnieg pod nogami był ciężki, mokry i przyklejał się do butów. Szlak na tyle dobrze oznaczono, że choć miejscami nie było widać ścieżki, nie miałem większych trudności z odnalezieniem właściwej drogi. Pomogły także czyjeś ślady, pozostawione w śniegu, być może poprzedniego dnia. Gdy nie dostrzegałem kolejnego kamienia z czerwonym oznaczeniem, to właśnie one kierowały mnie w odpowiednim kierunku. A bywało, że owe kamienie i kopce wskazujące przebieg trasy całkowicie niknęły w otaczającej okolice mgle.

Racja, nie wspomniałem jeszcze o mgle. Wspominałem, że miało świecić słońce, prawda? No cóż, z prognozami już tak bywa. Zanim jeszcze dojechałem do Frøystaul, obiekt mojego pożądania, czyli pasmo górskie po południowej stronie doliny ginął w chmurach. Płaskowyż Hardangervidda na północy nie prezentował się wcale lepiej. I o ile jeszcze początek trasy wśród domków letniskowych zapewniał przyzwoitą widoczność, tak później i nieco wyżej zrobiło się trochę bardziej upiornie. Ale była przecież jesień i czas jesiennych porannych mgieł, prawda? Wystarczyło przeczekać, a słoneczko na pewno się pojawi. W końcu sztab synoptyków przewidujących pogodę nie może się mylić. To profesjonaliści. Czas jednak mijał wraz z pozostawionymi za mną kolejnymi kilometrami a pogoda nie poprawiała się. Uznałem że i tak wejdę na te górę, porobię kilka zdjęć we mgle na tle kilku widocznych na śniegu kamieni i wrócę. Po co przejmować się czymś, na co nie mam wpływu. Minusem tego zdawały się tylko coraz bardziej przemakające buty, ale póki co ignorowałem ten problem.

Trasa wlokła się i wlokła, a szaro biały krajobraz nużył swoją monotonnością. W końcu jednak dotarłem do miejsca, gdzie mogłem zejść ze ścieżki i na przełaj udać się w kierunku szczytu. I gdy byłem już blisko wierzchołka, ujrzałem próbujące przedrzeć się przez zasłonę chmur słońce oraz kawałek błękitnego nieba nad sobą. Wierzchołkiem okazała się niewielka sterta kamieni na sporym wypłaszczeniu. Podejrzewam, że nawet przy idealnej pogodzie nie byłoby zbyt wiele do oglądania z tego miejsca. Wyciągnąłem aparat i statyw, porobiłem kilka zdjęć i czekałem aż w końcu się przejaśni.

Nie doczekałem się. Słońce ponownie skryło się za chmurami a z nieba zaczął padać deszcz. Schowałem sprzęt i udałem się w dół, okrężną drogą docierając do ścieżki. Po jakimś czasie jednak rzeczywiście się przejaśniło a okolica w blasku słońca znacznie wyładniała. Nie trwało to zbyt długo. Ponownie się zachmurzyło i choć słońce nie dawało jeszcze za wygraną i od czasu do czasu próbowało się przebić przez chmury, musiało ostatecznie skapitulować.

Wracałem tą samą trasą, jedynie niedaleko Frøystau zboczyłem ze ścieżki by wejść na dwa niewielkie wzgórza, oferujące rewelacyjny widok na jezioro Møsvatn w oddali. Dalsza droga to mozolny powrót zaśnieżoną ścieżką do miejsca, gdzie pozostawiłem auto. Sześciogodzinna wędrówka i grubo ponad 13 kilometrów w nogach to było dokładnie to czego potrzebowałem po całym tygodniu siedzenia na tyłku w biurze. Dobrze było spędzić na świeżym powietrzu trochę czasu, nawet jeśli warunki pogodowe nie były idealne.

My another mountain destination was located about three hours drive, so I started sometime after five in the morning. The sun was supposed to rise a few minutes after eight, and I got there when it got light. My goal was called Hardingnuten (1,296m above sea level), lied a few kilometers behind Rjukan. When I got there, I noticed that the surrounding hills were already covered by snow. I got to Frøystaul where I found a quiet spot to leave my car between summer houses. I checked the ut.no app on my cell phone about the right path and when I found it, I just started to walk.

The network of paths surrounding the cottage estate led me to Morktjønn Lake, and from there I came to the DNT trail. The latter was supposed to lead me to the top of Hardingnuten neighborhood. It was relatively warm, probably a few degrees plus, so the snow underfoot was heavy, wet and stuck to the shoes. The trail was marked so well that although the path was not visible in some places, I had no problems finding the right path. Footprints left in the snow, perhaps the day before, also helped. When I didn’t see another red-marked stone, they were pointing me in the right direction. And it happened that those stones and mounds showing the course of the route disappeared completely in the surrounding fog.

Right, I haven’t mentioned the fog yet. Before I even got to Frøystaul, the object of my desire, i.e. the mountain range on the southern side of the valley, was lost in the clouds. The Hardangervidda plateau to the north was no better. And while the beginning of the route among the cabins provided decent visibility, later and a bit higher it got a little more spooky. But it was fall and the time of autumn morning mists, right? I had to wait a little and the sun will definitely appear. After all, the staff of weather forecasters cannot be wrong. They are professionals. Time, however, passed along with the next kilometers behind me and the weather did not improve. I decided that I would climb this mountain anyway, take a few photos in the fog and come back. Why bother with something that is beyond my control.

The route dragged and the gray and white landscape was boring with its monotony. But finaly I got to a place where I could get off the path and make my way across the mountain towards the summit. And when I was close to the top, I saw the sun trying to break through the veil of clouds and a piece of blue sky above me. The top turned out to be a small pile of stones on a large flat surface. I suspect that even in perfect weather there wouldn’t be much to see from there. I took out my camera and tripod, took a few pictures and waited for better weather.

I didn’t get to see it. The sun hid behind the clouds again and it started rain. I hid my photo gear and headed down to reach the path. After some time, however, it actually cleared and the area in the sunlight seemed much nicer. It didn’t take too long. It got cloudy again, and although the sun was still not giving up and trying to break through the clouds from time to time, it had to finally give up.

I was returning the same route, only near Frøystau I went off the path to enter two small hills, offering a sensational view of the Møsvatn lake in the distance. The further road is a laborious return along the snow-covered path to the place where I left the car. A six-hour hike and well over 13 kilometers in my legs was exactly what I needed after a whole week of sitting on my butt in the office. It was good to spend some time outdoors, even if the weather was not perfect.

W drodze powrotnej zatrzymałem auto by uchwycić taki widoczek na dolinę Vestfjoddalen. | On the way back, I stopped the car to capture this view of the Vestfjoddalen valley.
… I fabrykę (muzeum) Vemork. | … And Vemork factory (museum).
Kolejny przystanek przy jeziorze Tinnsjå i widok na Mæel stasjon. | Next stop by Tinnsjå and view at Mæel stasjon.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *